Wszedł do autobusu człowiek z… dredem na głowie…

Kołtun

Fot. tyt. Biblioteka Narodowa / Wikimedia Commons: Kołtun, rycina z dzieła Thomasa Salmona „Lo stato presente di tutti paesi, e popoli del mondo, naturale, politico, e morale”, t. 7, Wenecja 1739

…nikt go nie poratuje, nikt mu nic nie powie, tylko się każdy gapi… – ja też. Powszechnie tego typu fryzura kojarzy się z brakiem higieny i zaniedbaniem. Nic bardziej mylnego, sfilcowane grzebieniem i skręcone w dłoniach włosy wymagają większej uwagi niż normalne.

Dziś dreadlocks to ekspozycja przynależności do określonej grupy społecznej, związanej z nią filozofii. Dawniej był to wynik kołtuna (od kiełtania się ‘kołysania’ kudłów). Inne nazwy tej przypadłości to gościec, goździec, łac. plica polonica, tj. kołtun… polski czy niem. Weichselzopf, co oznacza warkocz nadwiślański, z czego – o zgrozo – wynika, że w świecie uchodzimy za odpowiedzialnych za tę chorobę… Cóż, według nas pochodzi ze wschodu…

A czym jest? Dopiero od lat 50. ubiegłego stulecia kołtun uznaje się za przypadłość o charakterze… higienicznym. Wcześniej miano go za chorobę „dręczącą gwałtownie nerwy, mięśnie i kości”, zadaną w uroku lub zawsze goszczącą w ciele człowieka.

Jak go zadać? Sposobów ponoć jest wiele. Opisuje je Henryk Biegeleisen w Medycynie ludowej: „potrzeba wyszukać Żyda, ktoryby przez siedm lat miał kołtun w brodzie, potem konia mającego w grzywie przez siedm lat kołtun i psa noszącego przez siedm lat tę chorobę w ogonie. Z tego miejsca, gdzie kołtun rośnie, wyrwać z tego Żyda, konia i psa po kilka włosow, następnie udać się do takiego budynku, w ktorym znajduje się 27 stragarzy i pod środkowym stragarzem moczyć te kołtunowate włosy przez 24 godzin w wodzie. Potem zlewa się ją do flaszeczki, z ktorej po kilka kropli tej wody puszcza się do wodki lub jadła osobie, ktorej pragnie się zadać wspomnianą chorobę”. Sposób zadawania kołtuna „przez żołądek” nie był jedyny. Można było odcięte, skołtunione włosy, zawinięte w szmatkę, zakopać pod drzwiami wziętej na celownik osoby i czekać, aż magia zadziała. A działać miała niestety na wszystkich, którzy próg przestąpili. Kołtun mógł być także skutkiem przestrachu wywołanego jego widokiem. Wystrzegano się więc nawet patrzenia na niego. Wywinięcie się kołtuna na głowie mogło być, wedle wierzeń, także skutkiem sprzeciwienia się gośćca – ten w akcie gniewu kłębił swojemu nosicielowi włosy. Bywało, że kołtun był elementem leczniczej terapii, np. gośćcarz wyprowadzał „złe soki” z człowieka poprzez rurki do włosów. Włosy się filcowały, ale człowiek zdrowiał.

A jak już się dostało kołtuna, to jak leczyć? Otóż leczyć się nie da! Wręcz nie wolno! Uważano, że można co najwyżej chorobę wyprowadzić z człowieka. I tu pojawia się pytanie: jak?

Najpierw trzeba dobrze rozpoznać rodzaj kołtuna. Tak, tak. Wedle wierzeń wykazywać ma on bowiem cechy dymorfizmu płciowego… Żeński, gdy się z nim źle obchodzono, miał być groźny i zjadliwy, przybierał kształt zwiniętych wkoło głowy loków i nie dawał się zdjąć. Męski – tworzył zbitą masę włosów, podobną do twardej skorupy, łatwiej ustępował i dawał się strzyc.

Jak się zatem go pozbyć? Kołtun można było wydobyć z ciała, używając odpowiednich ziół, zwłaszcza barwinka. Służyły temu także: babimór (widłak), mech ziemny, len, rzep, wyłup, jemioła, bluszcz leśny (kołtuniarz), żywokost. Z tych roślin robiono wywary i płukano nimi włosy, ale… zalecano równocześnie, by nie czesać ich przez wiele dni… Cóż. Płukano je także krochmalem i wywarem z mrówek. Zwiniętego kołtuna nie wolno było od tak obciąć. Dopiero po upływie odpowiedniego czasu (od kilku tygodni do kilku lat) można było przedsięwziąć działania w celu pozbycia się go. Należało jednak pamiętać, że każda nieumiejętna próba odłączenia skłębionych włosów groziła pojawieniem się nowych dolegliwości, utratą wszelkich zmysłów, a nawet śmiercią.

Można było też pójść z kołtunem do lasu i pozbyć się go, zabijając np. w osice, albo udać się do specjalisty, który nierzadko sam był dotknięty chorobą, by ta na niego nie przeszła. Kołtun najpierw należało zażegnać, np. przez położenie nań znaku krzyża, wymówienie specjalnej modlitwy. Potem można było przystąpić do odłączenia. Narzędzie też nie mogło być przypadkowe. Służyć do tego mogła siekiera lub nożyce z krzemienia. Czasem włosy opalano, wyrywano, a nawet obgryzano.

Znaczenie miały także czas i miejsce, np. nie strzyżono włosów podczas pełni księżyca ani na wietku, czyniono to podczas nowiu… albo nie. Dni tygodnia również odgrywały rolę, np. w piątek nie leczono, bo przecież piątek zły początek. Za to w sobotę – czemu nie. Przecież to dzień Matki Boskiej, orędowniczki u Pana, dla której lud ma cześć najgorętszą. Czasem proces odcinania kołtuna trwał dziewięć miesięcy, ponieważ sfilcowane włosy były jedną z nielicznych chorób dziewięciornych, a jej leczenie odbywało się trzy razy w miesiącu: na nowiu, w pełni i w ostatniej fazie cyklu. Recept jest, rzecz jasna, więcej.

Z czasem znikła choroba, ale nie sfilcowane loki. Współcześnie członkowie ruchu Rastafari, wzorując się na afrykańskich wojownikach plemienia Zulu, wprowadzili dredy do mody. Ich posiadanie i utrzymanie wymaga od posiadacza specjalnych zabiegów, higieny i samodyscypliny. I … siedzi w autobusie człowiek z dredem na głowie…

Małgorzata Słowik

Sugerowane cytowanie: M. Słowik, Wszedł do autobusu człowiek z... dredem na głowie..., "Pismo Folkowe" 2020, nr 146-147 (1-2), s. 32.

Skrót artykułu: 

…nikt go nie poratuje, nikt mu nic nie powie, tylko się każdy gapi… – ja też. Powszechnie tego typu fryzura kojarzy się z brakiem higieny i zaniedbaniem. Nic bardziej mylnego, sfilcowane grzebieniem i skręcone w dłoniach włosy wymagają większej uwagi niż normalne.

Biblioteka Narodowa / Wikimedia Commons: Kołtun, rycina z dzieła Thomasa Salmona „Lo stato presente di tutti paesi, e popoli del mondo, naturale, politico, e morale”, t. 7, Wenecja 1739

Dział: 

Dodaj komentarz!