Ten węgierski zespół należy do legend folku. Jego muzyka odcisnęła piętno na wielu grupach folkowych, można pokusić się o stwierdzenie (choć będzie ono trochę na wyrost) że bez Vujicsicsa nie byłoby polskiego folku. Ich czarny krążek - jeden z nielicznych, które do Polski w latach 80 - tych docierały - stał się kultową płytą Marka Kaima, czy muzyków Orkiestry św. Mikołaja.
Wreszcie spełniło się marzenie wysłuchania tego zespołu na żywo. Koncert na "Mikołajkach Folkowych'98" był ich pierwszym występem w Polsce. Z liderem grupy Vujicsics, Mihaly Borbely spotkała się Katarzyna Mróz.
Macie za sobą około 20 lat pracy. Powiedzcie więc, jak się połączyliście i jak Wam się pracuje razem?
W kwietniu przyszłego roku będziemy obchodzili znaczącą rocznicę - 25-lecie istnienia naszego zespołu. Jak widać, jesteśmy grupą nienową. Zaczynając działalność przy zespole tanecznym byliśmy bardzo młodzi. Przygrywaliśmy wtedy do tańca, ale i dawaliśmy koncerty. Wreszcie wygraliśmy w TV węgierskiej konkurs dla młodych talentów w kategorii muzyki folk i dopiero wówczas zaczęliśmy naprawdę dużo koncertować, także za granicą. Bywaliśmy na wielkich festiwalach muzycznych - w Australii, Kuwejcie i innych krajach.
Właśnie wtedy, w r. 1977, kiedy wygraliśmy konkurs, nagrodą była specjalna podróż - do Warszawy, Leningradu i Helsinek. Była to całkiem spora wycieczka. Tak więc byliśmy już w Warszawie wcześniej, ale nie koncertowaliśmy, a tylko zwiedzali.
Od tamtej pory wielokrotnie nagrywaliśmy muzykę o ludowych korzeniach ale przez nas aranżowaną, dla radia, TV i teatru.
Z jakiej okazji graliście w teatrze?
Cóż, ostatnio na przykład mieliśmy interesującą pracę w Węgierskim Teatrze Narodowym. Wystawiano tam "Komedię omyłek" Szekspira - grana był ona również na Bałkanach, w Syrakuzach, Efezie. Reżyserem był Węgier zamieszkały w Londynie. Przyjechał do rodzinnego kraju specjalnie po to, żeby przygotować ten spektakl. Od razu, na wstępie w teatrze oświadczył, że potrzebuje muzyki bałkańskiej. Powiedziano mu o naszej grupie, więc zażyczył sobie - jako jednej z pierwszych rzeczy - naszego udziału w przedstawieniu. Właśnie przed trzema dniami graliśmy podczas tego spektaklu w Węgierskim Teatrze Narodowym.
Ale wracając do historii zespołu...
W ciągu tych 25 lat nagraliśmy 3 płyty. Pierwszą była wydana wiele lat temu "Vujicsics - muzyka ludowa południowych Słowian". Druga to "Vujicsics - serbska i chorwacka muzyka ludowa". Trzecia nosi tytuł "Samo sviraj", czyli "po prostu graj" - z powodu wojny na Bałkanach. Uważamy, że głównym obowiązkiem artystów jest właśnie grać, tworzyć, a nie opowiadać się po którejś z walczących stron. Oto, skąd wzięła się nazwa płyty.
Teraz jest już gotowy nasz nowy album - ponieważ wszystkie utwory są przygotowane, powinien wyjść w styczniu lub lutym.
A co skłoniło was do zajęcia się taką muzyką? Czy były to, powiedzmy, jakieś tradycje rodzinne?
Wychowaliśmy się i dorastaliśmy w miejscowości niedaleko Budapesztu. Była to wieś o wyjątkowo ciekawej i żywej tradycji muzycznej (do dziś zresztą taką pozostaje), gdyż obok Węgrów żyła tam ludność serbska, słowacka, Cyganie i Niemcy. Ponieważ mieszkali oni razem, wytworzyła się interesująca kultura muzyczna, słuchaliśmy wielu rodzajów muzyki. Choć ukończyliśmy szkoły muzyczne, to przede wszystkim zapoznaliśmy się z folklorem naszej wioski i w wieku nastu lat zaczęliśmy przygrywać zespołowi tanecznemu, czerpiąc z muzyki wszystkich tych grup etnicznych, a także z muzyki węgierskiej.
