(...) Oczywiście można powiedzieć, że idea wieczoru pt. "Muzyczne ścieżki Europy" nie jest zbyt świeża (nurt new age, pod który usiłowali podpiąć ten koncert organizatorzy będzie obchodzić wkrótce swoje 20 urodziny), jak na sopocką imprezę błyszczał on nieprzyzwoitą wręcz nowością. (...) Rewelacją festiwalu był bułgarski chór żeński - Angelite. Pieśni śpiewane prawdziwie anielskimi głosami pań spod Warny były absolutnie najjaśniejszym punktem nie tylko tegorocznego Sopot Festival, nie tylko wszystkich imprez w Operze Leśnej, ale i polskim wydarzeniem kulturalnym A.D. 1999. (...) W połączeniu ze zbyt dużą liczbą i, niestety, bardzo nierównym poziomem wykonawczym wieczór folkloru europejskiego chwilami nużył i irytował. Przyczynili się do tego zwłaszcza wykonawcy polscy, którzy, obok plastikowego jak jego elektroniczna kobza Hiszpana Havio, byli najsłabszym elementem wieczoru. Zawiodła zwłaszcza znakomita skądinąd rodzinna formacja Trebunie Tutki, która nie mogła się odnaleźć na scenie Opery Leśnej. Natomiast koncerty grup Rawianie i sąsiedzi oraz Kapeli ze wsi Warszawa były po prostu pozbawione sensu. Przekaz tworzących je artystów jest płytki - wydaje im się, że ludowość to tylko tradycyjne instrumenty. Moim zdaniem sprawa sięga nieco głębiej. (...) Tymczasem artyści z "Muzycznych rozdroży Europy", twórcy ze starego kontynentu, wyraźnie celebrowali swoją odrębność od przysłowiowo złego i trywialnego popu zza Oceanu. Natomiast Whitney Houston, jak i Lionel Richie udowodnili, że rzemiosło także może błyszczeć szlachetnością, że kultura powstała z szacunku dla portfela odbiorcy może być mu bliższa niż kultura przez duże K.
Tomasz Lada"Rozdroża kultury Europy" - Życie Warszawy 23.08.1999
(...) Poza udanymi koncertami Whitney Houston i Lionela Richiego, najwięcej emocji wzbudził piątkowy koncert "Muzyczne drogi Europy", ukazujący różne nurty muzyki folk naszego kontynentu. I w tym przypadku telewizja publiczna spełniła rolę kulturotwórczą, pokazała bowiem ciekawe zjawiska muzyczne, które nie zawsze mieszczą się w kręgu zainteresowań komercyjnych nadawców.
Jacek Cieślak"ilu widzów, ile pieniędzy" - Rzeczpospolita 24.08.1999
(...) Największymi gwiazdami piątkowego koncertu "Muzyczne drogi Europy", poświęconego brzmieniom etnicznym, byli: Kajah i Goran Bregović. Poderwali widownię przebojem "prawy do lewego". Odkryciem koncertu stał się jednak zespół asturyjskich kobziarzy z Hiszpanii, kierowany przez Jose Angela Hevia Velasce, i rumuńscy Cyganie z Taraf de Haidouks, wyjęci żywcem z filmów Emira Kustiricy. (...)
Jeśli muzyka korzeni dociera do Opery Leśnej, to znaczy, że mamy do czynienia ze zjawiskiem, które przestało interesować wyłącznie wąski krąg muzycznych smakoszy. Jak zwykle oznacza to jednak, że to, co dziewicze, naturalne i wartościowe, zagrożone jest komercjalizacją i największą chorobą show biznesu, czyli pokusą wielkich pieniędzy.
Jacek Cieślak"Elektroniczni dudziarze" Rzeczpospolita 21-22.08.1999
(...) Czy był to jednak koncert nieudany? Wręcz przeciwnie! Potencjał był taki, że nie wszystko udało się spaprać. Włodzimierz Kleszcz, największy u nas specjalista od muzyki etnicznej, zrobił to perfekcyjnie. W tym koncercie (nie licząc Kayah i Gorana) nie było gwiazdy. Gwiazdorski był cały koncert! (...)
Dotychczasowe unikanie "wiochy" w mediach mogło być projekcją "wioskowych" kompleksów. Dlatego ten koncert może być przełomem w naszej muzyce. A przełom ten przygotowali Goran Bregović i Kayah, którzy odważnie wpletli do bałkańskiego folku masę naszej rodzimej "wiochy". Pomimo oporu technicznej materii najpopularniejszy u nas wykonawca i najlepsza nasza wokalistka wypadli znakomicie, wykonując hit za hitem. To był najlepszy koncert festiwalu. Reszta mogłaby się nie odbyć.
