Orkiestra na Sfinksie

Na początku sierpnia tego roku zdarzyło się Orkiestrze św. Mikołaja zagrać na Sfinks Festival, jednym z największych europejskich festiwali muzyki świata. Wydarzenie to ujęte w liczbach wygląda mniej więcej tak. Pierwszy Sfinks odbył się w 1976 i od tego czasu przewinęło się przez niego prawie 500 zespołów. W 1984 roku wystąpiło ich 10, a rok temu 40 - w sumie 500 osób. Na tegorocznym, dwudziestym czwartym festiwalu, wystąpiło 58 "podmiotów" na 5 scenach i 62 koncertach trwających w sumie 4 dni. Mogło się to odbyć dzięki pracy organizatorów, zawodowych ekip i około 2000 wolontariuszy, którzy zgłosili się do pomocy, ponieważ - jak powiedziała nasza przewodniczka zakreślając w powietrzu łuk - "chcieli być tego częścią". Orkiestra św. Mikołaja była na tym festiwalu pierwszym, przynajmniej od 1984 roku, zespołem polskim i jednym z niewielu słowiańskich.

Rok temu festiwal odwiedziło 45 000 osób, 40% z prowincji Antwerpia, 40% z pozostałej części Belgii, reszta zza granicy. Warto wspomnieć, że Sfinks jest członkiem - założycielem europejskiego forum festiwali muzyki świata (the European Forum of Worldwide Music Festivals - EFWMF), który zrzesza obecnie 40 festiwali (wśród nich jest ząbkowicka Folk Fiesta). EFWMF promuje światową muzykę inspirowaną folklorem m.in. organizując Womex, największe na świecie targi tej muzyki, oraz wydając płyty składankowe (na ostatniej znalazł się Kwartet Jorgi).

Sfinks odbywa się na trawiastym polu otoczonym zewsząd jedno-dwupiętrowymi domkami Boechout, na przedmieściach Antwerpii. Nie jest więc związany z żadnym specyficznym miejscem. Cała infrastruktura to jeden wielki camping: płoty oddzielające przestrzeń dla publiczności od zaplecza, stojące tu i ówdzie ciche agregaty spalinowe, garderoby w przenośnych domkach, kontenery sanitarne, stołówka dla wykonawców, parkingi dla samochodów i rowerów, zabudowania i namioty z gadżetami i jedzeniem - a wreszcie najważniejsze: sceny. Wielka zadaszona scena główna z wieżami gigantycznych kolumn po bokach, "scena taneczna" pod ogromnym, podłużnym namiotem oraz mniejsze, okrągłe namioty na kilkaset osób dla potrzeb bardziej "kameralnych" koncertów i spotkań. Oprócz tego co jakiś czas na terenie festiwalu przemieszczały się parady bębniarzy tworząc jeszcze jedną, ruchomą scenę.

Dla dzieci oraz ich opiekunów zaprojektowano cały osobny sektor z własnym zadaszonym podium, warsztatami bębnienia, stukania, tańczenia, skakania, mazania się henną, z basenem wypełnionym brunatną wodą (która nie przeszkadzała w zabawie) oraz dmuchanymi konstrukcjami, jakich polskie dziecko nie widziało.

Publiczność mogła wybierać pomiędzy wahadłowo odbywającymi się koncertami na scenie głównej i "namiotem tańca" (tam właśnie grała Orkiestra), trwającym non stop seansem z etno-techno (world groove) i okresowymi występami w pozostałych dwóch namiotach. Zmęczeni muzyką mogli strzelić sobie małe piwko lub skosztować czegoś z "kuchni świata", ale tylko po wymianie pieniędzy na żetony. Zaraz przy terenie festiwalu rozpostarło się targowisko z najrozmaitszymi wyrobami etno-rękodzieła. Głównie Afryka, trochę Ameryki Południowej, Australia i ciemnoskóra Azja.