Z biegiem lat zaczęliśmy się specjalizować w muzyce Serbów i Chorwatów zamieszkałych na Węgrzech. Głównie stało się to za sprawą Tihaméra Vujicsicsa. Był Serbem urodzonym w tej właśnie wiosce, kompozytorem i badaczem folkloru muzycznego. W ciągu swego życia zebrał mnóstwo materiałów dotyczących muzyki ludowej. Graliśmy z nim na kilku festynach (mam na myśli autentyczne zabawy ludowe). Jednak Vujicsics zmarł w 1975 r., a zaczęliśmy grać razem z nim w 1974. Tak więc współpracowaliśmy za sobą bardzo krótko. Po jego śmierci zespół przyjął jego nazwisko jako nazwę.
Jesteście więc także muzykami z wykształcenia?
Tak. Po ukończeniu szkół muzycznych część z nas studiowała w konserwatorium muzykę klasyczną. Ja, na przykład, studiowałem jazz.
Czemu w takim razie nie gracie muzyki tego rodzaju? Dlaczego mimo wszystko zwracacie się w stronę folku?
Cóż, gramy folk jako grupa Vujicsics. Wszyscy jej członkowie postanowili trzymać się muzyki autentycznej - nie muzyki kompozytorów klasycznych z elementami ludowymi.
Mamy własne prace, poza tym występujemy osobno albo na przykład nagrywamy motywy do filmów. Współpracujemy też z innymi zespołami, takimi jak The Venders Group - formacją międzynarodową, w której składzie są Węgrzy, Słowacy, Turcy, Arabowie, Francuzi. Wtedy grywamy muzykę odmienną, zróżnicowaną, pochodzącą od wielu kompozytorów. Ale jako "Vujicsics" zajmujemy się tylko muzyką autentyczną. Sami aranżujemy motywy ludowe, ale w autentyczny sposób i nie chcemy ani "odświeżać" muzyki ludowej ani grać naszych własnych kompozycji.
Do jakiego stopnia zmieniacie graną przez was muzykę?
Jak już wspomniałem, próbujemy zachować jej autentyczność. Ale ponieważ żyjemy w końcu XX w., oczywiście usiłujemy ją aranżować inaczej, opracowujemy na nowo poszczególne motywy. Zawsze opieramy się na oryginalnych nagraniach, zebranych chociażby właśnie przez Vujicsicsa, Bartoka, czy innych badaczy. Sami też zbieramy materiał muzyczny na wsi.
Jakiej narodowości jesteście i jaki to ma związek z waszą muzyką?
Jest to bardzo ciekawa sprawa. Na Węgrzech żyje ze sobą wiele mniejszości etnicznych. Podobnie jest w naszym zespole, bo każdy z członków reprezentuje inną narodowość - np. Zoltan Horrath jest Chorwatem w każdym calu. Jeden z nas jest Serbem. Ja sam mam w żyłach mieszaną krew wielu narodowości.
Sytuacja na Węgrzech wygląda tak, że te mniejszości żyją w zgodzie ze sobą, panuje między nimi pokój. Gdy ktoś pyta nas, czy granie muzyki serbskiej i chorwackiej nie jest aby niebezpieczne, odpowiadamy, że nie. Choć na Bałkanach mają teraz miejsce konflikty między różnymi narodowościami, my takich kłopotów nie mamy. Nie chcemy więc absolutnie zmieniać rodzaju granej przez nas muzyki. Graliśmy zawsze i gramy razem.
Więc nie spotkaliście się z nieprzyjaznym stosunkiem w związku z wojną w byłej Jugosławii?
Owszem - kilka lat temu, po wybuchu tamtej wojny, trzeba było odwołać kilka koncertów. Np. w Niemczech powiedziano nam: "Przepraszamy, ale obecnie nie chcemy, żebyście grali." I choć chcieliśmy wystąpić, nie mogliśmy. Organizatorzy obawiali się, że może przez to powstać niebezpieczna sytuacja na koncercie - bo mogą tam przyjść i Serbowie, i Chorwaci. Ale czasem zdarzało nam się też pokazać - szczególnie dzięki niektórym piosenkom - że kultura i muzyka nie mają nic wspólnego z polityką.
