Biel się nie smuci

Ostap Łoziński in memoriam

Nie powinno być o bieli, skoro trudno jej wyrazić smutek w równym stopniu, co radość. Biel się bieli jedynie – w zapatrzeniu mroźnych poranków – dźwięcznych jak cisza rozstań. Będzie jednak o bieli, bo białe były zastygłe twarze świętych zerkających na nas ze szkieł pokuckich ikon, które tworzył Ostap. Będzie i o czerwieni, bo „czerwonymi obrazami” nazywali Huculi te „wyrwy” w wiejskich chatach, przez które można było dostrzec ogień nieba. Dziś nad Ukrainą niebo znów w płomieniach, a święci niezmiennie - zastygli i niemi – i trudno tylko powiedzieć, czy oniemiali bezradnością, czy przerażeni okrucieństwem toczącej się wojny.

 

Łukasz Ciemiński

 

Chciałbym, by ten tekst nie powstał. Wolałbym spotkać Ostapa z jego ikonami na ulicach Lublina – te spotkania przy okazji Jarmarku Jagiellońskiego stawały się sierpniowym rytuałem. 6 stycznia 2022 roku napisał inny scenariusz – jego przyjaciele nazwali ten dzień „najsmutniejszą wigilią”, ale dodawali zaraz, że trzeba mu było pójść z kolędą w inne, lepsze światy. Te kolędnicze spotkania u Ostapa na trwałe wpisały się w świąteczny pejzaż lwowskiego środowiska artystycznego, tak bardzo zadając kłam obiegowemu obrazowi bohemy. Chciałbym jeszcze wielu roześmianych feerią barw, mieniących się w słońcu jak kosztowne emalie obrazów na szkle – większych, mniejszych, zawsze trafnie posługujących się językiem, którym przemawiały „cienie zapomnianych przodków”.

Przemawiały do niego od dzieciństwa, najpierw z ikony wiszącej nad łóżkiem – wyznawał, że od momentu, w którym rozświetlił ją płomieniem świecy, zrozumiał geniusz i piękno tego pokuckiego malarstwa, z jego zdecydowaną kolorystyką podstawowych barw, złoceń i nierównej tafli szkła, która sprawiała, że wizerunek się mienił i wibrował, czyniąc prawdziwą symfonię godną największych artystów. Później przyszły wyprawy na Huculszczyznę, na którą po raz pierwszy zabrał czterolatka ojciec, Taras Łoziński – ukraiński artysta, założyciel Instytutu Kolekcjonowania Zabytków Sztuki Ukraińskiej przy Towarzystwie Naukowym im. Tarasa Szewczenki. Ostap spojrzał na nią oczami taty, a miłość do świata tych ukraińskich górali utrwalił w nim film Siergieja Paradżanowa. Wyznawał, że zdarzało mu się patrzeć na Hucułów i ich sztukę kadrami „Cieni zapomnianych przodków”. Tej miłości pozostał wierny do końca życia, gdy wielokrotnie powracał do znanych miejsc, nie tylko, by zanurzyć się w bezkresne przestrzenie górskich szczytów i połonin, ale by ocalać. Nie nazywał się kolekcjonerem, choć jego zbiór ponad stu pokuckich ikon na szkle jest jedną z ważniejszych i często wystawianych ukraińskich kolekcji tego ludowego malarstwa. Przede wszystkim czuł się artystą, był przecież absolwentem Lwowskiej Narodowej Akademii Sztuki. Kreował wokół siebie przestrzeń i w tej przestrzeni jego mieszkania przy ulicy Łysenki we Lwowie nie mogło zabraknąć dzieł sztuki, których siły oddziaływania doświadczył jako dziecko. Ale nie tylko potrzeba kreacji stała za tą kolekcjonerską pasją. Siłą napędzającą go do wyjazdów – wielokrotnie, po kilka razy w to samo miejsce, by zdobyć dostrzeżoną ikonę, nierzadko kupowaną za bajońskie sumy – było poczucie odpowiedzialności. Wierzył głęboko, że jeśli nie zareaguje w porę, nie ocali, następna okazja może się nie zdarzyć i cenny dokument kultury ludowej Karpat bezpowrotnie zaginie w pomroce dziejów. Z determinacją równą najdzielniejszym spośród etnografów pojawiał się w Kosowie, Kołomyi, zbierał okruchy opowieści o ludzkich losach niebiańskich postaci, tak bardzo ubolewając, że nie dane mu było doświadczać tego, co przeżywali kolekcjonerzy z lat 50. XX wieku, którzy mogli zdobywać ludowe ikony wraz z ich historiami in situ. Z potrzeby piękna, pasji ocalania rodziła się jego swoista strategia działania: zdobywać – ocalać – chcieć zrozumieć. Ta droga doprowadziła go do studiów doktoranckich w Instytucie Etnologii Narodowej Akademii Nauk Ukrainy. Łoziński tak różny był od tych wszystkich, którzy gromadzą, by zazdrośnie strzec i zaspokajać atawistyczną potrzebę zawłaszczania i posiadania. Czuł się nie tyle właścicielem posiadanych przez siebie zbiorów, co stróżem wspólnego ukraińskiego dziedzictwa, o którym zapominając – osieraca się najważniejszą część własnej tożsamości. Doprowadził do digitalizacji swojej kolekcji, którą bezpłatnie, na świetnej jakości wykonanych fotografiach można podziwiać w przestrzeniach internetu. Ten pełen energii i świeżości artysta wiedział, że nowe media mogą przysłużyć się sprawie. Zapalał się, unoszony jakimś wewnętrznym sprzeciwem i oburzeniem, gdy mówił – jak świat ma poznać ukraińską sztukę, kiedy nie jest ona dostępna ogółowi? W jaki sposób Włoch czy Francuz ma poznać nasze dziedzictwo, kiedy dostęp do niego wymuszany jest koniecznością wizyty w muzeum? Akcja digitalizacji i udostępnienia zbiorów muzealnych była jego główną strategią działania, gdy ubiegał się o miejsce dyrektora Muzeum Narodowego im. Andrzeja Szeptyckiego we Lwowie, w którym pracował jako kierownik działu wystaw i ekspozycji.

