Nawet psy przestały haukać

Felieton. Grzegorz Józefczuk

Pogrzeb odbył się we wsi Stopczatiw położonej w centrum Huculszczyzny, gdzieś między Kołomyją na północy, Jaremczem i Worochtą od zachodu i niedalekim Kosowem od południa. Żegnano dziewięćdziesięcioczteroletniego Dmytra Pawłyczkę, nie w stołecznym Kijowie przy dźwiękach orkiestry reprezentacyjnej i ze stosowną salwą oraz z ekspozycją orderów na specjalnych poduchach, co się jak nic należy działaczowi, politykowi, posłowi, dyplomacie i wielkiemu poecie, lecz w małym rodzinnym domu na wsi, gdzie się wychował, w starej już, lecz od zawsze solidnej małej chacie, na stoku wzgórza, skąd widok na pobliskie kotliny i skąd hymn Ukrainy śpiewany spokojnymi głosami tutejszych, a nie oficjeli ze stolicy, którzy nie przyjechali, niósł się delikatnie po okolicy, aby pozostać w pamięci. Nawet psy przestały haukać.
Na relacjach wideo widać, że trumnę spowijała ukraińska flaga, katafalk wyścielały koce z charakterystycznym huculskim wzorem. W domu, gdzie wystawiono trumnę, i w małej cerkwi, gdzie odprawiono parastas, oraz na cmentarzu, po prostu – wokół, sporo było tych huculskich znaków, obiektów i gestów, nazwać ich nie umiem, tak tu naturalnych i oczywistych, obecnych niegdyś – kiedy Pawłyczko urodził się, była tu Polska – jak i teraz, pierwszego lutego 2023 roku w wolnej Ukrainie, blisko jego 94. urodzin.
Prawdziwy wiejski pogrzeb.
Sześć lat temu znalazłem się w Kijowie, towarzysząc artystyczno-ekumenicznej podróży chóru Kairos z Lublina, wykonawcy śpiewu cerkiewnego i śpiewanej liturgii ormiańskiej, gruzińskiej, greckiej. Rodzajem pielgrzymki była ta podróż dla uczczenia 800. rocznicy istnienia zakonu dominikanów. Kairos, zaproszeni śpiewacy i muzycy prezentowali oratorium „Carmina Luminosa” na tę okoliczność skomponowane przez Borysa Somerschafa. Podróż zorganizował niezrównany o. Tomasz Dostatni.
Koncert w Kijowie odbył się w kościele św. Mikołaja; wtedy nie wiedziałem o konflikcie wynikłym z niechęci, aby świątynię zwrócić polskiej parafii, i że niedługo wybuchnie tam pożar. Wtedy, w maju 2017 roku, byłem zaskoczony urokiem tego miejsca. Naprzeciw neobarokowego kościoła stoi, jakby chciał polemizować ze świątynią, nowoczesny kompleks wysokościowy, wtedy – z kameralnym kawiarniano-księgarskim centrum na parterze!
Majowy dzień ciepły, leniwy. Poszedłem tam na piwo. Młodzi ludzie. Piękni, młodzi ludzie. Cudowne dziewczyny. Wszyscy szczęśliwi, napięci i spokojni. Zakochani w sobie. W oczekiwaniu na nieznane wyzwania. Nigdy na wojnę. Ubrani jak wszyscy w takich miejscach. Hipsterstwo kulturalne. Kawa i laptop. Bez znaków szczególnych. Ponad czasem, ponad miejscem. Tacy sami, jak wszędzie na świecie – pomyślałem.
Jednakże wrażenie prawdziwe zrobił na mnie pomnik Juliusza Słowackiego na skwerze nieopodal kościoła św. Mikołaja, vis-à-vis cafe. Dobry pomnik, znakomicie rozwiązano aranżację trudnej przestrzeni jego posadowienia. Patrzyłem i nie wierzyłem, lapidarny napis na cokole był w dwóch językach – ukraińskim i polskim: Juliusz Słowacki, Poeta Polski. Jakież to proste napisać w dwóch językach „Poeta Polski”. Wtedy pomyślałem ironicznie, że gdyby taki pomnik miał stanąć w Drohobyczu, to napis o polskim poecie byłby po angielsku, bo jak wiadomo, to przede wszystkim Anglicy masowo zwiedzają Drohobycz, wnosząc z drohobyckich tablic informacyjnych. Albo że Ukraińcy i Polacy rozmawiają ze sobą po angielsku. A tu proszę, w stolicy Ukrainy, po polsku – jakie to piękne!
Pisząc ten felieton, dowiedziałem się, że kijowski pomnik Juliusza przez kilka lat spoczywał w magazynie, bo ukraińskie władze go nie chciały, czytaj: tworzyły biurokratyczne przeszkody. A jak w ogóle trafił do Kijowa? Była to inicjatywa Dmytra Pawłyczki, ambasadora niepodległej Ukrainy w Warszawie, którego działalność tak silnie rozbudziła wzajemne zainteresowania kulturalne i współpracę. Zresztą Pawłyczko jest autorem najobszerniejszej ukraińskiej antologii poezji polskiej, od Jana Kochanowskiego po współczesność. Zatem Juliusz w Kijowie miał być odpowiedzią na Tarasa w Warszawie.
Mimo zarzutów konformizmu, Dmytro Pawłyczko należy do nieśmiertelnych, a w popkulturze i nacjokulturze zakotwiczył się wierszem-piosenką „Dwa kolory”. Napisał go w 1964 roku, będąc na zjeździe komsomołu, zafascynowany urodą pewnej delegatki, a właściwie – chustą wokół jej szyi z wzorem róż wyszytych czerwonymi i czarnymi nitkami. Napisał od razu,
Nawet psy przestały haukaćjakby „z duszy” – i natychmiast towarzyszący mu Oleksandr Biłasz skomponował do wiersza muzykę. Czy tak było? Nieważne. Akurat mamy do czynienia z tym sławnym przypadkiem, kiedy oryginał jest lepszy od każdego możliwego tłumaczenia, niemniej w przekładzie Ryszarda Ulickiego (autora m.in. „Kolorowych jarmarków”) biegnie to tak: Gdy byłem chłopcem – chciałem ruszyć w dal / By iść przez świat nieznanymi szlakami… / Koszulę mama darowała mi / Z czerwonymi – i czarnymi / Z czerwonymi i czarnymi nitkami // Kolory te – kolory moje dwa / Wciąż je na płótnie mam, wciąż idą ze mną w dal / Kolory te – kolory moje dwa / Czerwony – szczęścia znak / A czarny – ból i żal…
Można z piosenką tą na ustach wyżywać się egzystencjalnie i kleić romanse, wzruszać się i płakać, lecz ma ona równocześnie wymiar tak mocny, że nazywana jest pieśnią narodową. Zarazem bywa źródłowo klasyfikowana jako osadzona w folklorze. Jeden z wybitnych polskich tłumaczy literatury ukraińskiej, Florian Nieuważny, wyjaśnia, że „tradycja poezji ukraińskiej zakotwiczona jest w żywiole muzyki”.
Nie mogę sobie odmówić, aby nie przywołać trzech polskich wątków. Piosenka rozczuliła gości benefisu Jerzego Hoffmana, wielkiego wskrzesiciela obrazu osiemnastowiecznej Rzeczypospolitej w filmowej adaptacji trylogii Henryka Sienkiewicza! W teatrze STU miał ją pod koniec XX wieku dla reżysera zaśpiewać Sergiej Motenko, lider rockowego zespołu Komu Wnyz. Dalej, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu znalazłem tekst Pawłyczki na stronie barda Sylwka Szweda, jednakże w wersji „poprawionej”. Piosenka stała się białoruską! Igor Sidoruk (w 2017 roku, jak napisano przy wersji wideo) stworzył białoruską wersję wiersza, nitki czerwone i czarne zamienił na czerwone i białe. Sylwek to dobrze przetłumaczył, śpiewa świetnie. Jednakże pytanie nie milknie, czy to znaczy, że wiersz można modyfikować, bo stał się „piosenką ludową” i każdy lud może go „sobie” zaadaptować? Trzeci wątek – polski wzruszył mnie najbardziej: „Dwa kolory” śpiewa Bogdan Trojanek, znany lider romskiego zespołu Terne Roma, formacji deklarującej, że wykonuje muzykę taborowo-cygańską!

