Ludzie Gadek
Członkowie Redakcji, osoby ważne dla pisma, ci co publikowali u nas i współpracowali z nami
Członkowie Redakcji, osoby ważne dla pisma, ci co publikowali u nas i współpracowali z nami
Geraldine MacGowan, irlandzka wokalistka, koncertująca na tegorocznym festiwalu ząbkowickim, miała podwójnego pecha. Po pierwsze, tuż przed jej występem deszcz (który w ciągu tamtego weekendu był obfity) rozpadał się na dobre, by wkrótce zmienić się w ulewę i, jak na lipiec, było raczej zimno.
Muzyka pomorskiego zespołu Emerald (znacząca nazwa dla wielbicieli kultury Zielonej Wyspy), zaprezentowana na debiutanckiej płycie "Rocking the Irish Pub" zdecydowanie należy do gatunku "mocnego uderzenia" i jest blisko spokrewniona z punk-rockową.
Po raz kolejny mam przyjemność polecić czytelnikom naszego pisma naprawdę dobre nagrania muzyki celtyckiej. Tym razem mowa o albumie "Between" śląskiej formacji Carrantuohill, więc radość jest podwójna - nie tylko z kolejnego spotkania z dobrze trzymającymi się weteranami sceny folkowej (wiernymi, co ostatnio rzadkie, swoim upodobaniom), ale również z możliwości wysłuchania płyty dojrzałej, pięknej i pełnowartościowej, na którą składają się utwory doskonałe - do tego stopnia, że nie sposób omówić je wszystkie w miarę zwięźle. Wygląda na to, że krążek stanowi - przynajmniej na razie - szczytowe osiągnięcie grupy.
Formacja Kaptoszki wprawdzie przybyła na "Mikołajki Folkowe'99" w niepełnym składzie (bez gitarzysty Artura Rybakowskiego), co osłabiło w jej uczestnikach wolę walki i omal nie zadecydowało o rezygnacji z występu w Scenie Otwartej - jednak ostatecznie wspomagani przez Witolda Kozłowskiego z grupy OVO, goście z Kozienic zagrali, i opłaciło się to. Katarzyna Jaworska (wokalistka), Robert Wojtasik (akordeonista, od czasu do czasu gitarzysta i bębniarz), Wojtek Krzak (grający na skrzypcach i fletach), Wojtek Łazęga (akordeonista) i Dominik Skawiński (grający na bębnach), zdobyli na Mikołajkach III miejsce.
Czytelników "Gadek" na pewno zdziwi fakt ukazania się artykułu o Sláinte! - grupie biorącej udział w MF '99-dopiero w kwietniowym numerze naszego pisma. Oczywiście, po części wynika to z opieszałości osoby, która wywiad z zespołem przeprowadzała - ale nie tylko. Otóż osoba ta, przeglądając zebrane na MF materiały, dostrzegła intrygujący fakt: spośród wykonawców, z którymi w tym roku przeprowadzono rozmowy, jedynie Sláinte! nie zajmuje się muzyką polską! Moda na nasz rodzimy- jakże przecież piękny - folk spowodowała, że o ile jeszcze kilka lat temu przodowała muzyka celtycka, o tyle obecnie ostało się bardzo niewielu chętnych do zajmowania się tym nurtem. Jako osoba nazywana "redakcyjnym celtofilem" nie mogłam przejść koło tego zjawiska obojętnie i postanowiłam dla zachowania równowagi w przyrodzie poświęcić Sláinte! jak najobszerniejszy artykuł-osadzając go w odrębnym numerze "Gadek". Udało się to m. in. również dzięki temu, że szef zespołu, Paweł Dziemski, udzielał mi nader wyczerpujących odpowiedzi.
Uwaga na wstępie: powstanie poniższego tekstu czytelnicy zawdzięczają grupie Stara Lipa w dwójnasób - po pierwsze, ponieważ jej członkowie, choć wyraźnie zmęczeni, starali się wykazać zainteresowanie dla zadawanych im pytań, po drugie zaś - bo z ochotą sami wspomogli mnie w potrzebie własnym sprzętem do nagrywania, za co jestem im do dziś wdzięczna, jako że dzięki tej przysłudze mogę z przyjemnością przekazać czytelnikom posłyszane informacje.