Z równą energią zajął się popularyzacją wiedzy o ikonografii i technice malowania ludowych ikon na szkle. Wiedział, że sztuka, zwłaszcza ta ludowa, żyje, gdy dokonuje się jej transmisji, nie tylko międzypokoleniowej, ale i międzykulturowej. Warsztaty Ostapa organizowane były zarówno na Ukrainie, jak i w Polsce, zawsze ciesząc się ogromnym zainteresowaniem odbiorców, którzy dzięki niemu poznawali niełatwą umiejętność tworzenia „czerwonych obrazów”. Ubolewał, że państwowy mecenat nad ukraińską sztuka ludową utrwala formy sztampowe, powielane w nieskończoność, bez twórczego podejścia do tematu, który uwzględniałby zmieniające się konteksty. Podobny żal budził w nim brak ukraińskiego muzeum etnograficznego z prawdziwego zdarzenia, w którym nowe technologie, najnowsze trendy światowego muzealnictwa stałyby na straży dawnych tradycji i prezentowały je w świeżej formie i języku zrozumiałym dla odbiorców. Wszystkie te działania miały zmierzać do pamięci o korzeniach, bez której nie da się funkcjonować świadomemu swojej tożsamości społeczeństwu. Sam był tego przykładem, gdy w nonszalancki, ale autentyczny sposób łączył w swoim ubiorze, sposobie bycia to, co dawne, uświęcone tradycją i przywiązaniem do niej, z ekspresją świadomego swojej niezależności twórcy.

Z fuzji tych doświadczeń rodziła się jego sztuka – awangardowe, zmuszające do myślenia ikony, w których bezczasowy i hieratyczny sakralny język próbował mówić o współczesnym człowieku, jego dylematach, obawach, lękach. W dawnej sztuce sakralnej poszukiwał ponadczasowych, uniwersalnych opowieści, które nie będą dogmatyzowały, a wchodziły w dialog, prowokowały do zadawania pytań. Daleko tym ikonom do powielanych w nieskończoność dewocyjnych obrazów, które tak dalece opatrzyły się podziwiającym ich techniczną biegłość, że zatraciły podstawową rolę ikony, jaką jest relacyjność.

W swojej twórczości malarskiej, mówiącej językiem dawnych ikon z Pokucia, Huculszczyzny czy Bukowiny, osiągnął taką biegłość w posługiwaniu się środkami wyrazu artystycznego im właściwym, że z powodzeniem zaczął snuć własne opowieści. W odróżnieniu od wielu działających na Ukrainie twórców zajmujących się tą dziedziną malarstwa Ostapowi udało się uniknąć bezdusznej maniery kopisty tworzącego poprawne formalnie prace, w których nie ma niczego poza wiernością dawnym modelom. Nie starał się szokować formą, nie grzeszył oryginalnością na wyrost. Stosując konsekwentnie reguły gramatyki tego artystycznego języka, posiadł zdolność klarownej, precyzyjnej, ale niepozbawionej poezji sztuki mówienia. Patrząc na jego ikony na szkle, doskonale czuje się tę biegłość i swobodę, która idzie w parze z wiernością estetyce zabytków dawnego malarstwa ludowego. Nie było to zadanie łatwe. Mierzyć się musiał z ograniczoną ikonografią z Pokucia. Występowało tu zaledwie koło dwunastu typów ikonograficznych, w których dominowały rozmaite przedstawienia Bogurodzicy, świętego Mikołaja i Jerzego, świętych męczennic: Paraskiewy, Barbary, Katarzyny, czasem komponowanych z umieszczonym na osi przedstawienia krzyżem. Łoziński z lekkością wprowadzał nowe, niefunkcjonujące dawniej typy, które jednak wydawały się nie tylko świeże, ale przede wszystkim autentyczne i zgodne z tradycją. Wyjątkowa to umiejętność, która twórcy odległemu o prawie dwa stulecia pozwala mówić w sposób, który zrozumieliby dawni ludowi mistrzowie!

