Cokolwiek miłego

[folk a sprawa polska]

„Jako słuchacz mam duże wymagania. Jestem bardzo trudnym odbiorcą, bardzo krytycznym. Nie słucham muzyki dużo, niewiele z niej też mi się podoba. Sporo tego, co leci teraz w radio mnie »nie bierze«. Tak się składa, że nie puszczam sobie muzyki w domu po to, żeby zabić ciszę, lubię, jak brzmi piękna cisza. Słucham zaś takiej, która mnie porywa, robi ze mną cokolwiek miłego. Jako odbiorca nie preferuję jakiegoś konkretnego stylu czy kierunku. Bardzo lubię, gdy przez dźwięki, które słyszę, mam poczucie kontaktu z muzykiem. […] W ten sposób właśnie wartościuję” – mówił Jerzy Słoma Słomiński w numerze 9 „Gadek z Chatki” z roku 1997. Przytaczam te słowa, bo wróciłem ostatnio do muzyki Słomy, do tych paru autorskich płyt, które – jak dotąd – nagrał, do dawnych emocji, które we mnie budziły.

Czytam więc jego słowa, słucham jego muzyki i pojawia się myśl, że jest w tych dźwiękach coś, czego brakuje współczesnej polskiej scenie folkowej – nawet jeśli sam artysta we wspomnianym wywiadzie mówi o swej twórczości, że to raczej nie muzyka folkowa, tylko „folkawa”. Charakteryzuje go (i jego muzykowanie) mądry dystans, brak zacietrzewienia, łagodność i swoboda w korzystaniu ze źródeł. Jasne – w jego twórczości jest mnóstwo wątków – z kołyszącymi melodiami reggae, rytmami odwołującymi się do afrykańskich tradycji (bębny są tu często w centrum), a skojarzenia z polską ludowością bywają dygresyjne i nienachalne. Ale czy to zarzut? Jest przemyślana muzyczna struktura, odwołanie do źródeł, jest granie angażujące i ducha, i intelekt, raczej będące formą rytuału niż zachętą do tańca. Jego twórczość zawsze była jednym z marginesów, ale też nigdy nie było (przynajmniej dla mnie) wątpliwości, że w znaczący sposób współtworzy folkowy świat.

Pierwsze kasety i płyty Słomy powstawały w czasach kiedyśmy – muzycy, recenzenci, publiczność – czekali i z radością witali każde nawiązanie do tutejszej, polskiej, lokalnej tradycji muzycznej. Dzisiaj sytuacja zmieniła się o tyle radykalnie, że czasami błąka się po głowie pytanie: czy w niektórych przypadkach ostentacyjne nawiązania do ludowości nie stanowią przede wszystkim alibi dla braku własnych, autorskich pomysłów? Ale może się mylę.

Na pewno uwaga taka nie dotyczy zwycięzcy tegorocznego konkursu na festiwalu Nowa Tradycja – Piotra Damasiewicza i jego Into The Roots. Przez wiele lat jako juror śledziłem dokonania wykonawców startujących w tym konkursie, tym razem słuchałem ich i oglądałem ledwie za pośrednictwem internetowego przekazu. Ciekawe to było doświadczenie. I, jak co roku, było parę występów świetnych, parę wyraźnie słabych, były także nagrody, o które dałoby się pospierać. Oczywiście, na różne sposoby można o muzyce rozmawiać, można ją na wiele sposobów interpretować i analizować. Ale na koniec przychodzi pytanie: czy dźwięki, które właśnie słyszysz. poruszają? Czy to jest istotnie jakaś autentyczna, wiarygodna opowieść, czy na przykład tylko powierzchowna – choćby i sprawna technicznie – sceniczna żonglerka.

Jakkolwiek słuchałem i słucham muzyki Piotra Damasiewicza od lat – jego zespołu Power of the Horns, pięknej i poruszającej płyty „Polska” oraz paru innych grup, nagrań, w których realizacji brał udział – wszystko to brać trzeba było w nawias. Także to, że bardzo podobały mi się jego ostatnie beskidzkie płytowe poczynania na krążkach „Śpiwle” i „Watra”. Od tego momentu wszystko zaczynało się niejako od nowa. Skoro wziął na siebie decyzję (tej miary muzyk!), by uczestniczyć w konkursie podczas Nowej Tradycji, musiał zakładać też różne możliwe reakcje. Wszelkie obawy okazały się jednak nieuzasadnione. Moim zdaniem Damasiewicz zagrał w sposób wybitny, dając bodaj jeden z najlepszych koncertów w całej historii tego konkursu. Wraz z członkami swego tria i muzykami z Suchej Beskidzkiej stworzył przejmującą i zachwycającą, organiczną całość, w której ludowe tradycyjne tematy i współczesne frenetyczne improwizacje splotły się nierozerwalnie. A – znów – swoista rytualność scenicznej prezentacji i mocna, uduchowiona osobowość lidera pozwalają mi (przy wszystkich różnicach stylistycznych) postawić w moim tekście granie jego Into The Roots obok Słomy i jego zespołów.

Tak się złożyło, że w czasie, kiedy piszę te słowa, dotarły do mnie dwie nowe płyty innych „starych mistrzów”, klasyków polskiego folku – Orkiestry św. Mikołaja i Czeremszyny. Członkowie jednej i drugiej grupy wracają do dawnych wątków swej twórczości, a zarazem grają tu po nowemu, w nowych kontekstach, inaczej niż wcześniej. Oczywiście, czasy są takie, że ich płyt nie da się nabyć za rogiem „w dobrych sklepach muzycznych”. Kupiłem je więc za pośrednictwem internetu i obie dotarły do mnie w ten sam dzień – co pozwalam sobie traktować jako fakt symboliczny. Zapewne warto będzie powrócić do tych nagrań, do refleksji na ich temat. Warto przy okazji pamiętać, że w Orkiestrze gra dziś na perkusji Jacek Warszawa, który przed laty pojawiał się też w nagraniach Słomy. Tak to bowiem krąży i powraca muzyka, która niesie elementarne dobro albo przynajmniej skłania się ku dobru. Także w tym sensie, że robi ze słuchaczem „cokolwiek miłego”, jak chciał przed laty Jerzy Słomiński.

 

Tomasz Janas

 

Sugerowane cytowanie: T. Janas, Cokolwiek miłego, "Pismo Folkowe" 2022, nr 160 (3), s. 24.

Skrót artykułu: 

„Jako słuchacz mam duże wymagania. Jestem bardzo trudnym odbiorcą, bardzo krytycznym. Nie słucham muzyki dużo, niewiele z niej też mi się podoba. Sporo tego, co leci teraz w radio mnie »nie bierze«. Tak się składa, że nie puszczam sobie muzyki w domu po to, żeby zabić ciszę, lubię, jak brzmi piękna cisza. Słucham zaś takiej, która mnie porywa, robi ze mną cokolwiek miłego. Jako odbiorca nie preferuję jakiegoś konkretnego stylu czy kierunku. Bardzo lubię, gdy przez dźwięki, które słyszę, mam poczucie kontaktu z muzykiem. […] W ten sposób właśnie wartościuję” – mówił Jerzy Słoma Słomiński w numerze 9 „Gadek z Chatki” z roku 1997. Przytaczam te słowa, bo wróciłem ostatnio do muzyki Słomy, do tych paru autorskich płyt, które – jak dotąd – nagrał, do dawnych emocji, które we mnie budziły.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!