Ponieważ album ten stworzyły dwie znane i znakomite wokalistki jazzowe (jazzwomanki?), trudno mi o nim pisać - po pierwsze dlatego, że za jazzem nie przepadam i rzadko go słucham, więc - to po drugie - nie znam się na nim zupełnie. Tym samym, nie mogę Czytelnikom "Gadek" powiedzieć, jaka jest zawartość procentowa jazzu na "To i hola".
Ten węgierski zespół należy do legend folku. Jego muzyka odcisnęła piętno na wielu grupach folkowych, można pokusić się o stwierdzenie (choć będzie ono trochę na wyrost) że bez Vujicsicsa nie byłoby polskiego folku. Ich czarny krążek - jeden z nielicznych, które do Polski w latach 80 - tych docierały - stał się kultową płytą Marka Kaima, czy muzyków Orkiestry św. Mikołaja.
Wreszcie spełniło się marzenie wysłuchania tego zespołu na żywo. Koncert na "Mikołajkach Folkowych'98" był ich pierwszym występem w Polsce. Z liderem grupy Vujicsics, Mihaly Borbely spotkała się Katarzyna Mróz.
Są takie płyty, po których pierwszym przesłuchaniu wzrusza się ramionami, ("nic rewelacyjnego") i odkłada je na półkę - żeby wrócić do nich za tydzień, kiedy już naprawdę trzeba będzie napisać recenzję. A wtedy spotyka nas niespodzianka - przy drugim, trzecim, czwartym zetknięciu z nagraniami odkrywa się, że są one (to z początku) "interesujące", (potem) "całkiem niezłe", (w końcu) - "wciągające".
Biorąc czytelników "Gadek z Chatki" za świadków, stwierdzam, że na to ostatnie określenie w pełni zasługuje kaseta grupy Shannon, nosząca romantyczną nazwę - "Święto Duchów". Prawdopodobnie chodzi o celtyckie święto (przecież to kultura Celtów inspiruje olsztyńską formację), przypadające w noc przed 1 listopada, tzn. przed Samhain. W tę noc otwierały się bramy między światami żywych i umarłych, czas stawał w miejscu, a ci, którzy opuścili ziemię, mogli odwiedzać swe dawne siedziby. Czytelnicy wybaczą, że pozwolę sobie na odrobinę patosu - tak, jak w święto duchów cienie umarłych spotykały się z żyjącymi ludźmi, tak w twórczości grupy Shannon spotyka się przeszłość muzyki celtyckiej z teraźniejszością, współczesnością.
Jedną z gwiazd - nie bójmy się tego słowa! - "Mikołajków Folkowych '98" była grupa o lirycznie brzmiącej nazwie "White Garden". Przeczuwając, że po koncercie z jej udziałem słuchacze (i czytelnicy zarazem) będą chcieli zapoznać się bliżej z twórczością formacji, wyszliśmy naprzeciw ich oczekiwaniom i przeprowadziliśmy rozmowę z tworzącymi obecnie grupę Grzegorzem Tomaszewskim, Karolem Krusiem i Izabelą Crunwald
Na początku wyznam czytelnikom, że niełatwo mi pisać recenzje z nagrań czy występów wykonawców z kręgu muzyki celtyckiej. Zbyt wielkie uwielbienie żywię dla tej odmiany folku, żebym mogła zachować bezstronność. W związku z tym zawsze się boję, że potraktuję danego artystę ze zbytnim entuzjazmem albo dla odmiany popadnę w chroniczne krytykanctwo. Z taką właśnie obawą w sercu brałam do ręki wydaną w roku 1997 kasetę Uli Kapały "Minstrel's songs". I jak się okazało zupełnie niepotrzebnie - wątpliwości, jakie miałam pierzchły po pierwszym przesłuchaniu.
