Nie ma drugiego takiego

[folk a sprawa polska]

na karku prawie czwarty krzyżyk
w papierach grajek estradowy
i znowu Lublin i cześć pieśni!
Księżyc nad głową jak Czechowicz

Tak śpiewał przed laty, a czasami śpiewa i dziś Andrzej Garczarek. I dodaje jeszcze:

na skróty brachu ścieżką pieszką
znów od Zamościa duje mrozem
napalić w sercach ludziom trzeba
a wiosną spływać z pierwszym lodem.

No tak, moje „najgorętsze” lubelskie wspomnienia to również te zimowe, zanim da się wiosną „spłynąć z pierwszym lodem”. Cóż, dziś, gdy piszę ten tekst, jesień w pełni, do zimy tuż, a o Lublinie można tylko pomarzyć – z perspektywy pięciuset kilometrów, które dzielą go od Poznania, w tym dziwnym czasie pandemii koronawirusa. A Lublin to (dla mnie) przede wszystkim Orkiestra św. Mikołaja, Mikołajki Folkowe, „Pismo Folkowe”. To przecież nie przypadek, że wszystkie się ze sobą wiążą.
I Chatka Żaka jako ten centralny punkt w owej prawie mistycznej przestrzeni, swoista axis mundi (przynajmniej lubelskiego folkowego mundi). A skoro przestrzeń nas dzieli i czas niełaskawy, tym większą należy wyrazić satysfakcję, że jest „Pismo Folkowe” (wcześniej „Gadki z Chatki”). Choć przecież, gdyby czas był lepszy, to Pismo nie stawałoby się mniej ważne, o czym przekonywałem się (i pewnie wielu czytelników) przez tyle, tyle lat.
To przecież także nie przypadek, że otrzymało – ono, „Pismo Folkowe” – niedawno Nagrodę Kolberga. Nie z okazji okrągłej rocznicy, nie z okazji 150 numeru, nie z innego powodu, tyko dlatego że jest tak ważnym głosem, tak ważnym tonem dla wielu ludzi (świadomie nie używam sformułowania „środowisko”, bo jest chyba ponad albo poza środowiskami).
Oczywiście, powie ktoś, że łatwo chwalić pismo, którego jest się współpracownikiem. Ale cóż ja na to poradzę? Fakty są takie, że raz na kilka miesięcy piszę tekst, a czytam zawsze i prawie „od zawsze”. Pamiętam jeszcze drugą połowę lat 90., koncert Orkiestry św. Mikołaja w ramach festiwalu Poznań Jazz Fair i trzymane wówczas po raz pierwszy w rękach „własne egzemplarze” „Gadek z Chatki”. Wcześniej – i jeszcze parę razy później – miałem numery pożyczane albo kserowane od szczęśliwców, którym udało się do Gadek dotrzeć. Później zostałem prenumeratorem magazynu, później jego współpracownikiem, ale to już inny temat.
Owszem, było (i jest?) kilka innych ambitnych prób kreowania magazynu poświęconego muzyce folkowej, etnicznej, world music, ludowej... Nie mam tu ambicji, by wymieniać je wszystkie. Był jednak – dla przykładu – „Etniczek” o charakterze fanzinu, był magazyn „Folk Zine”, był biuletyn „Korzenie” i kwartalnik „Wędrowiec”, było kilka bardzo nieregularnych numerów dawnego „Czasu Kultury” (o których nieskromnie wspomnę), ale także konsekwentnie przez lata funkcjonujący „Folk 24”. Było parę innych niespełnionych planów. A jednak – nie wchodząc tu w szczegółową analizę wydawniczego rynku i potrzeb czytelników – jasne jest i oczywiste, że „Pismo Folkowe” ma tu absolutnie szczególne miejsce. I mam na myśli zarówno tak długie, nieprzerwane trwanie i ukazywanie się kolejnych numerów, jak też siłę oddziaływania i znaczenie magazynu dla owego kręgu muzyki folkowej, ale i ludowej, etnicznej czy world music – niezależnie od terminologii. Oczywiście, nic nie jest doskonałe, pewnie można by to i owo w piśmie ulepszyć, ale zapewne redakcja ma pomysły na przyszłość.
Był też czas, gdy magazyn zmienił swój tytuł i – jakiekolwiek sentymenty nie odgrywałyby tu w duszy czytelnika rozdzierająco emocjonalnych melodii – dobrze, bardzo dobrze się stało. Dla tego pisma przede wszystkim...
Czytam wiersz ks. Alfreda Wierzbickiego, napisany w hołdzie Julii Hartwig. Wynotowuję z niego taki fragment:

Urodziliśmy się tego samego dnia w sierpniu
Pod znakiem gorącego Lwa.
Jej oczami patrzyłem na nasze miasto.
Zapamiętałem miejsce na Lubartowskiej,
Gdzie po raz ostatni spotkała żydowskie
Koleżanki z klasy Miriam i Reginkę.

Myślę o tym, jak bardzo nie znam jeszcze Lublina (więc chcę tu powracać), a zarazem jak bardzo pozostaje mi on bliski. Oczywiście, także dzięki tej okołomuzycznej wspólnocie, dzięki ludziom, których spotkałem w owym „Chatkowym” kręgu – osobiście lub za pośrednictwem tego jedynego w swym rodzaju magazynu. Myślę także o muzyce, obyczajach, wydarzeniach, ludziach, o których przez lata czytałem na jego łamach. Bo choć proponuje on wycieczki w czasie i przestrzeni – ku przeszłości i współczesności, na wieś i do wielkich miast, w Polskę i „w świat”, to przecież każda z tych wypraw zaczyna się w redakcyjnym mozole w Lublinie, o czym też nie zapominam.

Tomasz Janas

Sugerowane cytowanie: T. Janas, Nie ma drugiego takiego, "Pismo Folkowe" 2020, nr 150 (5), s. 20.

Skrót artykułu: 

No tak, moje „najgorętsze” lubelskie wspomnienia to również te zimowe, zanim da się wiosną „spłynąć z pierwszym lodem”. Cóż, dziś, gdy piszę ten tekst, jesień w pełni, do zimy tuż, a o Lublinie można tylko pomarzyć – z perspektywy pięciuset kilometrów, które dzielą go od Poznania, w tym dziwnym czasie pandemii koronawirusa. A Lublin to (dla mnie) przede wszystkim Orkiestra św. Mikołaja, Mikołajki Folkowe, „Pismo Folkowe”. To przecież nie przypadek, że wszystkie się ze sobą wiążą.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!