Robert Leszsczyński"Wiocha w Operze" - Gazeta Wyborcza 23.08.1999
W Sopocie na ratunek pospieszyli więc muzycy folkowi, skompletowani przez znawcę i hołdownika world music Włodzimierza Kleszcza, który już przed laty marzył o wylansowaniu jej przed możliwie najszerszą publicznością. Stało się: przed kilkunastomilionowym audytorium telewizyjnym wystąpiły kapele operujące na pograniczu folkloru i pomysłów własnych. Tyle że dla muzyków folk piątkowy wieczór to fatalna pora, Opera Leśna fatalne miejsce, a upowszechnienie tej muzyki za pomocą telewizji to fatalna metoda. Rozumiemy intencje. Koncert "Muzyczne drogi Europy" to miała być nasza oferta eksportowa, zestawiona z konkurencją zza Odry i skierowana na Zachód. Dóbr wysoko przetworzonych nie jesteśmy w stanie wyprodukować, więc oferujemy surowiec. Czasy jednak takie, że nawet surowiec trzeba umieć zareklamować. Zamiast wydarzenia, jakie zapowiadano, zobaczyliśmy wlokącą się niemiłosiernie cepeliadę. Gdybyśmy byli ciekawi, jak polscy górale wypadną na tle innych zespołów folklorystycznych jednoczącej się Europy, należało raczej zorganizować kolejny festiwal kultury kresowej, koniecznie na Podlasiu. Mietek Szcześniak w repertuarze ogólnopacyfistycznym zaśpiewał wprawdzie melodię ludową, ale w jej tekście tyle było nawoływania do miłości i pokoju, ile w całej naszej oryginalnej twórczości wiejskiej nie znalazło się od czasu Oskara Kolberga.
Obecności Gorana Bregovicia nie usprawiedliwia zbyt wiele. Jego popularność w Polsce ma charakter niszowy i obejmuje głównie fanów "Undergroundu" Emira Kusturicy, a "Kałasznikowa" i tak się już nasłuchaliśmy do syta. Poza tym - jak Kayah mówiła w wywiadach - Bregović nie jest artystą tak spontanicznym, za jakiego chciałby uchodzić. Jego wspólna płyta z Kayah to nie ewenement: nagrał już w kilku krajach Europy podobne duety z mało znanymi, lokalnymi gwiazdkami. A Kayah ze swą malowniczą osobowością mogła równie dobrze zaśpiewać "Wlazł kotek na płotek" po cygańsku lub turecku, i tak zrobiłaby wrażenie.
Wiesław Kot, Urszula Sipińska"Cepeliada z gwiazdą" - Wprost 29.08.1999
(...)Lata dziewięćdziesiąte naszego wieku rozpoczęły się na całym świecie triumfalnym powrotem muzyki folkowej. Przy zmieniającej się geopolitycznej mapie świata, każdy chciałby identyfikować się ze swoimi "korzeniami" i przywrócić swoją, dawno utraconą świadomość narodową. Najlepszym łącznikiem między narodami jest muzyka posługująca się językiem uniwersalnym - dźwiękiem, głosem, tańcem i niesłychanym ładunkiem emocjonalnym. To dlatego, i w związku ze zbliżającym się nowym tysiącleciem, organizatorzy tegorocznego festiwalu w Sopocie zaproponowali nietypowe widowisko muzyczne, które miało podkreślić różnorodność i odrębność muzyki Starego Kontynentu. Ta nowa idea miała wyróżnić sopocki festiwal na tle innych, proponujących wciąż podobną muzykę.
Na scenie Opery Leśnej pojawiło się 10 grup etnicznych z różnych stron Europy (w tym trzy z Polski i dwie z Hiszpanii), dając blisko 4-godzinny koncert, który z festiwalem muzyki pop nie miał nic wspólnego. Jeżeli w popie panuje głęboki kryzys, ze nie ma kogo zaprosić do Sopotu i zaproponować cennych nagród, a widzom dreszczyku emocji związanego z konkursem piosenkarskim, to jednorazowy koncert folkowy w wykonaniu "rzępołów" i "tubonosów" (tak nazywali wykonawców przeciwnicy muzyki korzeni), jest do przyjęcia i zaakceptowania. Ale jeżeli za rok mamy obejrzeć podobny koncert w wykonaniu muzyków świata, czyli spoza naszego kontynentu, to może być to artystycznie niebezpieczne. W tym względzie jestem tradycjonalistą i optuję za festiwalami z konkursami, nagrodami i gwiazdami bez fanaberii, które jak się w tym roku okazało, mogą zestresować i zdołować psychicznie nawet najbardziej odpornych. Biedne, czasami bezzębne, źle ubrane, wygłodzone, ale za to bardzo muzykalne rzępoły i tubonosy myślały, że w Polsce na międzynarodowym festiwalu, nikt ich nie napadnie, nie ograbi, że będą mogły spacerować nie tylko po hotelowej plaży, ale dalej i bez ochrony. Niestety pięcioro z nich w Sopocie pobito, a sopranistkę bułgarskiego chóru żeńskiego "Bulgarian Voices" ograbiono. Nie pomogli ochroniarze umieszczeni na każdym piętrze luksusowego hotelu "Marina", gdzie mieszkała większość wykonawców, bowiem złodzieje z Trójmiasta to profesjonaliści i zrobili swoje. Tylko dlaczego zaatakowali najbiedniejszych?
