Siedemdziesięcioczteroletni mężczyzna z Wołowic 25 lipca 2017 r. opowiedział mi o pewnym młodym, utalentowanym artyście z jego wsi, który zmarł w wieku dwudziestu jeden lat na gruźlicę. Chłopiec miał na imię Jan. W dzieciństwie spadł z wozu i uszkodził kręgosłup. Odtąd przebywał w domu, bo nie był w stanie pracować w polu. Nauczył się sztuki zegarmistrzowskiej. Był rzeźbiarzem-samoukiem. Rzeźbił w miękkim drewnie zwierzęta. Jego fantazyjne ptaszki czasem kupowali ludzie ze wsi. Mężczyzna pamięta „mądrość” i „rozumność” Jaśka. Uszkodzony kręgosłup wykluczył go z wiejskiej społeczności, tzn. nie pozwolił mu pracować w polu. Nikt nie uważał go za pełnego człowieka: „Kto nie pracował w polu, nie pracował w ogóle”. Pracą była tylko praca fizyczna. „Na wsi ciężko pracowało się tylko rękami. Kto nie pracował rękami, był chory i śmieszny”. Jasiek, który rzeźbił, był chory. To było jasne dla wszystkich. „Robił te ptaszki, bo nie
Chory
O chłopskim statusie twórczościmógł pracować polu”. Kiedy zachorował na gruźlicę i zmarł, rodzina schowała ostatnie rzeźby zwierząt. Potem gdzieś to wszystko przepadło. Historia twórczości Jaśka jest diagnostyczna dla wołowickiego rozumienia sztuki i twórczości ludzi ze wsi na wsi. „Wiadomo było tyle, że sztukę uprawia tylko chory człowiek, bo nie pracuje w polu, więc ma czas na nierobienie”. Tak puentuje tę zasadę całkowitej dewaluacji pracy niefizycznej na wsi mój rozmówca. W ten sposób odsłania się matryca chłopskiego, śmiercionośnego wartościowania pracy mentalnej. Otóż było to tylko zajęcie zastępcze dla chorych, którzy najpewniej wkrótce umrą. W matrycy tej praca w polu równa jest zdrowiu, czyli przydatności dla rodziny. Brak takiej możliwości lub chęci to symboliczna śmierć społeczna. „Ci, co w polu nie pracują, nie pracują w ogóle, są śmieszni, bo co z nich za ludzie, i groźni, bo żyją w rodzinie jako już prawie nieżywi. Ich praca (twórcza) nie zasługuje na zapłatę, choć od czasu do czasu ktoś rzuci groszem dla rzeźbiącego kaleki”. W opowieści tej widzimy żywą tkankę chłopskiej pogardy dla braku witalności i zdrowia tak fizycznego, jak i psychicznego. Zdrowy pracuje, chory więc ciąży światu. Taka wizja pracy twórczej i historia Jaśka (która pochodzi z lat 50. XX w.) zrównuje pracę niefizyczną z omenem śmierci. W gruncie rzeczy nie tylko nie należy wierzyć w jej przydatność, ale wręcz trzeba się jej bać, a już na pewno wstydzić. W tych ciągach myślowych, które udało mi się odsłuchać w opowieści o Jaśku z Wołowic, odsłania się horyzont chłopskiej nieufności wobec pracy intelektualnej (bo „z myślenia nic nie ma”), generalizując: pracy usługowej, w tym tzw. „umysłowej” (bo „gębą się mieli, a nie pracuje”) i wszelkiego rodzaju twórczości (bo „artysta jeden wzionby się do roboty”). A jeśli twórczość to – symbolicznie – domena ludzi „chorych, ciążących rodzinie” (bo „do pola niezdatnych”), to już mały krok do zrozumienia chłopskiej ambiwalencji wobec dziedzictwa kulturowego wsi. Twórczość to jest nie-praca. Bywa chorobą i śmiercią. Jest wstydem.
Siedemdziesięcioczteroletni mężczyzna z Wołowic 25 lipca 2017 r. opowiedział mi o pewnym młodym, utalentowanym artyście z jego wsi, który zmarł w wieku dwudziestu jeden lat na gruźlicę. Chłopiec miał na imię Jan. W dzieciństwie spadł z wozu i uszkodził kręgosłup. Odtąd przebywał w domu, bo nie był w stanie pracować w polu. Nauczył się sztuki zegarmistrzowskiej. Był rzeźbiarzem-samoukiem. Rzeźbił w miękkim drewnie zwierzęta. Jego fantazyjne ptaszki czasem kupowali ludzie ze wsi. Mężczyzna pamięta „mądrość” i „rozumność” Jaśka. Uszkodzony kręgosłup wykluczył go z wiejskiej społeczności, tzn. nie pozwolił mu pracować w polu. Nikt nie uważał go za pełnego człowieka: „Kto nie pracował w polu, nie pracował w ogóle”.
fot. tyt. K. Niemkiewicz