Niedziela we Lwowie

W niedzielne, słoneczne, piękne południe wybieram się z Drohobycza do Lwowa. Dzień wcześniej wieczorem w miejscowym teatrze obejrzałem bardzo dobre przedstawienie „Nocy Helvera” Ingmara Villqista, mocny, przejmujący spektakl o mrocznym, lecz realnym apokaliptycznym zagrożeniu i granicach człowieczeństwa. Wracając z teatru, zauważyłem zmianę przed drohobyckim magistratem. Powiewają tam cztery plagi: ukraińska, z herbem miasta, Unii Europejskiej i… jeszcze wczoraj flaga ONZ ze słowem „pokój” w wielu językach. Tę ostatnią zastąpiła flaga czarno-czerwona.

Rano, zaintrygowany notkami w polskich mediach, prześcigających się w kreowaniu wizji kroczenia armii rosyjskiej na Ukrainę, zajrzałem na stronę internetową Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP i przeczytałem apel o „unikanie wszelkich podróży zagranicznych, które nie są konieczne”. Pod żadnym pozorem nie wolno podróżować, podkreśla komunikat, na tereny pozostających poza kontrolą władz ukraińskich części obwodów donieckiego i ługańskiego. A dalej czytałem: „Na Ukrainie dochodziło w ostatnim czasie do ataków na miejsca odwiedzane przez polskich turystów (placówki, zabytki i miejsca pamięci związane z Polską). W przestrzeni publicznej pojawiają się antypolskie hasła, symbole oraz demonstracje o antypolskim wydźwięku. W trakcie podróży mogą wydarzyć się sytuacje o charakterze prowokacji, w szczególności w trakcie zgromadzeń publicznych. Zalecamy ich unikanie oraz podchodzenie z odpowiednim poszanowaniem do lokalnych symboli (flag, godła itp.)”.

Lwów jest fantastyczny, klimat miasta, a szczególnie Rynku i jego okolic, wciąga natychmiast aurą jakiegoś święta, radości, wspólnotowości. Wszędzie pokusy. Wydaje się, że można tu się bawić przez wiele dni i nocy. Barwne sklepy z pomysłowymi aranżacjami nie tylko wnętrz, ale i na elewacjach, „fabryki” czekolady, ciast czy cukierków, nieprawdopodobne kawiarnie ze stolikami na zewnątrz, sprzedawcy balonów, magicy od baniek mydlanych, postacie w zaskakujących strojach, łyżwiarze na lodowisku przy lwowskim ratuszu, kapela dęta, która przyciąga coraz to nową publiczność… Zaglądamy do Kawiarni Wiedeńskiej, taką mamy tradycję, aby wypić tam kufel lwowskiego piwa. Kupujemy kwiaty dla pani, którą chcemy odwiedzić, młoda ekspedientka obsługuje nas po polsku.

Znajomy artysta opowie, że właśnie w niedzielę przed południem, czyli kilka godzin temu, kilkunastu młodych ludzi („ci skrajni”) zaatakowało galerię Lwowskiego Centrum Municypalnego, a właściwie wystawę pewnego anarchizującego artysty, który proponuje, aby barwy symbolizujące Ukrainę, żółtą i niebieską, uzupełnić o czarną – to symbol anarchizmu, o fioletową – symbol feminizmu oraz o czerwoną – symbol socjalizmu. Napastnicy zakleili afisze Centrum, umieszczając na nich kod QR do tekstów krytykujących działalność tej instytucji miejskiej, zarzucających jej propagowanie komunizmu i podważanie dokonań Majdanu.

Zdjęcie z Kawiarni Wiedeńskiej umieszczam na Facebooku i zaraz dzwoni koleżanka, polonistka pracująca w szkółce polskiej pod Lwowem, i pyta, ile jeszcze będę na Ukrainie. Bo ona lada dzień wraca do Lublina. Instytucja, która ją zatrudnia, rekomenduje szybki powrót do kraju…

Zastanawiam się, co by się stało, gdyby na Rynku we Lwowie pojawił się młody pieśniarz z gitarą i zaczął śpiewać piosenki Bułata Okudżawy albo Włodzimierza Wysockiego? Te piosenki tak znane rodzicom lub dziadkom tych młodych ludzi zasiedlających kawiarnie i spacerujących po lwowskich barwnych zaułkach. A może śpiewak bałby się, że zostanie uznany za emisariusza Rosji i zachowałby milczenie, mimo że w niedzielnym tłumie na Rynku nietrudno usłyszeć rosyjski? Ale czy to nie kultura właśnie ponosi zbiorową odpowiedzialność w czasach konfliktów międzynarodowych, czy to nie ją stygmatyzuje się narodową, nacjonalistyczną metką, tracąc możliwość odczucia i rozmowy o tym, co w kulturze – czyli w ludziach – uniwersalne: wspólne i zarazem lokalne.

 

Grzegorz Józefczuk

Sugerowane cytowanie: G. Józefczuk, Niedziela we Lwowie, "Pismo Folkowe" 2021, nr 154 (3), s. 22.

Skrót artykułu: 

W niedzielne, słoneczne, piękne południe wybieram się z Drohobycza do Lwowa. Dzień wcześniej wieczorem w miejscowym teatrze obejrzałem bardzo dobre przedstawienie „Nocy Helvera” Ingmara Villqista, mocny, przejmujący spektakl o mrocznym, lecz realnym apokaliptycznym zagrożeniu i granicach człowieczeństwa. Wracając z teatru, zauważyłem zmianę przed drohobyckim magistratem. Powiewają tam cztery plagi: ukraińska, z herbem miasta, Unii Europejskiej i... jeszcze wczoraj flaga ONZ ze słowem „pokój” w wielu językach. Tę ostatnią zastąpiła flaga czarno-czerwona.

Dział: 

Dodaj komentarz!