O wzruszeniach i muzyce w Kazimierzu słów kilka

Felieton. Maria Baliszewska

Na festiwal w Kazimierzu jeżdżę od czterdziestu pięciu lat, czyli od dawna. Miejsce szczególne, piękne, architektura z bajki, wabią koronkowymi attykami kamieniczki w rynku , studnia przywodzi na myśl wieki minione, Wisła o zmiennych wysepkach zależnych od poziomu wody jest punktem odniesienia dla innych punktów – fary, klasztoru franciszkanów, zamku, Góry Trzech Krzyży. Spokojny Kazimierz, wręcz senny jesienią czy zimą – pod koniec czerwca zamienia się w tętniący życiem, muzyką, rytmami, kolorami tęczy płynącymi ze strojów regionalnych tygiel kultury ludowej. Tygiel, bo jej różnorodność w tym miejscu jest najlepiej widoczna. Zjeżdża się tutaj cała polska kultura ludowa. Jest jedno takie wyjątkowe miejsce. Miejsce spotkań, wspomnień, melodii niezapisanych – czasem tylko nagranych, a czasem tylko usłyszanych ten jeden jedyny raz. Kto nie był, niech żałuje. W tym roku powody do wzruszeń i wspomnień były dwa (a właściwie na pewno więcej, ale o tych dwóch napiszę). Pierwszego wieczoru wystąpiła kapela Jurka Wrony z Kolbuszowej, która zadedykowała swój minikoncert konkursowy pamięci zmarłego trzy dni wcześniej Władysława Pogody. Wzruszenie stało się udziałem wszystkich zgromadzonych. Niektórzy pamiętali wspaniałe i pełne życia koncerty kazimierskie Władka Pogody i jego kapeli, którego temperament muzyczny rozsadzał ramy festiwalu i wymykał się ocenom. „Jestem ja Pogoda i tak się nazywam, co komu do tego, ze ja se zaśpiewam”, „Śpiewam ja od Boga, śpiewam ja głosami, żebyście wiedzieli, śpiewa Władziu mały”, „W moim ogródeczku ładne róże sadzę, mam ładną Marysię, to ją odprowadzę”. Baszty – głównej nagrody nie dostał nigdy, ale muzykę i pamięć o sobie zostawił w Kazimierzu na zawsze.
To było wzruszenie dnia pierwszego. A w dniu drugim wśród wielu – ach, jak wielu (i to wspaniałe w Kazimierzu!) – wszedł na scenę Jan Kmita. Skrzypek z Przystałowic Małych, lat 81, laureat Baszty – przed laty wraz ze swoją kapelą, wtedy energiczny, żywiołowo grający mazurki, a dzisiaj pochylony, powoli idący, grający te same mazurki zupełnie inaczej. Z refleksją, wybrzmiewaniem nut, duchowością bardziej niż tanecznością. Ale zawsze Mistrz. Jednak wiek nie musi odbierać, może też dodawać… Janowi Kmicie Kazimierz przyniósł w tym roku nagrodę przyznaną po raz pierwszy – imienia Jana Stęszewskiego, profesora, wieloletniego jurora festiwalu, zmarłego w 2016 r. I to było trzecie nieoczekiwane wzruszenie kazimierskie.

Maria Baliszewska

Bibliografia
A. Bieńkowski, Jan Kmita, [online], [dostęp: 20 lipca 2018]: http://www.muzykaodnaleziona.pl/2016/10/13/jan-kmita/
J. Mazur, POGODA Władysław, [online], [dostęp: 20 lipca 2018]: http://www.muzykatradycyjna.pl/pl/leksykon/mistrzowie/articles/wladyslaw...

Skrót artykułu: 

Na festiwal w Kazimierzu jeżdżę od czterdziestu pięciu lat, czyli od dawna. Miejsce szczególne, piękne, architektura z bajki, wabią koronkowymi attykami kamieniczki w rynku , studnia przywodzi na myśl wieki minione, Wisła o zmiennych wysepkach zależnych od poziomu wody jest punktem odniesienia dla innych punktów – fary, klasztoru franciszkanów, zamku, Góry Trzech Krzyży. Spokojny Kazimierz, wręcz senny jesienią czy zimą – pod koniec czerwca zamienia się w tętniący życiem, muzyką, rytmami, kolorami tęczy płynącymi ze strojów regionalnych tygiel kultury ludowej. Tygiel, bo jej różnorodność w tym miejscu jest najlepiej widoczna. Zjeżdża się tutaj cała polska kultura ludowa.

Fot. A. Kusto: Kapela Jana Kmity (od lewej: Dominika Oczepa, Jan Kmita, Stanisław Bielawski), Powiślaki 2016

Dział: 

Dodaj komentarz!