Ostap ocalał, by rozumieć, nie porzucał nawet najdrobniejszych głosek tego języka – zwłaszcza wtedy, kiedy pozyskiwał całkowite destrukty, rozbite na wiele elementów tafle szklanej ikony. Z czułością wygrzebywał je z ziemnych mogiłek, w których umieściła je ludowa wiara w konieczność pogrzebania okruchów świętości, gdy ta roztrzaskała się, wieszcząc nieszczęście skradające się do chłopskiej chaty. Składał je ponownie, pustymi pozostawiając te pola, które były nieme w wyniku utracenia brakujących elementów – nie silił się na dopowiadanie, prawdziwą zmorę autorstwa tych konserwatorów, których efekty pracy czynią zabytek bezpowrotnie głuchym. Łoziński wierzył, że cisza jest potrzebna, by słowo mogło wybrzmiewać z całą mocą. Taki był też w obyciu. Zamyślony, wewnętrznie skupiony, powierzony jakimś niewidzialnym światom, a jednocześnie towarzyski, niejednokrotnie głośny, ekspansywny. Wybrzmiewał tu kontrastami jak huculskie ikony, w których kolorystyczne dysonanse zawsze genialnie harmonizują.

Z niedowierzaniem przyjąłem wiadomość o jego śmierci, jak każda przedwczesnej… Popatrzyłem na jego ikony, uśmiechnąłem się, gdy przypomniałem sobie zakup jednej z nich:

– Zapłacisz za nią, jak będziesz wracał, bierz!

– A jeśli nie wrócę?

– Będziesz wtedy niósł ciężar większy niż ten obrazek…

Ostap odszedł, zostały jego prace. Na Ukrainie czerwień ludowych obrazów miesza się z krwią niewinnych ofiar, blade twarze świętych podobne są twarzom przerażonych matek… Wyrastają mogiły… Ich opowieści nie zapomnimy, wydobędziemy je kiedyś, pozwolimy im znowu przemówić – jak Ostap wydobywający delikatne okruchy roztrzaskanych świętości…

W ludowym „psalmie” z okolic Ługańska zmarły prosi:

 

Насипте на мене високу могилу –

Травою вона заросте.

Посадіть ви на неї червону калину -

Вона навесні розцвіте.

Пташки будуть до неї прилітати

І будуть калину клювать.

А я, сиротина, як в полі билина,

Там буду один спочивать.

[…]

А ви, мої рідні, знайомі і близькі

Приходьте мене навіщать.

Червону калину на моїй могилі

Своїми сльозьми поливать.

 

Czerwień kaliny, przelanej krwi, obrazów Ostapa rozkwitnie, z pewnością, bo przecież „biel się nie smuci ani nie weseli”!

 

Łukasz Ciemiński

 

Sugerowane cytowanie: Ł. Ciemiński, Biel się nie smuci, "Pismo Folkowe" 2022, nr 158-159 (1-2), s. 34-35.

Skrót artykułu: 

Nie powinno być o bieli, skoro trudno jej wyrazić smutek w równym stopniu, co radość. Biel się bieli jedynie – w zapatrzeniu mroźnych poranków – dźwięcznych jak cisza rozstań. Będzie jednak o bieli, bo białe były zastygłe twarze świętych zerkających na nas ze szkieł pokuckich ikon, które tworzył Ostap. Będzie i o czerwieni, bo „czerwonymi obrazami” nazywali Huculi te „wyrwy” w wiejskich chatach, przez które można było dostrzec ogień nieba. Dziś nad Ukrainą niebo znów w płomieniach, a święci niezmiennie - zastygli i niemi – i trudno tylko powiedzieć, czy oniemiali bezradnością, czy przerażeni okrucieństwem toczącej się wojny.

Dodaj komentarz!