W Iwaniwce sprzedają mężczyzn na bazarze

Felieton. Grzegorz Józefczuk

„Biegnę na próbę. To psychoterapia” – zawołała Tamara, drohobycka muzykolożka i pianistka, przystając na chwilę na Rynku. Kiedy po ataku Sowietów z terenów bombardowanych ruszyła na zachód fala uchodźców, kilkanaście tysięcy ludzi zatrzymało się w Drohobyczu, wielu w akademiku nr 5 uniwersytetu. Tamara wymyśliła własną formę pomocy dla nich, a dokładniej – dla dzieci. Najpierw wszystkie wpisała do specjalnego zeszytu, a łatwe to nie było, bo ludzie się ciągle przemieszczali. Potem sprawdzała w zapisach, które z dzieci jakiego dnia ma urodziny i przygotowywała z tej okazji prezenty, przede wszystkim słodycze oraz przedmioty służące zabawie i rozwijaniu zamiłowań. Sam widziałem takie urodzinowe wydarzenie: chłopiec był zaskoczony i niezmiernie zadowolony, że ktoś o jego urodzinach w takiej chwili i w obcym miejscu pamięta.

Teraz Tamara pracuje z paniami uchodźczyniami, założyła amatorski śpiewaczy zespół Korale z udziałem kobiet w różnym wieku i  po różnych wojennych przejściach z Charkowa, Chersonia, Irpienia, Zaporoża i Drohobycza. Najstarsza jest pani Lidia z Dniepra. W połowie marca odbyła się premiera pierwszego programu. Panie oczywiście wystąpiły w wyszywankach, śpiewały dobrze, a liczna publiczność wzruszała się, o czym przekonują zapisy video. A więc to jest ta psychoterapia, zapewne dla uchodźczyń, jak i dla Tamary.

Trudno powiedzieć o repertuarze, że był jednolity stylistycznie, wydaje się, że jego założenie było inne, mianowicie – żeby każdy, kto chce, coś wniósł od siebie, regionalnie i osobiście, oraz żeby napięcie czasu wojny i duch wspólnoty oraz jedności różnych części Ukrainy były obecne. Poziom wykonawczy, ustawienie głosów, akompaniament pianina czyniły z programu ciekawą, spójną całość. Przywołam kilka przykładów, kryją się w nich rozmaite zagadki, jakie przecież nie muszą interesować śpiewających. 

Piosenka „Tam pod lwowskim zamkiem” („Там, під Львівським замком”), określana jako narodowa pieśń ukraińska, była zapewne ukłonem w stronę regionu, w jakim znajduje się Drohobycz, oraz wobec popularnej muzyki „powstańczo-partyzancko-narodowej”. Opowiada o żalu matki nad śmiercią w czasie wojny najmłodszego syna, pochowanego pod starym dębem przy lwowskim zamku – narrator odpowiada jej, by nie płakała, bo syn został bohaterem, położył głowę za Ukrainę. Piosenka, której autorzy pozostają nieznani, ma wiele wykonań, jednym z najsławniejszych jest to Tarasa Czubaja i legendarnych ukraińskich pop-rockowych zespołów Płacz Jeremiasza i Skriabin z płyty „Nasi partyzanci” (2000). Chór Korale śpiewał tekst po ukraińsku, co podkreślam, bo na portalach ukraińskich pojawia się też tekst z pewnymi słowami rosyjskimi – zresztą piosenka ma różne wersje i popularna była również w ZSRR.

Współczesny pisarz lwowski Jurij Wynnyczuk, znawca archiwaliów, uważa, że trzeba dokładnie analizować tekst, sens metafor, rytmy, rymy i akcenty muzyczne, aby kompetentnie stwierdzić, co w tej piosence skąd się wzięło. Dotyczy to wielu utworów uważanych w Ukrainie za narodowe, szczególnie tych lokowanych w pierwszej ćwierci XX wieku. To, co głęboko tradycyjne, jest tekstowo i muzycznie wyszlifowane. Tymczasem piosenka „Tam pod lwowskim zamkiem”, konstatuje Wynnyczuk, to nieudana przeróbka (z lat 70. XX wieku) piosenki rosyjskiej, a właściwie radzieckiej – „Tam na skraju lasu”. Mimo to ma walor melodyjno-sentymentalny, odbierana jest wspólnotowo i patriotycznie, powstają nowe ukraińskie wersje z pointą o tym, że znowu „bijemy Moskala”. Wątpię, czy ktoś przejął się demistyfikacjami Wynnyczuka, a tym bardziej zapisami z rosyjskich archiwów, które lokalizują wykonania pieśni na przykład w Republice Udmurckiej w środkowej Rosji. Czy to zresztą ważne?