Przyznaję ze skruchą, że błędem z mojej strony było - po napisaniu pierwszej części tego artykułu, umieszczonego w 14 nr " Gadek z Chatki". [Pierwszą część artukułu znajdziecie w "Gadkach" nr 14 - przyp. B.B.]- kazać czytelnikom czekać aż odsłucham moją ulubiona kasetę szantową "Bristol Shantymen". Przesłuchanie jej zajęło mi ponad 3 miesiące ale postaram się wynagrodzić tę zwłokę wszystkim, którzy wytrwale czekali na dalszą część mojej opowieści o szantach. Myślę, że czytelnicy poczują się usatysfakcjonowani, jeżeli w tej publikacji postaram się umieścić ogólne a pożyteczne informacje o szantach jako gatunku.
Najpierw jednak poświęcę kilka akapitów wspomnianej wyżej przeze mnie kasecie z pieśniami morza pt. "Clear the Decks". Jest to zbiór szant znaczący - nie tylko dla mnie z powodów sentymentalnych, ale także dla koneserów tej odmiany folku. Pieśni, które znajdują się na kasecie, wykonywane są w większości a'capella, co uwydatnia piękno i siłę głosów członków zespołu. Nasze rodzime zespoły częściej posługują się instrumentami, odchodząc tym samym od oryginalnej formy szanty. Żadna przyśpiewka, choćby najskoczniejsza i najżywsza, wykonana przy wtórze gitary, nie ma tej samej siły oddziaływania co śpiew chóralny kilku mężczyzn obdarzonych niskim głosami.
Zespół "Młodzi Janowiacy", a w zasadzie "Młode Janowianki" powstał w 1993 r. przy Janowskim Domu Kultury. Najpierw szukano dziewcząt do inscenizacji jednego z obrzędów. Spodobało się im to i zaczęły występować jako samodzielna grupa śpiewacza. Debiutowały na festiwalu "Eurofolk'94" w Sanoku, tam się bardzo pięknie zaprezentowały, a rok później wróciły z nagrodą. Występowały między innymi na festiwalu w Kazimierzu wraz z mistrzynią w koncercie "Duży - Mały". Zaczęły się powoli rozwijać, podpatrywać i wspólnie z opiekunką panią Lidią Tryką, doszły do wniosku, że przydałyby się gitara, skrzypce, coś jeszcze. Tak powstał dziewięcioosobowy zespół "Młodzi Janowiacy" w obecnym kształcie, w skład którego wchodzi pięciu, również śpiewających, instrumentalistów. W kapeli są: suka biłgorajska i skrzypice płockie zrekonstruowane i używane do gry przez Zbigniewa Butryna - kierownika kapeli. Na mandolinie i mandoli gra jego syn Krzysiek, drugi z rodu Butrynów - Marek na gitarze basowej, sąsiad Maciek Drzymała na gitarze klasycznej i jeszcze Mariusz Widz - bębnista. W tym składzie zespół wystąpił po raz pierwszy na "Mikołajkach Folkowych '97", bo jeszcze na zeszłorocznym festiwalu w Radomiu nie było bębenka i basu.
To jeden z najmłodszych, nie tylko stażem ale i przeciętnym wiekiem muzyków, zespoł nurtu folkowego. Te nastolatki podjęły się karkołomnego i trudnego zadania oswojenia muzyki Bałkanów, przedziwnej harmonii i rytmów aksakowych. Nie byłoby to możliwe bez Artura Wójcika, "pierwszego po Bogu" w "Ajde Jano".
Czy może być piękniejsze widowisko niż koncert starodawnej muzyki celtyckiej na zapełnionym ludźmi rynku lubelskiej Starówki, która jest wiekiem równa rozbrzmiewającym dookoła bretońskim melodiom? Zespół Open Folk koncertujący 20.09.97 w Lublinie wydawał się ze swoimi ludowymi instrumentami wśród - co trzeba przyznać - mających lokalny koloryt kamieniczek tak bardzo na miejscu, że w końcu i ja się zagubiłam. Czy to wykonawcy przynoszą nam z tej gotycko-renesansowej przeszłości folk w barwnych aranżacjach, czy też może my wszyscy zostaliśmy przeniesieni na jarmark, między kramy, przy których stoją sprzedawcy, handlarze, przypadkowi przechodnie i sprytni złodzieje?
