Nie tylko piach Jordania
Kiedy ktoś mnie pyta, „jak było” w Jordanii, odpowiadam, że ciężko. „Ale w jakim sensie ciężko?” – fizycznie. Jednak było warto się pomęczyć, bo dotarliśmy do miejsc niedostępnych „na lekko”.
Kiedy ktoś mnie pyta, „jak było” w Jordanii, odpowiadam, że ciężko. „Ale w jakim sensie ciężko?” – fizycznie. Jednak było warto się pomęczyć, bo dotarliśmy do miejsc niedostępnych „na lekko”.
Zza kolejnych zakrętów trasy wyłaniają się ośnieżone szczyty gór Taurus – jednego z najbardziej rozległych (1500 km długości!) i majestatycznych pasm południowej Turcji… Jeszcze po drodze Adana, gwarne, dwumilionowe miasto z największym ponoć meczetem w kraju, jeszcze Iskenderun, dawna Aleksandretta, założona przez samego Aleksandra Macedońskiego; ważne morskie okno Turcji na Morze Śródziemne…
Kiedy wchodzi się do pubu w Irlandii, pierwszym, co rzuca się w oczy – a właściwie w uszy – jest szum. Jak w ulu. Szum rozmów, prowadzonych głośniej i ciszej, mieszany z wybuchami śmiechu albo rzuconym od czasu do czasu przekleństwem. W tle brzękają szklanki, napełniane przy barze ciemnym Guinnessem, bursztynowym, mocnym ale lub złocistym lagerem.
(fot. W drodze na Carrantuohill, A. Śliwa
Wizyta na subkontynencie indyjskim to niewątpliwie szok dla każdego, bez względu na doświadczenie podróżnicze, kulinarne czy kulturowe. Jedni podchodzą do pierwszego kontaktu z ogromną ostrożnością, nieufnością, rezerwą. Ale wystarczy kilka dni, aby obalić stereotypy i wypracować własne zdanie. I wtedy objawia się znany powszechnie banał: „Indie albo się kocha, albo nienawidzi”. Dla tych pośrodku pozostaje nijakość, niezrozumienie i satysfakcja z powrotu w rodzinne strony.
fot. z arch. autora
Gdy kilka miesięcy wcześniej myśleliśmy nad celem naszej kolejnej rodzinnej wyprawy, nie wiedzieliśmy, że będzie to podróż w poszukiwaniu poloników. Propozycje wycieczki padały różne, lecz zawsze znajdowaliśmy jakieś przeciwskazania do jej realizacji. Nagle padł pomysł. A może pojedźmy do Rumunii? Szybka analiza wszystkich za i przeciw i oto jest... nasz nowy cel podróży.
Sighisoara (Szegeszwar) w Rumunii fot. E. Jasińska
Jeszcze przed II wojną światową Lubelszczyzna położona była w centralnej Polsce. Po zmianach granic staliśmy się wschodnimi krańcami naszego kraju. Od wieków było to miejsce przenikania się kultur wschodu i zachodu. Świadczą o tym wsie i miasteczka naszej pięknej ziemi lubelskiej oraz zachowane w nich zabytki.
Wojsławice, cerkiew prawosławna z 1771 roku z dzwonnicą z XX wieku, fot. J. Frąk
Na ukraińskie Zakarpacie jeździmy głównie dlatego, żeby pochodzić po tamtejszych pięknych i – w porównaniu z naszymi – pustych górach oraz bezkresnych połoninach. Region ten kryje jednak jeszcze jedną wspaniałą atrakcję dla turystów – niezrównanej urody kryte gontem stare drewniane cerkwie, zachwycające różnorodnością typów, harmonią sylwetek, szczegółami konstrukcji, mistrzostwem wykonania i doskonałym wkomponowaniem w krajobraz. Takich zabytkowych świątyń jest na Zakarpaciu kilkadziesiąt i planując górskie wędrówki, z pewnością warto odwiedzić niektóre z nich. Poniżej dokonamy przeglądu najpiękniejszych i najcenniejszych z tych świątyń, z podziałem na główne typy.
fot. z arch. autora: Cerkiew Wniebowstąpienia Pańskiego w Jasinie
Warszawski Dworzec Centralny. Godzina 5:00 rano, ostatnia niedziela wakacji 2019 roku. Większość ludzi myślami albo fizycznie wraca już do domu, do pracy i szkół. Ale my właśnie wyruszamy w naszą kolejową podróż po środkowej Europie.
Fot. E. Jasińska: Brama Prawczicka
Tak w latach 80. XX wieku opisywano w satyrycznej piosence wyjazd na wakacje do Jugosławii. Urlopom często towarzyszył wtedy handel. Sprzedawano, co się dało, a przywożono inne – niedostępne lub trudno dostępne – produkty.
fot. E. Jasińska: Dubrownik, widok z murów
Zatęskniłem za Nepalem. W głowie usiłowały krążyć wątpliwości, czy można, jadąc tam po raz czwarty, mieć nadzieję, że zobaczy się coś nowego? Dać się po raz kolejny zaskoczyć i oczarować? Byłem przekonany, że tak. Przecież właściwie ledwie poznałem ten kraj.