Czy moglibyście powiedzieć teraz kilka słów o instrumentarium waszego zespołu?
Przede wszystkim jest to tambura - instrument ludowy, pochodzący ze Środkowego Wschodu, zazwyczaj używamy przez Serbów i Chorwatów, ale czasem także stosowany w muzyce węgierskiej. Pierwotnie tambura była instrumentem solowym. Potem powstała cała rodzina tych instrumentów; od małej, solowej tambury zwanej "tamburica", aż do tambury basowej, odpowiadającej kontrabasowi. Jest też podobna do gitary "brac tambura" (altowa) i tambura odpowiadająca wiolonczeli a przypominająca akustyczną gitarę basową. Aha, jest również bardzo specyficzna tambura "bas prim".
Jak się stroi te instrumenty?
Wszystkie tambury oprócz wiolonczelowej i basowej - czyli tamburica, brac i bas prim - są strojone do czterech dźwięków z najwyższą struną podwójną. W sumie więc tambury te mają po pięć strun. Oryginalnie tamburę solową stroi się w kwartach: E (najwyższy dźwięk), B, Fis, Cis. Bas prim: podwójne A, E, B, Fis. Tambura brac jest strojona do akordu E dur, z podwójnym E na najwyższych strunach i E jako dźwiękiem najniższym. Tamburę wiolonczelową stroi się: A, B, Fis, Fis, o jedną oktawę niżej niż bas prim. Tambura basowa, której nie wzięliśmy do Lublina, bo trudno ją przewozić pociągiem (zastąpiona została kontrabasem - przyp. red.) jest strojona: A, B, Fis, Cis, a więc tak jak kontrabas z tym, że sekundę wyżej.
Kolejne pytanie dotyczy węgierskiej muzyki ludowej. Wielu osobom w Polsce kojarzy się ona głównie ze skrzypcami. Czy rzeczywiście skrzypce odgrywają w niej najważniejszą rolę?
Tak jest dopiero od około trzystu lat. Skrzypcom towarzyszyły zwykle: "braca", czyli altówka, basy, a czasem też cymbały. Pierwotnie jednak podstawowym instrumentem muzyki węgierskiej były dudy i lira korbowa, które są o kilkaset lat starsze. Skrzypce stały się popularne głównie za sprawą zespołów cygańskich, dlatego wielu ludzi na świecie kojarzy muzykę węgierską właśnie z takim brzmieniem. Ale choć muzyka cygańska jest bardzo dobra i wyjątkowa, nie jest to tak na prawdę węgierska muzyka ludowa.
Czy moglibyście powiedzieć - oczywiście w przybliżeniu - jakie są różnice między nią a muzyką serbską i chorwacką?
Na początku należałoby odróżnić muzykę węgierską od serbskiej i chorwackiej istniejącej na Bałkanach oraz muzyki ludności serbskiej i chorwackiej żyjącej na Węgrzech. Ta ostatnia jest nieco bardziej tradycyjna, autentyczna niż występująca w Serbii i Chorwacji - choć i na Bałkanach można spotkać na wsi starszych muzyków, trzymających się tradycji. Ale zazwyczaj muzyka na Bałkanach jest bardziej uwspółcześniona, inaczej aranżowana, częściowo komponowana. Tamtejsze grupy folkowe korzystają z syntezatorów, perkusji i gitary basowej. Jest to rodzaj muzyki ludowej, ale nie tradycyjnej, choć można znaleźć tam także zespoły tamburzystów.
Jeżeli chodzi o podobieństwa i różnice w stosunku do folkloru węgierskiego, to przede wszystkim muzyka węgierska jest jednogłosowa - nie tak, jak serbsko-chorwacka, polska, czy niemiecka, gdzie bardzo istotna jest harmonia. Brzmienie muzyki węgierskiej kształtowane było głównie przez dźwięk dud i liry korbowej. Dla folkloru serbsko-chorwackiego dudy też są znaczącym instrumentem, choć jest to już inny typ instrumentu niż na Węgrzech. Używa się też tambury i skrzypiec, których dźwięk naśladuje brzmienie dud. U nas (w zespole) dudy zostały zastąpione przez klarnet, akordeon i skrzypce.