Bogdan Gadomski"Snajperzy i ... 40 czarnych ręczników" - Agora 5.09.1999
(...) Polsat: transmisja koncertu Bregovicia. Polską zawładnęła moda na tzw. muzykę folkową. Chyba chodzi o to, ze bierzemy piękną ludową piosenkę np. "W dunaju, we wodejce", po czym wkładamy ją do komputera, miksujemy, dodajemy trochę Hollywoodu, cymbały zastępujemy perkusją, Rzeszowskie Pogórze przerabiamy na Burger Kinga, nalepiamy na to designerską fotografię, kręcimy teledysk a'la montaż amerykański i mamy superprodukt polegający na samym opakowaniu. Folkowe opakowanie, tylko w środku nie ma folkoru.
Agata Passent"Pudło" - Twój Styl - wrzesień 1999
(...) Nie widzę co prawda wśród nas Wyspiańskiego, ale moda na szukanie ludowych korzeni pokonała nawet wirtualną iluzję. W związku z tym, że koniec naszego stulecia to raczej epoka emocji niż liter, ta moda pojawiła się tym razem nie dzięki słowom i myślom, lecz estetycznym impulsom. Widać ją wyraźnie w stylistyce ubrań, grafice użytkowej i - przede wszystkim - w muzyce popularnej.
Kiedy kilka miesięcy wszedłem do reprezentacyjnego sklepu muzycznego przy polach Elizejskich w Paryżu, stwierdziłem, że najwięcej przestrzeni zajmuje dział o nazwie world music, czyli muzyka świata. (...) Ponieważ takich działów do niedawna w polskich sklepach w ogóle nie było, zacząłem podejrzewać, że może chodzi o wewnętrzną politykę repertuarową tego sklepu. Ale nie - podobne obserwacje poczyniłem wkrótce w Londynie, Monachium i Kopenhadze. Na dodatek wszędzie tak zauważyłem między półkami wielu amatorów tej muzyki.
Moda na etno jest więc faktem. W każdym razie w Europie. Dlaczego nie u nas? - zaniepokoiłem się. (...)
(...) Polacy stanęli na progu tej mody trochę bezradni: nie ma u nas mieszanki ras na ulicy ani napływowej ludności z dawnych kolonii. Korzenie wyglądają zatem podobnie. Na dodatek jesteśmy z lekka ksenofobiczni, mało zainteresowani etniczną muzyką Czarnego Lądu, Pakistanu czy Meksyku. Niesłusznie zresztą, bo moglibyśmy w niej znaleźć wiele wartości, których brakuje naszemu graniu.
Nieoczekiwanie jednak etno znalazło sobie drogę do polskich serc: trochę kuchennymi schodami i trochę podstępem. Oto pojawił się z koncertami muzyk z Sarajewa, Goran Bregović, proponując komercyjną wersję folkloru bałkańskiego.
(...) ktoś wpadł na pomysł, żeby Bregovicia skojarzyć z Polką Kayah. Wyszedł z tego duet, który popularnością pobił wszystkich innych wykonawców na polskim rynku muzycznym i ustanowił zasady nowego gatunku - etno polo.
(...) Tysiące wielbicieli duetu Kayah - Bregović odnajdują więc w tych piosenkach swoje ulubione motywy, mając przy tym złudzenie, że uczestniczą w ambitnym przedsięwzięciu artystycznym. Tak jednak nie jest. Etno polo to raczej muzyka "knajpiana" niż etniczna.
(...) Moda etno przyszło więc do nas przez kuchnię, a właściwie przez barek z wódką i piwem, co jest skądinąd tutaj charakterystyczne. Dobrze, że w ogóle jest, ale mam nadzieję, że etno polo nie zwolni nas z przyjemności poznania prawdziwych bogactw muzyki świata, która nie zawsze ma wymiar pieśni biesiadnej.
Etno polo - Tomasz RaczekWprost, 3 października 1999