Kombinacja norweska

Niewiele dni, wiele wrażeń

Fot. tyt.: J. Zarzecka

Samolot leci późnym wieczorem i po pokonaniu „wielkiego mroku” nad Bałtykiem i Szwecją dociera do okolic, które z rzadka noszą nikłe ślady cywilizacji – niewielkie strużki dróg i ludzkich siedzib. Na ziemi okazuje się, że jak już te ślady cywilizacji są, to Norwegowie nie żałują energii – dosłownie.

Wszędzie wszystko rozświetlone – w domach i na ulicach, od zmroku do rana, a czasem nawet w dzień (co prawda w styczniu bardzo krótki) – żarówki i elektrownie pracują na full. Jest miło, przytulnie jak w bajce o Bożym Narodzeniu – zwłaszcza, jeśli spadł świeży śnieg. Kolorowe, drewniane domki bez zasłon w oknach przemycają obrazki z cudzego życia w kolorze złotym. Światło jest żółte, przyjemne, nie maluje ludzi trupio bladą poświatą jak powszechne w biedniejszych krajach sine, energooszczędne diody.

Czasem to oświetlenie może być mylące. Kiedyś jesienią dobijaliśmy się do recepcji kilku pól kempingowych, bo w środku świeciło się światło – potem okazało się, że nie ma nikogo z obsługi, a oświetlenie napędzało się samo od baterii słonecznych

Jestem w Tromso – stolicy norweskiej północy. Właściwie trochę niespodziewanie odwiedziłam to miejsce dwa razy tej zimy – w styczniu i w marcu – za każdym razem na pięć dni, za to wypełnionych różnymi atrakcjami – codziennie co innego, byle aktywnie. Były biegówki, łażenie po górach w rakietach, spacery, wycieczki samochodowe, odwiedziny u reniferów, promy w zatoce i fiordzie, no i obserwacje zorzy polarnej! – która była głównym celem wypraw. Jaśnie Pani Zorza nie zawiodła!

Ale przy okazji atrakcji sportowych tej swoistej kombinacji norweskiej zanotowałam garść spostrzeżeń, którymi się tu dzielę.

 

Zorza na życzenie

Mówisz, masz! Świat poszedł do przodu i nie trzeba już od wczesnego wieczora sterczeć z głową w chmurach (i na mrozie) – można siedzieć przy herbatce i grach planszowych i zerkać od czasu do czasu na ekran komputera, na którym ustawiony jest widok na kamerę skierowaną w niebo w obserwatorium miejskim. Kiedy widać, że na dworze zaczyna się coś dziać, człowiek się ubiera i wychodzi z aparatem na gotowe. Dobrze jest pojechać w jakieś piękne miejsce, gdzie będzie przestrzeń czy góry na horyzoncie, ale jak prognozy są niewyraźne, zostaje się w domu. Tymczasem serwisy pogodowe mogą się mylić i nawet z podwórka będzie można rozkoszować się pięknym niebem.

Nam za pierwszym razem trafiły się cztery zorze na pięć wieczorów, w tym jedna  naprawdę porządna. Za drugim razem podobnie – tylko dwie  jeszcze większe. To wszystko, co sobie wyobrażałam, okazało się prawdą. Są jednak rzeczy, których opowiedzieć lub pokazać na zdjęciu niepodobna – trzeba ich doświadczyć. I tak jest z zorzą – żadne zdjęcie ani film nie pokaże, jak to jest, kiedy spada na ciebie zielono-różowy, tańczący, świetlny deszcz. Bo zorza tańczy, zaskakująco szybko się porusza. Nie wiadomo, w którą stronę patrzeć – czasem jeszcze dodatkowo przeleci jakiś wielki meteoryt. Czasami na niebie formuje się tzw. korona – świetlisty zamęt, który przypomina stworzenie świata.

Miejscowym zorza spowszedniała. Idą spać albo siedzą z robótką w fotelu – za to miejscowe agencje podróżnicze specjalizują się w dowożeniu turystów w specjalne zorzowe miejsca. Wypożyczają skafandry, skóry renifera do ogrzania, karimaty do leżenia na śniegu i gapienia się w niebo (bez karimaty szyja boli od zadzierania głowy), termosy i dowóz. Samoloty do Tromso latają w sezonie w pełnym obłożeniu.

 

Biegówki

W Norwegii na nartach biegają chyba wszyscy. Sport zrodzony z potrzeby komunikacyjnej, a nie z rozrywki, stał się sportem narodowym. W Tromso przez środek miasta (jego środkowej wyspy) ciągnie się park, a w nim mnóstwo przygotowanych, wyratrakowanych tras biegowych. Można tam spotkać ludzi w najróżniejszym wieku, a w środku dnia mnóstwo emerytów na biegówkach.