Co do tańca, na Węgrzech tańczy się głównie parami - natomiast przy muzyce serbskiej i chorwackiej w kole. Muzyka do tych tańców składa się z krótkich motywów, cały czas powtarzanych z niewielkimi zmianami, granych coraz szybciej i szybciej. Natomiast melodie węgierskie są stroficzne - mają konstrukcję zwrotkową.
Czy rzeczywiście ludzie dzisiaj tańczą tańce ludowe? Czy bawią się w ten sposób nie tylko na festiwalach?
Tak - po pierwsze robią to w czasie świąt na wsi i czasem w miastach. Ale bardziej interesujące jest to, że około 30 lat temu pojawiła się na Węgrzech nowa tendencja, nowa moda na folklor. Młodzi ludzie zaczęli grać muzykę ludową i tańczyć przy niej - nie w zespołach, ale bawiąc się po prostu w tzw. "domach tańca". Spotykają się tam orkiestry ludowe i młodzież, która chce tańczyć przy ich muzyce - jak w dyskotece.
A jak Wam samym podoba się muzyka węgierska? Czy uważacie ją za ciekawą, wartościową w porównaniu z serbsko-chorwacką? Jaki jest wasz stosunek do niej?
Tak naprawdę w repertuarze miewamy także melodie węgierskie. Ponieważ tambury - jak już zostało uprzednio powiedziane - używa się również na Węgrzech, my także wykorzystujemy ją, żeby grać muzykę węgierską.
Ja sam współpracuję z węgierskimi zespołami. Szef naszej formacji, Gabor Eredics urządza czasem warsztaty folkowe dla muzyków i tancerzy ludowych. Jak widać, doceniamy i tamten folklor. Ale jako grupa Vujicsics prezentujemy przede wszystkim muzykę serbską i chorwacką. Wprawdzie kiedy byliśmy młodsi graliśmy różne gatunki, ale potem powiedzieliśmy sobie, że jeżeli rzeczywiście chcemy grać po mistrzowsku i przy tym nasza muzyka ma być autentyczna, to musimy zająć się tylko jednym jej rodzajem.
W jaki sposób Wasza muzyka różni się od oryginału - jeżeli oczywiście są jakieś różnice?
Staramy się grać jak najwierniej oryginałowi, ale oczywiście wkładamy w aranżacje trochę naszej własnej pracy. Słuchamy nagrań zrealizowanych przez Vujicsicsa, sięgamy do zbiorów Bartoka i innych wielkich zbieraczy folkloru, sami też trochę nagrywamy. Można więc powiedzieć, że w naszych uszach ciągle dźwięczy autentyczny zespół, w którym grają tambury, dudy itd. Nasza muzyka jest też jednak bardzo osobista, indywidualna. Czasem ludzie mówią, że jakiś utwór brzmi "jak Vujicsics", gramy bowiem w charakterystyczny sposób. Nie jest to więc kopia autentyku, nie chcemy kopiować - to co robimy jest częściowo twórczością artystyczną.
Nie mam na myśli "unowocześnienia". Chodzi o to, że jeżeli słuchamy autentycznego muzykanta, wiemy, że mieszka on we wsi, może małej wiosce, w jakimś ubogim regionie itd. Ja mieszkam w innej wsi - gram jazz, używam komputera, więc mój "feeling" jest już inny. Jeżeli jesteś artystą, twoja muzyka stanowi odbicie twojej duszy. Poza tym większość naszych melodii gra się do tańca - po 20-30 minut, czasem dłużej. Kiedy natomiast wykonujemy je na scenie, musimy zamknąć je w całość, w utwór. Musimy je więc "skoncentrować" i stąd też bierze się potrzeba aranżacji.
Ten węgierski zespół należy do legend folku. Jego muzyka odcisnęła piętno na wielu grupach folkowych, można pokusić się o stwierdzenie (choć będzie ono trochę na wyrost) że bez Vujicsicsa nie byłoby polskiego folku. Ich czarny krążek - jeden z nielicznych, które do Polski w latach 80 - tych docierały - stał się kultową płytą Marka Kaima, czy muzyków Orkiestry św. Mikołaja.
Wreszcie spełniło się marzenie wysłuchania tego zespołu na żywo. Koncert na "Mikołajkach Folkowych'98" był ich pierwszym występem w Polsce. Z liderem grupy Vujicsics, Mihaly Borbely spotkała się Katarzyna Mróz.