Włodzimierz Kleszcz (dziennikarz Radiowego Centrum Kultury Ludowej):
Nie byłem organizatorem tego koncertu. Do jego realizacji zaprosił mnie pół roku temu Wojciech Trzciński. Było to dla mnie dużym wyzwaniem. Zaangażowałem się w to przedsięwzięcie całym sercem i duszą, dosłownie "rzuciłem się" na nie. Dyrektor Trzciński ma ucho, jest wrażliwy , chce czegoś innego w powszechnym obiegu niż obecnie obowiązujący stereotyp rozrywki. Razem dobieraliśmy zespoły. Polskie grupy dobierał Trzciński, chodziło głównie o polskie akcenty góralskie i mazowieckie, zaproponowałem w sumie 20 grup. Pokazaliśmy trochę moderny, czyli tych minimalów - Kapelę ze Wsi, Rawian i Sąsiadów - połączenie współczesności i tradycji i Trebuniów - Tutków, od których nagrań z Twinkle Brothers moda na tę muzykę się zaczęła.
Sławomir Król (Folk Time):
Komentując koncert można przytoczyć zarówno zarzuty jak i opinie pozytywne. Zacznę od strony negatywnej. Po pierwsze jak się takie medium jak telewizja bierze do prezentowania "world music", to po pierwsze musi pamiętać o tym, że najważniejszy jest nie obrazek (choć i ten musi mieć swoją dynamikę) ale dźwięk. To co usłyszałem z telewizora było antyreklamą tej muzyki. Widzę flecistę, który wyciska siódme poty i zapewne gra znakomicie, a słyszę skrzypce na trzecim planie. Nic poza tym. To była dla mnie afera.
Maciej Szajkowski (Kapela ze wsi Warszawa):
Trudno mi się na ten temat wypowiadać, bo byłem uczestnikiem tego koncertu. Patrząc na to wydarzenie już z pewnym dystansem uważam, że udało się organizatorom "Muzycznych dróg Europy" w godny sposób pokazać muzykę, która gdzieś oddolnie funkcjonuje i wchodzi w skład pewnej alternatywnej sceny muzycznej w Polsce - jest kulturową odskocznią od tego, co widzimy na co dzień w telewizji, tego co proponuje kultura masowa.
Małgorzata Jędruch (dziennikarz Radiowego Centrum Kultury Ludowej):
Obawiam się, że szansa, jaką dla muzyki folk był koncert "Muzyczne drogi Europy" nie została w pełni wykorzystana, ale nie zawinił nikt z wykonawców. Po prostu koncert niezbyt dobrze został nagłośniony w sensie technicznym. Z tego powodu artyści nie mogli pokazać swoich możliwości. Duże znaczenie miał fakt, że koncert odbył się na takiej imprezie jak Sopot - komercyjny festiwal muzyki pop. Jeśli widzimy kontekst - Lombard i Whitney Houston, o których się tylko mówi i nagle pojawiają się "Muzyczne drogi Europy", gdzie również są znakomici wykonawcy, to okazuje się, że ta muzyka istnieje i jest równoważna.
Wojciech Ossowski (dziennikarz III pr. Poskiego Radia):
Sopot był dobrym pomysłem ale źle go wykonano. Jedna z moich słuchaczek napisała, że kocha Altan, ale po jaką cholerę ściągano te grupę, by pokazała się w jednym utworze, a w drugim by przeszkadzali im Bułgarzy. Kupa szmalu do wyrzucenia - jak sobie pomyślę, że mojego to szlag mnie trafia. Bo to przecież z twojej kieszeni podatniku kolesie tak się zabawili. Po jakie licho aż cztery godziny - toć to przecież zabije i najcierpliwszego. Dlaczego to odbywało się w Sopocie, gdzie ludzie przyszli nawet nie na Bregovicia a na Kaję. Bregović to opozycja dobrego smaku i gustu - badziewie. Więc jeśli chcemy umoralniać fryzjerki i przedstawicieli tego wycinku rynku to, nie przy pomocy smętnego wyjca z Andaluzji. Wystarczyłoby sprowadzić Gipsy Kings, Runrig - ze Szkocji - oni grają na stadionach i radzą sobie z takimi miejscami jak olbrzymia scena w Sopocie. Nie cztery godziny, a fajerwerk na dwie i niedosyt. Jeśli ktoś chciał się dowiedzieć czym są korzenie - już wie: tego się nie da słuchać - więc koncert zamiast promować ugruntował społeczne przekonanie o małej atrakcyjności zjawiska.