Nie ma takich problemów z ludową piosenką „Pidmanuła pidweła”, w której młody kawaler opowiada, jak otumaniła go i oszukała dziewczyna. Zasięg utworu jest szeroki, usłyszeć go można i w Polsce (zaskoczyło mnie, że wśród wykonawców jest nawet sławna metalowa niemiecka kapela Rammstein). Warto wiedzieć, że źródła etnograficzne wskazują, iż pierwszy zapis pochodzi z 1897 roku z okolic miasta Łubni na Połtawie, a więc ze środkowo-wschodniej części Ukrainy.

Z kolei piosenka „Oj, tam na ulicy, na bazarze” („Ой, там на току, на базарі”) nie jest znana na ziemi lwowskiej, panie z innych regionów zaproponowały Tamarze wprowadzenie jej do repertuaru Korali. Opowiada o tym, jak kobiety… sprzedają mężczyzn na bazarze. Określana bywa jako humorystyczna, być może dlatego, że odnosi się do patriarchalnych czasów. W ukraińskim archiwum folklorystycznym obejmującym muzykę tradycyjną (nie używa się w nim nachalnie określenia „narodowa”) obwodu charkowskiego, połtawskiego i sumskiego oraz przygranicznych terenów Rosji znajduje się bardzo ciekawy zapis tego utworu dokonany w 1989 roku w niewielkiej wsi Iwaniwka (rejon iziumski obwodu charkowskiego) – czyli znowu środkowo- i północno-wschodnia Ukraina. Nie wiadomo, co z ludowym zespołem z Iwaniwki, wioskę rok temu zaczęli ostrzeliwać Rosjanie.

Jeszcze inne wątki przywołuje pieśń „Hej, sokoły”, w pierwotnej wersji zaczynająca się od frazy „Hej, tam gdzieś znad Czarnej Wody”, którą panie z chóru Korale wykonują wdzięcznie po polsku, chyba po raz pierwszy w ogóle używając tego języka. Powstała w nieco skromniejszej wersji, bez popularnego refrenu, gdzieś na początku XIX wieku. Jej autor, Maciej Kamieński, komponował lżejsze formy teatru muzycznego, ale kto napisał tekst – nie wiadomo. Mimo że kompozytor był Polakiem, nikomu nie przeszkadza, kiedy gdzieś przeczyta, iż to tradycyjna pieśń ukraińska, a jeszcze bardziej, kiedy wykonywana jest w dwóch językach.

Grzegorz Józefczuk

Sugerowane cytowanie: G. Józefczuk, W Iwaniwce sprzedają mężczyzn na bazarze, "Pismo Folkowe" 2023, nr 166 (3), s. 23.

Skrót artykułu: 

„Biegnę na próbę. To psychoterapia” – zawołała Tamara, drohobycka muzykolożka i pianistka, przystając na chwilę na Rynku. Kiedy po ataku Sowietów z terenów bombardowanych ruszyła na zachód fala uchodźców, kilkanaście tysięcy ludzi zatrzymało się w Drohobyczu, wielu w akademiku nr 5 uniwersytetu. Tamara wymyśliła własną formę pomocy dla nich, a dokładniej – dla dzieci. Najpierw wszystkie wpisała do specjalnego zeszytu, a łatwe to nie było, bo ludzie się ciągle przemieszczali. Potem sprawdzała w zapisach, które z dzieci jakiego dnia ma urodziny i przygotowywała z tej okazji prezenty, przede wszystkim słodycze oraz przedmioty służące zabawie i rozwijaniu zamiłowań. Sam widziałem takie urodzinowe wydarzenie: chłopiec był zaskoczony i niezmiernie zadowolony, że ktoś o jego urodzinach w takiej chwili i w obcym miejscu pamięta.

Dział: 

Dodaj komentarz!