Feministyczny folk

Same Suki „Ach, mój Borze”

Na nową płytę Samych Suk słuchacze musieli czekać aż pięć lat. Zresztą praca nad drugim z kolei albumem trwała dosyć długo, bowiem pierwszą jego zapowiedzią był wydany w 2015 roku singiel „No Name”. Wybór tego utworu wydaje się ciekawy, bo jest on jednym z bardziej tradycyjnych brzmieniowo nagrań na płycie. Tymczasem duża część materiału odwołuje się do estetyki pozafolkowej. Artystki z Samych Suk, chociaż w każdym nagraniu silnie zakotwiczone są w brzmieniu i strukturze muzyki tradycyjnej, swoim nowym albumem wyznaczają kierunek wielonurtowy i poszukujący.
Płytę charakteryzuje duża różnorodność – z jednej strony dla całości nagrania brzmienie cały czas wyznacza charakterystyczny kolor lokalnej suki biłgorajskiej, z drugiej jednak w tle słyszymy takie instrumenty jak kazoo, kaszgar czy djembe, czyli instrumentarium z niemal całego świata. Poza tym, jak zostało wspomniane, Same Suki nie odwołują się jedynie do tradycyjnych form i brzmień. „Techno” jest próbą przełożenia muzyki elektronicznej na język folku – partie instrumentów smyczkowych przywołują echa stylu rave, jednostajnie nadająca rytm perkusja wprowadza zaś rytmy charakterystyczne dla disco. Innym, brzmieniowo ciekawym, acz moim zdaniem połowicznie udanym (o czym w następnym akapicie), eksperymentem jest „Ach, mój Borze”, w którym autorki mieszają rap z tradycyjnym brzmieniem instrumentów akustycznych. Podobny zabieg zastosowany został w „Jestem”, utrzymanym w reggae’owej rytmice i harmonii. Nawet w utworach, w których dominuje żywioł folkowy, można odnaleźć ciekawe nawiązania – np. w „Warszawiance” pojawia się cytat z powstańczej „Warszawianki 1831 roku”, który zostaje wpleciony w oryginalny materiał muzyczny.
Muzyka Samych Suk stanowi dość ciekawy mariaż wątków charakterystycznych dla tradycyjnego folku i zaangażowania społecznego, bliskiego problemom kobiet. W utworze „Biczysko” autorki w dość obrazowy sposób opisują przemoc domową, a w „No Name” wprowadzają temat aborcji. Na płycie poruszana jest także tematyka problemów ogólnospołecznych. Najwyrazistszym tego przykładem jest wspomniany wcześniej utwór „Ach, mój Borze”, wpisujący się w dyskurs dotyczący wycinki Puszczy Białowieskiej. Tekst ten wydaje się jednym z najsłabszych ogniw w całym albumie – wynika to nie tylko z momentami niezręcznych czy wręcz częstochowskich rymów, ale przede wszystkim wykorzystywania dość już wyeksploatowanych na poziomie popkultury haseł, brzmiących w utworze banalnie i mdło. Od strony literackiej teksty tworzą dość eklektyczny zestaw – nowofalowa poetyka „Techno” niewiele ma wspólnego z czułym tekstem utworu „Chodź tu do mnie”, żartobliwie raperski „Ach, mój Borze” znajduje się na przeciwstawnym biegunie w stosunku do ludowego „Biczyska”.
Nowy album Samych Suk z pewnością zasługuje na dużą uwagę, przede wszystkim ze względu na oryginalny język muzyczny, który wyrasta z tradycji folkowej, ale silnie wiąże się z nurtami współczesnej muzyki popularnej. Nie jest to album pełny – wcześniej wskazane słabości, głównie natury literackiej, ale także czasami zbytnia niespójność brzmieniowa materiału, mogą wydawać się drażniące. Nie zmienia to jednak faktu, że „Ach, mój Borze” stanowi ciekawą propozycję – szczególnie dla tych, którzy widzą muzykę folkową jako żywą, ciągle rozwijającą się tradycję, która może opowiadać o współczesnym świecie.

Wojciech Bernatowicz

Skrót artykułu: 

Na nową płytę Samych Suk słuchacze musieli czekać aż pięć lat. Zresztą praca nad drugim z kolei albumem trwała dosyć długo, bowiem pierwszą jego zapowiedzią był wydany w 2015 roku singiel „No Name”. Wybór tego utworu wydaje się ciekawy, bo jest on jednym z bardziej tradycyjnych brzmieniowo nagrań na płycie. Tymczasem duża część materiału odwołuje się do estetyki pozafolkowej. Artystki z Samych Suk, chociaż w każdym nagraniu silnie zakotwiczone są w brzmieniu i strukturze muzyki tradycyjnej, swoim nowym albumem wyznaczają kierunek wielonurtowy i poszukujący.

Dział: 

Dodaj komentarz!