Grzegorz Józefczuk

Sugerowane cytowanie: G. Józefczuk, Nawet psy przestały haukać, "Pismo Folkowe" 2023, nr 164-165 (1-2), s. 24.

Skrót artykułu: 

Pogrzeb odbył się we wsi Stopczatiw położonej w centrum Huculszczyzny, gdzieś między Kołomyją na północy, Jaremczem i Worochtą od zachodu i niedalekim Kosowem od południa. Żegnano dziewięćdziesięcioczteroletniego Dmytra Pawłyczkę, nie w stołecznym Kijowie przy dźwiękach orkiestry reprezentacyjnej i ze stosowną salwą oraz z ekspozycją orderów na specjalnych poduchach, co się jak nic należy działaczowi, politykowi, posłowi, dyplomacie i wielkiemu poecie, lecz w małym rodzinnym domu na wsi, gdzie się wychował, w starej już, lecz od zawsze solidnej małej chacie, na stoku wzgórza, skąd widok na pobliskie kotliny i skąd hymn Ukrainy śpiewany spokojnymi głosami tutejszych, a nie oficjeli ze stolicy, którzy nie przyjechali, niósł się delikatnie po okolicy, aby pozostać w pamięci. Nawet psy przestały haukać.

Dział: 

Dodaj komentarz!