Tatry widziałam opodal Paryża
Jesienne popołudnie, za oknami zapach ogrodów podparyskiego Chantilly. Przed nami miniaturowe filiżanki z poetyczną kawą. Obie z Cilick pochylamy się nad ostatnimi stronami rękopisu jej najnowszego zbioru poezji, który na początku przyszłego roku ukaże się w wersji dwujęzycznej. Filiżanki są iście proustowskie, w ich głębi kryje się przyzwolenie szukania minionego czasu. Choć dźwięki francuskiej mowy dobiegają nas od strony pałacu Kondeuszy, dom Cilick jest bardzo polski, pełen serdecznych wspomnień z Tatr, które tak umiłowała. Do owych Tatr muzycznych często powraca w swej poezji. Najmniejszy bibelot, pamiątka, obraz, czy wreszcie konfigurację przedmiotów codziennego użytku w serwantce można nazwać „małą Polską”. Szczególnym sentymentem i przywilejem otaczane są tu „rekwizyty tatrzańskie”.