Ale po koncercie merlinowa zasłona czarów opadła ukazując tylko wnętrze klubu Sox. Na szczęście wypływając na szerokie wody rozważań o muzyce folk naszym rozmówcom udało się częściowo przywrócić niezwykły nastrój. Przy okazji przekazali nam trochę wiadomości o swoim zespole do tej pory w zasadzie okrytym tajemnicą - prawie żadnych publikacji - które postaram się Czytelnikom wiernie przekazać.
Dość długo nie gościłam na łamach "Gadek z Chatki". Wypadałoby się teraz czytelnikom usprawiedliwić, zanim przejdę do sedna sprawy.
Otóż, po pierwsze, jak przystało na współpracownika pisma studenckiego, dopadła mnie sesja. Ale nie to było główną przyczyną mojej nieobecności. Wyznam czytelnikom ze skruchą, że po raz pierwszy nie mogłam znaleźć właściwego tematu.
Ten mi nie leżał, tamten nie pasował. Jeden za krótki, drugi za uczony, trzeci - niefolkowy. Już kolejną noc obracałam się w łóżku gryząc palce w bezsilności i cierpiąc, jak każdy grafoman, że nie będę mogła zapoznać licznej rzeszy czytelników z moimi bogatymi doświadczeniami życiowymi i, jak zawsze słusznymi, opiniami. Aż tu wreszcie pewnego ranka przyszedł mi do głowy pomysł tak prosty, że aż genialny. Po prostu wróćmy do źródeł - oczywiście, źródeł mojej fascynacji folkiem. Bynajmniej nie dlatego, żebym chciała się z czytelnikami dzielić wątkami z mojej biografii jeszcze za życia. Nie, ja chcę po prostu napisać o pewnym nurcie tej muzyki, który z wolna traci na znaczeniu, a jest jednym z najpiękniejszych - nie zasługuje więc na takie traktowanie. Warto poświęcić choćby stroniczkę szantom.
Zespół uhonorowany Folkowym Fonogramem roku 1999 za płytę pt. "Muzykanci" tworzą dwa małżeństwa: Alicja i Jacek Hałasowie oraz Joanna i Jan Słowińscy. Są to muzycy od lat związani z folklorem, ale zostali "odkryci" dopiero podczas II Festiwalu Muzyki Ludowej Polskiego Radia "Nowa Tradycja '99". W 1999 zdobyli chyba wszystkie możliwe nagrody na festiwalach folkowych, także Grand Prix podczas "Eurofolku" w Płocku. W roku 2000 będą reprezentować Polskę na Folkowym Festiwalu Europejskiej Unii Radiowej, który tym razem odbędzie się w Czechach. Z zespołem rozmawia Katarzyna Mróz.<
>Beskidzka formacja zrobiła prawdziwą furorę na ubiegłorocznych "Mikołajkach Folkowych". O jej sobotnim koncercie wypowiadali się entuzjastycznie nie tylko widzowie z "zewnątrz", ale i sami organizatorzy (umiejący spojrzeć krytycznie na najbardziej popularnych wykonawców). Jak wielu jednak z nich wiedziało, że mają do czynienia nie tylko z grupą ludzi uzdolnionych i nie szczędzących wysiłku by zadowolić publiczność, ale również (czy przede wszystkim) z prawdziwymi tytanami pracy?
Choć ta wrocławska formacja istnieje już od siedmiu lat, w naszej gazecie piszemy o niej bodajże po raz pierwszy - a szkoda, bo Chudoba w swoim dorobku ma już 2 kasety ("Graj muzyko" - Folk Time 1995r. i "Nasza polka" - Folk Time 1996r.) i płytę kompaktową zatytułowaną "Nasza muzyka" - Folk Time/Pomaton EMI - 1999 zawierającą swego rodzaju mix z wydanych dotychczas nagrań.