Zaczęłam od trawestacji Mickiewicza w tytule felietonu, bo ile w niej tęsknoty za przeszłością! Prawie tyle, ile tęsknoty wieszcza za Litwą i muzyką Jankiela. Harmonia polska to taki instrument, który właściwie już w praktyce ludowej nie istnieje. Przekonuję się o tym co roku podczas licznych festiwali z folklorem w tytule, zwłaszcza w Kazimierzu, a gdzie jak nie tam harmoniści powinni się stawiać! A tu ich mało i coraz mniej. Tymczasem nie tak odległe są czasy, kiedy kręciłam nosem podczas nagrań dla Polskiego Radia, że jest zbyt wiele kapel z harmonią, że zanika stary dobry polski styl kapel smyczkowych w centralnej Polsce na rzecz tych wzmocnionych brzmieniowo właśnie harmonią. Narzekałam, że przez to cierpi repertuar, zwłaszcza weselny, bo choć marsz brzmi dobrze, to wszystkie oberki (w domyśle: oparte na skali modalnej), powiślaki, mazurki już nie będą brzmiały, jak powinny (w domyśle: jak w XIX wieku…), gdy skrzypce zagłuszy harmonia. Polska harmonia. Minęło nie tak wiele, bo między trzydzieści a czterdzieści lat, a tęsknota za kapelą tradycyjną stała się tęsknotą za harmonią polską, czyli tym instrumentem, który przy braku skrzypiec jako instrumentu wiodącego melodię potrafi zastąpić je z małymi stratami stylu, a czasem nawet bez straty. Harmonia polska, zwana tak od faktu, że wytwarzana była przez polskich organmistrzów, których to było sporo, zwłaszcza jeszcze przed II wojną światową, stała się w ostatnich latach rarytasem instrumentalnym, dostępnym rzadko. I używanym przez niewielu. Wspomnę tu słynnych harmonistów, skoro jest taka okazja. Do najsławniejszych należał Adam Radzymiński (1907–1963), mazowiecko-łowicki muzykant, który grał wspaniałe oberki i kujony łowickie, oparte właśnie na wspomnianych skalach modalnych i z pięknym rytmem rubato, właściwym dla muzyki tradycyjnej tej części Polski. Medal na festiwalu w Edynburgu przyniósł mu międzynarodową sławę, którą cieszył się krótko, bo zmarł niebawem. Stefan Winnicki (1929–2002), też z Łowicza, młodszy o jedną generację, długo cieszył swoimi kujonami granymi „prosto” lub „wykrętnie”. Pytał przed nagraniem: „To pani Marysiu, jak mam zagrać, prosto czy wykrętnie?”. Odpowiadałam: „I tak. i tak”. I grał, stylowo, z rubatem, choć już nie tak pięknym jak Radzymińskiego. Ach, to były rozmowy i nagrania! Z Radomia pochodził Stanisław Stępniak (1935–2003). To już lata 90., kiedy odkryty na jednym z kazimierskich festiwali niewidomy od urodzenia muzyk grający na harmonii polskiej znalazł się w oku kamer filmowych i telewizyjnych, a jego gra została utrwalona na wiele sposobów. Co ciekawe, grał na wielu instrumentach, także na akordeonie, i nigdy nie tracił wyczucia stylu swojej rodzimej radomskiej muzyki. I tu dochodzimy do powodu, dla którego ja podjęłam ten temat, czyli do problemu akordeonu w muzyce tradycyjnej. Otóż w regulaminie Ogólnopolskiego Festiwalu Kapel, Śpiewaków i Instrumentalistów Ludowych jest punkt wyłączający akordeon i muzyków na nim grających z możliwości udziału w tym właśnie konkursie. Dyskusja jurorska toczyła się w latach 90., kiedy jeszcze w tym gronie byli tacy jurorzy, jak profesor Jerzy Bartmiński, profesor Bogusław Linette, profesor Jan Stęszewski, Aleksandra Szurmiak-Bogucka, wspaniali znawcy i badacze. Po wielu spotkaniach to grono podtrzymało decyzję podjętą jeszcze przez Jadwigę Sobieską, współzałożycielkę festiwalu kazimierskiego i legendę polskiej etnomuzykologii. Decyzję dotyczącą właśnie akordeonu i jego wykluczenia z festiwalu, ponieważ wyruguje skrzypce z muzyki tradycyjnej oraz także modalne oberki. Ten ostatni powód jest na pewno co najmniej dyskusyjny, bo spośród przypomnianych przeze mnie wybiórczo, acz wybitnych harmonistów, każdy miał też w domu akordeon i na nim grał – i żaden oberek czy kujon nie tracił nic ze swej urody i archaiczności, gdy taka była. Na festiwalu w Kazimierzu akordeon nigdy nie bywał gościem, a muzycy, którzy mogliby na nim grać, przyjeżdżali z harmoniami polskimi, często pięknie odrestaurowanymi, z dumnymi nazwami mistrzów wyrytymi na instrumencie. Dziś także akordeon jako instrument muzykantów odchodzi już w przeszłość. Za to do gry na skrzypcach wracają zupełnie młodzi wykonawcy, niekoniecznie ze wsi, w konsekwencji świadomego wyboru muzyki, instrumentu i repertuaru. Harmonia polska jest już właściwie zabytkiem i muzyków na niej grających coraz mniej. Nowa muzyczna rzeczywistość dzieje się na naszych oczach i trochę obawiam się kierunku możliwych zmian. Patrząc zwłaszcza na kazimierski festiwal, ostoję i skałę tradycyjnej muzyki polskiej, festiwal, który jest wzorem i wzorcem dla przyszłych pokoleń, myślę, czy nie lepiej zachować w tej niezwykłej scenerii naszą unikatową muzykę, jeśli nawet nie jest już tradycją żywą, a odtwarzaną?
Maria Baliszewska
Sugerowane cytowanie: M. Baliszewska, Było harmonistów wielu..., "Pismo Folkowe" 2022, nr 160 (3), s. 23.
Zaczęłam od trawestacji Mickiewicza w tytule felietonu, bo ile w niej tęsknoty za przeszłością! Prawie tyle, ile tęsknoty wieszcza za Litwą i muzyką Jankiela. Harmonia polska to taki instrument, który właściwie już w praktyce ludowej nie istnieje. Przekonuję się o tym co roku podczas licznych festiwali z folklorem w tytule, zwłaszcza w Kazimierzu, a gdzie jak nie tam harmoniści powinni się stawiać! A tu ich mało i coraz mniej.