Folk stał się modny na medialnych salonach. Został pokazany w Sopocie trochę na zasadzie "jedynej w świecie kobiety z brodą" czy "człowieka - słonia", a może zaczęto dostrzegać w nim oznaki normalności. Wyjrzał z zakamarków studenckości, amatorszczyzny i środowisk alternatywnych.
Początek nowej ery, czy koniec wspaniałego zjawiska? Sukces czy porażka? Może folk tym sposobem zaczął zjadać własny ogon. Może muzyka alternatywna komercjalizując się podcina gałąź, na której siedzi. Może w pogoni za coraz większym rozgłosem i pieniędzmi gubi spontaniczność, szukając poklasku traci głębię przekazu muzycznego i emocjonalnego. Może watro zastanowić się nad słowami Wojtka Ossowskiego, które zdają się być głosem wołającego na puszczy wśród zachwytów nad "Muzycznymi drogami Europy". A może po romantycznych zrywach nadchodzi dla sceny folkowej czas "Oświecenia i Pozytywizmu" o czym wspomina Sławomir Gołaszewski. Największym problemem jest to, że my sami nie wiemy czego chcemy.
Festiwale komercjalizują się, czy też uprofesjonalniają, źle to czy dobrze? Ząbkowicka Fiesta usiłuje rozmachem dorównać Sfinks Festival. Wszędzie "world beat" - zjawisko jeszcze parę lat wstecz znane tylko na Zachodzie. Cyganie z perkusją, górale z dubami .... Świat przewraca się do góry nogami. A może po prostu naturalnie się rozwija.
Na domiar złego naszą muzyką zainteresowali się wielcy tego świata, kształtujący opinię publiczną dziennikarze (ale czy tego nie chcieliśmy?). Nawet Agata Passent, co prawda wychowana w środowisku muzycznym, ma na ten temat coś do powiedzenia. Znawcą nagle okazuje się Tomasz Raczek (czy nie lepiej zajmować się filmem?), który w ogóle nie zauważa rodzimej muzyki inspirowanej folklorem, nawet zaniepokoił się, że jej nie ma. Zaraz jednak na nasze usprawiedliwienie dodaje, iż w państwie jednonarodowym trudno o takową, bo niby skąd skoro nie ma ani Murzynów, ani Hindusów. Pozostaje nam tylko krzyczeć: "Panie Raczek tu jesteśmy! Wagarował Pan z lekcji historii i geografii. Tam mieszkali Żydzi, tam Łemkowie, na południu mamy Czechów i Słowaków, a na wschodzie Litwinów, Białorusinów i Ukraińców. A tak naprawdę to do stworzenia world music wystarczy tylko polska muzyka ludowa". Albo znów za Ossowskim: "Łapy precz od folku".
Poza tym jakież to wartości ma folklor z Meksyku, których brakuje naszemu graniu? Im więcej słucham muzyki ludowej i folku tym częściej dochodzę do wniosku, że w tradycyjnym śpiewie i graniu jest więcej podobieństw niż różnic. Szczególnie w warstwie emocjonalnej czy obrzędach.
Sopot Festival rozpętał burzę w szklance wody. Odetchnąć i poczuć się mniej na świeczniku można na festiwalu w Dowspudzie i, daj Boże, na "Mikołajkach Folkowych '99". "Jeśli będzie gdzie grać i gdzie słuchać, gdzie się spotykać to następna edycja promocji folku może się odbyć gdziekolwiek, nie będzie to miało znaczenia" (znów Wojciech Ossowski).
Folk stał się modny na medialnych salonach. Został pokazany w Sopocie trochę na zasadzie "jedynej w świecie kobiety z brodą" czy "człowieka - słonia", a może zaczęto dostrzegać w nim oznaki normalności. Wyjrzał z zakamarków studenckości, amatorszczyzny i środowisk alternatywnych.
Początek nowej ery, czy koniec wspaniałego zjawiska? Sukces czy porażka? Może folk tym sposobem zaczął zjadać własny ogon. Może muzyka alternatywna komercjalizując się podcina gałąź, na której siedzi. Może w pogoni za coraz większym rozgłosem i pieniędzmi gubi spontaniczność, szukając poklasku traci głębię przekazu muzycznego i emocjonalnego. Może watro zastanowić się nad słowami Wojtka Ossowskiego, które zdają się być głosem wołającego na puszczy wśród zachwytów nad "Muzycznymi drogami Europy". A może po romantycznych zrywach nadchodzi dla sceny folkowej czas "Oświecenia i Pozytywizmu" o czym wspomina Sławomir Gołaszewski. Największym problemem jest to, że my sami nie wiemy czego chcemy.