Przez północne Kresy na kres Północy (2) Skandynawia
Oto ciąg podróży od północnych Kresów po państwa skandynawskie. Pierwsza część tekstu ukazała się w „Piśmie Folkowym” nr 171.
fot. z arch. aut.
Oto ciąg podróży od północnych Kresów po państwa skandynawskie. Pierwsza część tekstu ukazała się w „Piśmie Folkowym” nr 171.
fot. z arch. aut.
Pierwszy przystanek naszej podróży wypada w Gibach, gdzie odwiedzamy pomnik ofiar obławy augustowskiej. To największa po II wojnie światowej zbrodnia dokonana na Polakach. 12 lipca 1945 roku w ramach tłumienia powstania antykomunistycznego w Polsce Sowieci wraz z miejscowymi kolaborantami aresztowali 7 tys. mieszkańców Augustowa i okolic. Szacuje się, że zamordowano od 600 do nawet 2 tys. osób, a wiele innych przeżyło brutalne śledztwa.
fot. z arch. aut.
Wielbłąd, a w zasadzie to wielbłądzica łypnęła okiem i – dam sobie głowę uciąć – uśmiechnęła się złośliwie. Budziła respekt i już wiedziałam, że lekko nie będzie. Pomysł dojazdu do obozu na pustyni na wielbłądzie nie był mój, ale na wyjeździe liberum veto nie działa. Cóż było robić. Beduin ponaglał, bo zachód słońca blisko. Trzeba wsiadać i mieć nadzieję, że się dojedzie do obozu na pustyni.
fot. A. Śliwa: Beduiński sprzedawca
Prawie w każdym z nas tkwi bakcyl wędrowania, poznawania nowych miejsc, ich tradycji i kultury. Jedni wędrują po świecie czy Europie, a inni – po naszym pięknym kraju. Jest też duża grupa pasjonatów (do której zalicza się również moja skromna osoba), dążących do odkrywania swoich „małych ojczyzn”. Taką ojczyzną może być np. najbliższa okolica, region lub całe województwo.
fot. J. Frąk: Łęczna, synagoga
Gdy dwa lata temu zasiadałem na widowni Miejskiego Domu Kultury w Mławie, aby zasłuchać się w koncert projektu „Mazowsze Północne. Ziemia Nieznana” Janusza i Kai Prusinowskich, nie spodziewałem się tak wielu emocji. Ziemia moich korzeni ożyła na nowo muzyką zapomnianą, tradycją, która w znakomitej części zgasła nagle, ledwie parę dekad temu… Odrodziła się rytmami, do których tańczyli jeszcze moi dziadkowie
z północnego Mazowsza, z tej niepozornej szachownicy pól, łąk i lasów, rzadko odwiedzanej przez postronnych, nieczęsto pokazywanej krainy „pszenno-buraczanej”, „białej plamy”, spokojnie rozlanej na mapie między aglomeracją Warszawy a zielonymi krainami pojezierzy…
fot. z arch. aut.: Dworek w Gołotczyźnie
Ogłuszający ryk klaksonów, wydobywający się z samochodów pędzących wokół placu Skanderbega w Tiranie, wszechobecne „myjnie samochodowe” (czyli chłopcy ze szlauchami stojący przy drogach), kupowane na poboczu drogi pieczone kolby kukurydzy prosto z paleniska, autoszroty na każdym kroku czy w końcu dwukołowy drewniany wóz ciągnięty przez osła, poruszający się drogą noszącą dumną, choć zupełnie nieadekwatną nazwę „autostrady” – takie obrazki przesuwają mi się przed oczami, gdy przypominam sobie poprzednie pobyty w Albanii w 2010 i 2013 roku. Były krótkie, kilkudniowe, wystarczające do pozostawienia
nie do końca sprecyzowanego wyobrażenia. Teraz było inaczej: dłużej – bo mniej więcej na dwa tygodnie – i częściowo trekkingowo.
fot. z arch. aut.
W naszej podróży przez Bałkany i Turcję [zob. „Pismo Folkowe” 2023, nr 164–165 (1–2), s. 31–33 – przyp. red.] zatrzymujemy się w okolicach, gdzie tysiąclecia temu kwitły miasta znane z mitologii, Biblii i historii starożytnej.
fot. E. Jasińska: Meteory
Tym razem naszą bałkańską przygodę rozpoczynamy od jednego z mniej tłumnie odwiedzanych krajów bałkańskich – Macedonii. Po kilkunastogodzinnej jeździe docieramy do Skopja, gdzie zwiedzanie rozpoczynamy od Muzeum Narodowego. W placówce – bardzo delikatnie rzecz ujmując – nie ma tłumów. A szkoda, bo ma ona do zaoferowania naprawdę sporo.
fot. E. Jasińska: Kanion Matka, Macedonia Północna
Kiedy ktoś mnie pyta, „jak było” w Jordanii, odpowiadam, że ciężko. „Ale w jakim sensie ciężko?” – fizycznie. Jednak było warto się pomęczyć, bo dotarliśmy do miejsc niedostępnych „na lekko”.