Orkiestra zagrała jako pierwsza w niedzielę, ostatni dzień festiwalu. Mimo, że była dopiero 11.00 pod namiot ściągnęło dobre kilkaset osób. Koncert skończył się burzą braw, które przerodziły się w chóralne "buuu", kiedy gospodarze zabronili grać bisy. Trzeba przyznać, że organizację i dyscyplinę czasową mieli dopracowane. Publiczność jeszcze trochę walczyła, ale godzina to godzina, nie ma przeproś. Jedyne, na co można było narzekać w czasie koncertu, to niemiłosierne gorąco. Wnętrze namiotu było nagrzane jak piec chlebowy, a pot zalewał oczy i kapał na instrumenty.

Po Orkiestrze zaczęli instalować się Farlanders, Rosjanie znani w Polsce z Folk Fiesty i Sopotu, zespół zapadający w pamięć. Obok bzowych fujar umiejętnie używa on także syntezatora, sampli i sekwensera. Pamiętam moment, kiedy na początku utworu wokalistka zbliżyła się do basisty, drapnęła struny jego gitary i dźwięk ten powtarzał się już potem do końca utworu. Nie był to oczywiście żaden cud, ale przyzwyczajony, że za każdym dźwiękiem kryje się jeden ruch palców, nagle poczułem się trochę jak prawdziwy wiejski muzykant.

Ponieważ gościliśmy na Sfinksie tylko jeden dzień, nie wiele mogę powiedzieć o prezentowanej na nim muzyce. W pamięci utkwił mi koncert Sheikh Yasin al-Tuhami z Egiptu, zespół sufi, muzułmanów słynących z transowych śpiewo-modłów. Rej wodził w nim zasuszony staruszek przypominający egipską mumię, który przez 45 minut śpiewał jeden utwór-modlitwę. Wtórował mu zespół powtarzający zaśpiewy i grający akompaniament monotonny, bezkierunkowy niczym wydmy Sahary. Ów religijno-etniczny jazz grany był na scenie głównej - i rzecz dziwna - wciągał. Na koniec zespół zagrał jeszcze 15-minutowy bis.

Wizyta na Sfinksie potwierdziła trochę moje obawy, że rozwój większości zespołów muzyki world-etno-folk odbywa się poprzez zaadaptowanie zestawu perkusyjnego i innych instrumentów standardowych, które stanowią podstawę dla mniej lub bardziej etnicznych podróży. Najczęściej prowadzi to do uniformizacji, bo zostaje jednak niewielki margines na brzmieniowo-aranżacyjne poszukiwania w wokalach i partiach instrumentalnych. Zestaw stopa-werbel-przebitka, bas i klawisze dają po prostu taki cug, że właściwie nie trzeba już nic więcej robić. Z drugiej strony, wystarczy na tej podstawie zagrać tylko parę riffów, żeby uzyskać pełnię brzmienia i stworzyć coś rzeczywiście intrygującego.

Tym bardziej trzeba docenić polski folk, który jest co prawda dość nieprofesjonalny, ale za to zdaje się doceniać wartość łączności z tradycją, jakkolwiek by jej nie rozumiano. Dobry odbiór na Sfinksie tak różnych zespołów jak Orkiestra i zespół sufi budzi nadzieję, że choć publiczność jest przyzwyczajona do brzmień pop, jest ona również otwarta na muzykę akustyczną tworzoną na zupełnie innych zasadach.

Skrót artykułu: 

Na początku sierpnia tego roku zdarzyło się Orkiestrze św. Mikołaja zagrać na Sfinks Festival, jednym z największych europejskich festiwali muzyki świata. Wydarzenie to ujęte w liczbach wygląda mniej więcej tak. Pierwszy Sfinks odbył się w 1976 i od tego czasu przewinęło się przez niego prawie 500 zespołów. W 1984 roku wystąpiło ich 10, a rok temu 40 - w sumie 500 osób. Na tegorocznym, dwudziestym czwartym festiwalu, wystąpiło 58 "podmiotów" na 5 scenach i 62 koncertach trwających w sumie 4 dni. Mogło się to odbyć dzięki pracy organizatorów, zawodowych ekip i około 2000 wolontariuszy, którzy zgłosili się do pomocy, ponieważ - jak powiedziała nasza przewodniczka zakreślając w powietrzu łuk - "chcieli być tego częścią". Orkiestra św. Mikołaja była na tym festiwalu pierwszym, przynajmniej od 1984 roku, zespołem polskim i jednym z niewielu słowiańskich.

Dział: 

Dodaj komentarz!