Muzyczny przebieraniec

Diabelskie skrzypce

Fot. A. Staśkiewicz: Diabelskie skrzypce ze zbiorów Andrzeja Staśkiewicza

Zapewne każdy słyszał o instrumencie nazywanym diabelskimi skrzypcami. Ale gdyby jednak nie, to wystarczy spojrzeć na ilustrację obok.

I cóż widzimy? Długi, prawie dwumetrowy kij, na którego szczycie osadzono maskę diabła (albo innej poczwary). Nasz diabeł na głowie ma spiczasty kapelusz, a jego rondo (w istocie są nim talerze perkusyjne) przyozdabiają liczne blaszki (brząkadła), które dzwonią przy każdym poruszeniu instrumentu. Spod kapelusza wychodzą przypominające rozczochrane włosy wiechcie, a czubek tego hałaśliwego nakrycia głowy został ozdobiony pękiem wielokolorowych wstążek. Tak mniej więcej w połowie kija umieszczono deskę wyciętą w kształcie skrzypiec (hurra, są skrzypce!), do której przymocowano metalowe pudełko. Co ono kryje? Wszystko, co, uderzając w blaszane ściany pojemnika, czyni hałas. No i jeszcze struny. Jedna, dwie albo trzy. Są nimi kawałki drutu, które łączą szczyt naszych niby-skrzypiec z deską. Jak się z tego instrumentu korzysta? Potrząsając nim, stukając jego „nogą” o podłoże, pocierając albo uderzając druciane struny drewnianym zębatym smykiem lub kijem (uderza się nim także w inne części tego akcesorium). I wtedy wszystko brzęczy i buczy (no, może bardziej basuje). Jest to więc takie połączenie perkusji i kontrabasu.

W Polsce diabelskie skrzypce spotkamy przede wszystkim na Warmii i Mazurach, Kaszubach oraz w okolicach Żywca. Ale najważniejsze są chyba dla Kaszubów. Stały się nawet jednym z symboli ich regionalnej tożsamości. Tak mniej więcej od połowy XX wieku stały się obowiązkowym instrumentem w składzie każdej kaszubskiej kapeli ludowej. Ale nie zawsze tak było.

Otóż tego pobrzękacza na Kaszubach używano jeszcze do początków wieku XX w funkcji obrzędowej. Sięgano poń w okresie Bożego Narodzenia (np. kolędując), w noc noworoczną, w karnawale, podczas świąt wielkanocnych czy w noc zaduszkową. I wcale nie służył do grania, tylko do czynienia hałasu, do antymuzykowania. Tę rytualną wrzawę[1] mogły wywoływać również odgłosy tłuczonych talerzy i garnków, uderzanie łyżkami w garnki, trzaskanie z biczy, szczękanie oręża, strzały z pistoletu, krzyk albo brzęczenie blaszek czy dzwonków. Wykonywano też proste instrumenty, takie właśnie jak kaszubskie diabelskie skrzypce i burczybas. I po co to wszystko? Chodziło o magiczną (apotropaiczną) siłę dźwięku. Uważano, że wzniecając taki muzyczny harmider, można było to, co niechciane, nim wystraszyć, wygnać czy nie pozwolić temu czemuś się zbliżyć. Też, że można coś, na co czekamy, obudzić i pobudzić do działania. Takie obrzędowe wrzawy organizowano w podczas obrzędów przejścia, gdy w porządek czasu wkradał się chwilowy chaos i wszystko funkcjonowało na opak. Stąd pochody odmieńców-przebierańców i wygrywanie na niby-instrumentach, np. na skrzypcach, które skrzypcami nie są, ale za to świetnie nadają się do wydawania dźwięków niemelodycznych, przeraźliwych, jazgotliwych. Bo nienormalna sytuacja obrzędowa zakłada przecież nienormalne zachowanie jej uczestników.

Chyba najdobitniej ta funkcja diabelskich skrzypiec ujawnia się w Zaduszki (2 XI). Powszechnie wierzono, że w wigilię tego dnia dusze zmarłych przebywają na ziemi, wśród swoich bliskich. Powracają do swoich domów, zaglądają do kościoła, gdzie celebrowane jest dla nich przez zmarłego księdza nabożeństwo. Na Kaszubach uważano, że był to też czas, gdy można było dusze potępione wybawić od cierpień. Był jednak pewien warunek – dusza taka musiała dostać się na cmentarz i odwiedzić grób swojego ciała zwykle między godziną 24.00 a 1.00. Tyle tylko, że tego poświęconego miejsca pilnowały złe duchy, czarownice i diabły. Zatem, aby dopomóc duszom w tych nocnych odwiedzinach, grupy chłopców przebranych za diabły i uzbrojonych w akustyczne narzędzia – terkotki, klekotki, brumtopy i diabelskie skrzypce – w wewnętrznych narożnikach cmentarza urządzały hałaśliwe „koncerty”. Miały one uśpić czujność demonicznych strażników cmentarza i zachęcić dusze potępione do wspólnej „zabawy”. Ale tak naprawdę chodziło o to, aby potępieńcom ułatwić dostanie się na teren cmentarza i aby mogli ostatecznie dostąpić wybawienia[2]. Taka akcja dywersyjna!

Joanna Szadura

Sugerowane cytowanie: J. Szadura, Muzyczny przebieraniec, "Pismo Folkowe" 2021, nr 152-153 (1-2), s. 34.

 

[1] Szerzej na ten temat zob. np. artykuły: Piotra Kowalskiego, Modlitwa i milczenie. Wprowadzenie do antropologii ciszy, „Literatura Ludowa” 2004, nr 4–5, s. 3–17; Iwony Kabzińskiej, O ciszy i hałasie, ich doświadczaniu, definiowaniu i sposobach opisywania, „Etnografia Polska” 2018, z. 1–2, s. 5–23.

[2] Szerzej pisze o tym Paweł Szefka w książce Narzędzia i instrumenty muzyczne z Kaszub i Kociewia (Wejherowo 1982), ale jak zauważa Janina Szymańska, dziwi, że wielu z tych informacji nie potwierdzają dawniejsze źródła (zob. L. Bielawski, A. Mioduchowska, Polska pieśń i muzyka ludowa, t. 2: Kaszuby, cz. 1: Pieśni obrzędowe, Warszawa 1977, s. 97).

Skrót artykułu: 

Zapewne każdy słyszał o instrumencie nazywanym diabelskimi skrzypcami. Ale gdyby jednak nie, to wystarczy spojrzeć na ilustrację obok.

Fot. A. Staśkiewicz: Diabelskie skrzypce ze zbiorów Andrzeja Staśkiewicza

Dział: 

Dodaj komentarz!