Zza kolejnych zakrętów trasy wyłaniają się ośnieżone szczyty gór Taurus – jednego z najbardziej rozległych (1500 km długości!) i majestatycznych pasm południowej Turcji… Jeszcze po drodze Adana, gwarne, dwumilionowe miasto z największym ponoć meczetem w kraju, jeszcze Iskenderun, dawna Aleksandretta, założona przez samego Aleksandra Macedońskiego; ważne morskie okno Turcji na Morze Śródziemne…
Kiedy wchodzi się do pubu w Irlandii, pierwszym, co rzuca się w oczy – a właściwie w uszy – jest szum. Jak w ulu. Szum rozmów, prowadzonych głośniej i ciszej, mieszany z wybuchami śmiechu albo rzuconym od czasu do czasu przekleństwem. W tle brzękają szklanki, napełniane przy barze ciemnym Guinnessem, bursztynowym, mocnym ale lub złocistym lagerem.
(fot. W drodze na Carrantuohill, A. Śliwa
Wizyta na subkontynencie indyjskim to niewątpliwie szok dla każdego, bez względu na doświadczenie podróżnicze, kulinarne czy kulturowe. Jedni podchodzą do pierwszego kontaktu z ogromną ostrożnością, nieufnością, rezerwą. Ale wystarczy kilka dni, aby obalić stereotypy i wypracować własne zdanie. I wtedy objawia się znany powszechnie banał: „Indie albo się kocha, albo nienawidzi”. Dla tych pośrodku pozostaje nijakość, niezrozumienie i satysfakcja z powrotu w rodzinne strony.
fot. z arch. autora
Gdy kilka miesięcy wcześniej myśleliśmy nad celem naszej kolejnej rodzinnej wyprawy, nie wiedzieliśmy, że będzie to podróż w poszukiwaniu poloników. Propozycje wycieczki padały różne, lecz zawsze znajdowaliśmy jakieś przeciwskazania do jej realizacji. Nagle padł pomysł. A może pojedźmy do Rumunii? Szybka analiza wszystkich za i przeciw i oto jest... nasz nowy cel podróży.
Sighisoara (Szegeszwar) w Rumunii fot. E. Jasińska
Jeszcze przed II wojną światową Lubelszczyzna położona była w centralnej Polsce. Po zmianach granic staliśmy się wschodnimi krańcami naszego kraju. Od wieków było to miejsce przenikania się kultur wschodu i zachodu. Świadczą o tym wsie i miasteczka naszej pięknej ziemi lubelskiej oraz zachowane w nich zabytki.
Wojsławice, cerkiew prawosławna z 1771 roku z dzwonnicą z XX wieku, fot. J. Frąk
Na ukraińskie Zakarpacie jeździmy głównie dlatego, żeby pochodzić po tamtejszych pięknych i – w porównaniu z naszymi – pustych górach oraz bezkresnych połoninach. Region ten kryje jednak jeszcze jedną wspaniałą atrakcję dla turystów – niezrównanej urody kryte gontem stare drewniane cerkwie, zachwycające różnorodnością typów, harmonią sylwetek, szczegółami konstrukcji, mistrzostwem wykonania i doskonałym wkomponowaniem w krajobraz. Takich zabytkowych świątyń jest na Zakarpaciu kilkadziesiąt i planując górskie wędrówki, z pewnością warto odwiedzić niektóre z nich. Poniżej dokonamy przeglądu najpiękniejszych i najcenniejszych z tych świątyń, z podziałem na główne typy.
fot. z arch. autora: Cerkiew Wniebowstąpienia Pańskiego w Jasinie
Warszawski Dworzec Centralny. Godzina 5:00 rano, ostatnia niedziela wakacji 2019 roku. Większość ludzi myślami albo fizycznie wraca już do domu, do pracy i szkół. Ale my właśnie wyruszamy w naszą kolejową podróż po środkowej Europie.
Fot. E. Jasińska: Brama Prawczicka
Tak w latach 80. XX wieku opisywano w satyrycznej piosence wyjazd na wakacje do Jugosławii. Urlopom często towarzyszył wtedy handel. Sprzedawano, co się dało, a przywożono inne – niedostępne lub trudno dostępne – produkty.
fot. E. Jasińska: Dubrownik, widok z murów
Zatęskniłem za Nepalem. W głowie usiłowały krążyć wątpliwości, czy można, jadąc tam po raz czwarty, mieć nadzieję, że zobaczy się coś nowego? Dać się po raz kolejny zaskoczyć i oczarować? Byłem przekonany, że tak. Przecież właściwie ledwie poznałem ten kraj.
Fot. P. Goleman: Na targu
Janowiec nad Wisłą jest jednym z moich ulubionych zakątków Lubelszczyzny. To miejsce „na rozstajach”, a takie szczególnie przyciągają moją uwagę. Rozdroża kultur oraz styk różnych światów geograficznych i przyrodniczych. Wszystko okraszone ciekawym dziedzictwem historii i architektury.
fot. T. Kozłowski: Zamek w Janowcu
Jan Chojnacki to miejski eksplorator, twórca profilu na Facebooku „Ciemna strona Poznania” i youtube’owego kanału Project Explore. O urbexie, miejskim folklorze i wyprawie do czarnobylskiej Zony rozmawiał z nim Witt Wilczyński.
fot. z arch. J. Chojnackiego