Trup ciągnie galar na dno!

Przestroga flisacka Stanisława Nęgi z Czernichowa

Fot. A. Kapusta

Prom na Wiśle – jak się do dziś mówi w Czernichowie – swą tradycją flisacką sięga XVIII wieku, a nawet wcześniej. Wisła pod Czernichowem – wsią w okolicach przysiółka Pasieki – niejeden raz zbierała śmiertelne żniwo. Mój dziadek, Stanisław Nęga, który w zdrowiu dożył dziewięćdziesięciu ośmiu lat, uczył mnie rozumieć Wisłę po flisacku. Był przewoźnikiem promowym, a wcześniej, do lat 80. XX wieku dyktował galary. Ogólnopolskie słowo galar oznaczało łódź transportową, używaną w polskiej żegludze wiślanej do spławiania przede wszystkim węgla, ale także innych towarów aż do Gdańska. W Czernichowie dyktować galary znaczyło ‘budować łodzie z drewnianych komponentów’ – tak, aby miały one doskonałą wyporność i były niezatapialne. Dziadek był mistrzem w dyktowaniu galarów i zyskał sobie sławę w tej profesji. Znajomość historycznego flisactwa w Czernichowie była też jego niespisaną nigdy autobiografią. Cenił on sobie szczególnie gatunek flisackiej gadki zwany przestrogą. Były to krótkie, pragmatyczne opowiastki, exempla retoryczne uczące adeptów flisactwa, co flisak robić powinien, a czego mu nie wolno pod rygorem nagłej i niespodziewanej śmierci na Wiśle. Wisła była bowiem kapryśną babą. Miała ona swe magiczne moce i chwile złości. Wisła wciągnęła w siebie tyle chłopa, że nawet szkoda liczyć. Ale Wisła była przede wszystkim życiem i należało przestrzegać jej reguł. Każdy flisak w Czernichowie wiedział od dziecka, że Wisłą nie wolno spławiać ani pustych trumien, ani tym bardziej trumien z trupem. Trup ciągnie galar na dno! Tak brzmiał skrót mądrościowy przestrogi. Po nim następowała egzemplaryczna opowieść o marnym, śmiertelnym losie tych, co się Wiśle sprzeciwili. Dziadek był uczynnym przewoźnikiem promowym. Zdarzało się, że przewoził na drugi brzeg w nocy albo wtedy, kiedy poziom wezbranej Wisły powodował mocne wiry i prądy. Nęga na przewozie – oznaczało w Czernichowie: Wisła pod dobrą kuratelą – można płynąć, nie ma się czego bać. Razu pewnego poproszono Staszka Nęgę o przewóz trupa w trumnie. Dziadek się zgodził, choć zimny pot oblał go przez kilkanaście minut przeprawy. Zlekceważywszy flisacką przestrogę, zaryzykował życiem, bo skalanie królestwa Wisły było ewidentne. Trup ciągnął na dno jak diabli! Galar ciążył do dna! Czuło się śmierć! Dziadek płynął sam z trumną w milczeniu. Nie chciał zaryzykować przewozu i utopienia innych ludzi, więc złamanie wiślanego tabu wziął na siebie. Dopłynął, trumnę odebrano. Przeżył niemalże sto lat. Wisła jednak jest mściwa i nie wybacza nigdy. Wiele lat później należący do rodziny, nowy przewoźnik promowy utonął podczas dyżuru na Wiśle. Dziadek był na jego pogrzebie i wówczas ponownie wypowiedział flisacką przestrogę: Trup ciągnie galar na dno! Wisła bierze, co i jak chce.

Anna Kapusta

Skrót artykułu: 

Prom na Wiśle – jak się do dziś mówi w Czernichowie – swą tradycją flisacką sięga XVIII wieku, a nawet wcześniej. Wisła pod Czernichowem – wsią w okolicach przysiółka Pasieki – niejeden raz zbierała śmiertelne żniwo. Mój dziadek, Stanisław Nęga, który w zdrowiu dożył dziewięćdziesięciu ośmiu lat, uczył mnie rozumieć Wisłę po flisacku. Był przewoźnikiem promowym, a wcześniej, do lat 80. XX wieku dyktował galary.

Fot. A. Kapusta

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!