Trasy w mieście to przygoda albo ćwiczenie intelektualne – strzałki  na rozstajach mają jakieś nazwy, ale ich nie ma na mapie – która notabene jest zlokalizowana gdzieś indziej na trasie. Jak nawet zapamiętasz nazwy z mapy, to ich nie znajdziesz na strzałkach – biega się więc na czuja. Na szczęście wyspa jest niewielka i nie sposób zabłądzić na poważnie.

 

Sport na co dzień

Norwegowie występują w przyrodzie na ogół w odzieży sportowej. Nie wiem, czy widziałam choćby jedną elegantkę w płaszczu i na obcasach. No ale nic dziwnego – tu nikt nie soli chodników, nie skuwa warstwy lodu, która je obrosła. Czasem ktoś posypie kamienistym żwirkiem co główniejsze pasaże, ale zasadniczo trzeba polegać na swoich porządnych butach (lub nakładanych na nie kolcach) i oponach z kolcami do aut. Podobno jednak dziewczyny stroją się na imprezy jak w reszcie Europy, a potem często wracają do domu na bosaka. W mróz.

Nad domem, w którym mieszkamy, wznosi się góra z wyciągiem narciarskim, który – uwaga! – jest czynny tylko wieczorami i w weekendy. W dzień, kiedy większość ludzi i tak jest w pracy, nikt by na nim nie zjeżdżał. Bardzo ekonomiczne podejście.

 

Kontakty międzyludzkie

Rolnik w odległej dolinie przywołuje nas przez pole nie po to, by zbesztać, że się „po jego polu lata”, tylko żeby pogadać, zaczepić, życzyć udanej wycieczki. Pani z narodu Saamów, która zarabia na wycieczkach turystycznych w zagrodzie reniferów, serwując herbatę i opowieści, dla nas poświęca kawał czasu gratis, bo skoro dorwała rozmówczynie, to jest okazja i na pasterzy troszkę po babsku ponarzekać, i o zdrowiu pogadać i o pasterzach, z którymi spędza wiele czasu – i poskarżyć się na ich nieporządki.

 

Zmienne ceny paliw

Na tej samej stacji paliw ceny benzyny mogą się różnić w zależności od dnia tygodnia, ale też godzin tankowania – a ich zwyżki i obniżki powtarzają się wg w miarę regularnego schematu – w weekend drożej, w środę taniej, ale już np. w niedzielę wieczorem taniej niż w środę itd. Obniżane są też ceny pieczywa – pod koniec dnia w supermarkecie można kupić chleb, który miałby wrócić do piekarni na przemiał, za pół ceny lub jej jedną trzecią – wspaniały pomysł na niemarnowanie. Narodowe danie Norwegów z Tromso to tacos (o łudząco południowej nazwie) – czyli tortilla z warzywami i smażoną mieloną wołowiną.

 

Hytte, czyli chatki

Wielu Norwegów ma swoje domki letniskowe w zakątkach gór i dolin, jest sporo chatek tutejszego PTTK, są chatki różnych stowarzyszeń. Ich standard różni się niebywale – od maleńkich domków kempingowych, przez bacówki ze schludnym wszakże wyposażeniem po wypasione domy gotowe do całorocznego zamieszkania. Nam się trafił wynajem domku jak z bajki – albo z magazynu wnętrzarskiego. Chatki turystyczne działają w systemie samoobsługowego wynajmu – spędzasz tam noc, sam się opodatkowujesz, wkładasz kasę do koperty i do skrzyneczki. Ciekawe, czy kiedyś i do nas dojdzie ten model...

 

Somoroy

Plażowy półwysep na dalekiej północy. Urocze chatki i wysepki w mroźnym archipelagu. I plaże – których nie widać pod śniegiem o tej porze roku. Norweska Riwiera na dalekiej północy. Trzeba będzie kiedyś zobaczyć ją latem...

 

Joanna Zarzecka

Skrót artykułu: 

Samolot leci późnym wieczorem i po pokonaniu „wielkiego mroku” nad Bałtykiem i Szwecją dociera do okolic, które z rzadka noszą nikłe ślady cywilizacji – niewielkie strużki dróg i ludzkich siedzib. Na ziemi okazuje się, że jak już te ślady cywilizacji są, to Norwegowie nie żałują energii – dosłownie.

Dział: 

Dodaj komentarz!