Fot. P. Goleman: Na targu
Janowiec nad Wisłą jest jednym z moich ulubionych zakątków Lubelszczyzny. To miejsce „na rozstajach”, a takie szczególnie przyciągają moją uwagę. Rozdroża kultur oraz styk różnych światów geograficznych i przyrodniczych. Wszystko okraszone ciekawym dziedzictwem historii i architektury.
fot. T. Kozłowski: Zamek w Janowcu
Jan Chojnacki to miejski eksplorator, twórca profilu na Facebooku „Ciemna strona Poznania” i youtube’owego kanału Project Explore. O urbexie, miejskim folklorze i wyprawie do czarnobylskiej Zony rozmawiał z nim Witt Wilczyński.
fot. z arch. J. Chojnackiego
W New Delhi duchota i zapach miasta, pomieszany z jego kolorami, dźwiękami i spojrzeniami innych ludzi, wnika w ciebie przez ubranie, skórę do płuc, do twojego wnętrza i stajesz się częścią miejskiego kalejdoskopu, który jednak wcale nie jest taki kolorowy. Chodźmy na kilka godzin do New Delhi.
fot. A. Mazurek de Ville, W. Smaga, J. Formela
Zastanawiam się chwilę i przeliczam w głowie – siedem tysięcy rupii, zgoda! Na twarzy hinduskiego sprzedawcy pojawia się satysfakcja z dobitego po kilkudziesięciu minutach targu. „Ale moment! Za dwa kamienie!” – mówi Wojtek. Z twarzy hinduskiego sprzedawcy znika uśmiech, ale w jego oczach jest gotowość do kolejnych kilkudziesięciu minut targowania się. Dziewięciooczkowy kamień Zi jest wart tego czasu spędzonego w małym, pachnącym kadzidłem sklepiku pełnym kolorowych szali, figurek hinduskich bożków i ręcznie robionych portmonetek.
fot. A. Mazurek de Ville, W. Smaga, J. Formella: Base camp na wysokości 5 tys. m n.p.m.
Lubelszczyzna zaprasza do świata swojej bogatej przyrody, do zwolnienia tempa, przystanięcia i rozejrzenia się wokół siebie; do spojrzenia… pod nogi. Ile tu ciekawego!
Fot. T. Kozłowski: Jezioro Moszne
Pod koniec lata 2018 roku siedzieliśmy ze znajomym, mieszkającym od kilku lat w Irlandii Północnej, w jakimś fish and chips w Bushmills. Byliśmy po wycieczce na Groblę Olbrzyma i do miejscowej destylarni whisky. Zawieszony nad ladą telewizor pokazywał migawki z kolejnego szczytu dotyczącego brexitu. Głos był wyłączony, pojawiały się jednak krótkie urywki tekstu z konferencji prasowej premier May i Donalda Tuska. Mówiono o wzmożeniu działań, konieczności znalezienia kompromisu… Wiele okrągłych zdań, z których niewiele dało się wywnioskować.
Fot. A. Śliwa: Mural republikański przypominający o strajku głodowym w brytyjskim więzieniu w 1981 roku, podczas którego zmarło dziesięciu więźniów
Ubiegłoroczny sezon podróży kulinarnych rozpoczęliśmy z moją córką w marcu w restauracji Shipudei Berek przy Jasnej w Warszawie. Miejsce urządzone jest w stylu, który jakieś pięćdziesiąt-sześćdziesiąt lat temu uchodziłby za bardzo nowoczesny, niemalże jak z animowanego serialu „Jetsonowie”, a który dzisiaj nieodparcie kojarzy się z modernistycznym Tel Awiwem. Podkreślają to zresztą tablice z nazwami ulic po hebrajsku czy stare izraelskie plakaty.
Fot. M. Froński: Kazimierz Dolny nad Wisłą
Samolot leci późnym wieczorem i po pokonaniu „wielkiego mroku” nad Bałtykiem i Szwecją dociera do okolic, które z rzadka noszą nikłe ślady cywilizacji – niewielkie strużki dróg i ludzkich siedzib. Na ziemi okazuje się, że jak już te ślady cywilizacji są, to Norwegowie nie żałują energii – dosłownie.
Oczywiście, że można. Ale po co? Mołdawia to kraj, w którym w zasadzie nie ma nic ciekawego. Nie ma porywających zabytków. Wręcz nie ma żadnych zabytków. Nad stolicą kraju można tylko zawyć z rozpaczy, ale może lepiej zbyć to dyplomatycznym stwierdzeniem, że są ciekawsze stolice w Europie. Inne większe miasta nie istnieją. A nawet jak istnieją, to uciekamy z nich bardzo szybko. Znaczy z prędkością 30–40km/h z uwagi na drogi pamiętające ostatni remont za Gorbaczowa i ZSRR.
Fot. P. Goleman: Orheiul Vechi, czyli na końcu mołdawskiego świata
Ledwo skończyliśmy świętować 700-lecie Lublina, a już mamy kolejny, i to o zasięgu krajowym, jubileusz 100 lat od odzyskania przez Najjaśniejszą Rzeczpospolitą niepodległości po latach zaborów i wymazania z map świata.
Fot. J. Frąk: Beliniacy” na placu Litewskim