Szlachetny smak

[folk a sprawa polska]

Swoją najnowszą płytę, pierwszą po latach z autorskim repertuarem, wydał w lutym Stanisław Soyka. Podczas bardzo ciekawej rozmowy na jej temat na antenie Programu Drugiego Polskiego Radia powiedział, że: „ludowa muzyka śląska, podobnie jak muzyka Beskidu, Podhala, Małopolski, aż po Tyrol – te tercje, te zwroty są dość podobne. One się inaczej układają, inne są języki, ale to jest pewien moduł, który w ogóle należy do muzyki ludowej. Ale… nie mam na myśli disco polo, tylko korzenie”. Uderzyło mnie to ostatnie zastrzeżenie. W powszechnym odbiorze to akustyczne zło, którym jest disco polo, może być mylone z pojęciem muzyki ludowej! Nie mam tu absolutnie pretensji do pana Stanisława, pomógł mi zwrócić uwagę na ten dość smutny fenomen.
Pobieżna obserwacja rzeczywistości i krótki test w internetowej wyszukiwarce potwierdzają, że tak się właśnie dzieje – oczywiście nie zawsze i nie wszędzie, ale w wielu miejscach. Zresztą równie często pojęcie disco polo kojarzone jest przez niektórych z hasłem folk. Okazuje się nawet, że jest wydawnictwo muzyczne o nazwie Folk. Niestety, ma w swej ofercie chyba wyłącznie disco polo (osobom o słabych nerwach odradzam weryfikowanie powyższego). O zgrozo, również na portalach poświęconych muzyce folkowej odnaleźć można materiały będące, kompletnie dla mnie niewytłumaczalną, próbą oswojenia utworów disco polo.
Co ciekawe, głosy obrony przed tym nurtem, a zarazem pochwały muzyki ludowej czy folkowej, przychodzą z różnych stron, czasami zaskakujących. Na stronie internetowej TVP Info znaleźć możemy wypowiedź Mieczysława Szcześniaka (jeszcze sprzed epoki uwielbianej tam dziś disco tandety), który mówił przed kilkoma laty: „Polski folk to muzyka właściwie nam nieznana. […] Mamy disco polo w miejsce szlachetnej prostoty muzyki ludowej. Cieszę się, że są ludzie, którzy starają się z gruzów tę muzykę odbudować”.
W innym zakątku internetu odnajdziemy takie zdania: „Folklor to przede wszystkim przekazywanie historii i tradycji z pokolenia na pokolenie. Przez lata nie robiono tego z pomocą pisma, tylko właśnie pieśni i muzyki. […] Opowiadano tak i o narodzinach, i o śmierci, często za pośrednictwem skomplikowanych i trudnych w odbiorze melodii. W disco polo nie ma takiej różnorodności. To prosta muzyka z banalnym tekstem, którą łatwo przyswoić. Stąd popularność tego gatunku. Ale on nie ma wiele wspólnego z folkiem”. Któż to tak ciekawie opowiada? Otóż „dziewczyny z grupy Tulia” (!). Ale jeśli zrobiło się Państwu miło i przyjemnie, spieszę dodać, że postanowiły w tym samym internetowym materiale podzielić się refleksją, że ważną „cegiełkę do uczynienia folku bardziej atrakcyjnym dołożyli Donatan i Cleo [sic!]”. I ręce, które chciały się składać do oklasków, znów opadają. Oczywiście, to ten sam zespół Tulia, który w materiałach prasowych (bezrefleksyjnie kopiowanych przez niemal wszystkie media) został ogłoszony polskim reprezentantem na festiwalu Eurowizji jako wykonawca – czy ktoś ma jeszcze wątpliwości? – oczywiście: „folkowy”!
Pół żartem, pół serio można zapytać: jak tu zachować harmonię i spokój? Zwłaszcza że ów, słynny już, dylemat dotyczący tego, jakie są granice (tego właściwie rozumianego) folku, nie traci na aktualności. Mam wrażenie, że nikomu nie uda się dziś poprawnie, autorytatywnie i bezdyskusyjnie zdefiniować folku. Może da się przynajmniej zakreślić jego granice?
Niedawno w Poznaniu wystąpiła Warszawska Orkiestra Sentymentalna. Ktoś, komu bardzo się jej koncert spodobał, zapytał mnie, czy to prawda, że ta grupa dostała nagrodę na festiwalu Nowa Tradycja. „Co tam jest folkowego?” – padło rzeczowe pytanie. Spróbowałem odpowiedzieć i wyjaśnić. Mam wrażenie, że z powodzeniem. Kiedy jednak inny ze znajomych, słuchacz Dwójki, pyta mnie, czy zgadzam się z teorią, że np. Mieczysław Fogg, Chór Dana albo Wiera Gran są protoplastami polskiego folku, to muszę wyrazić swoją bezradność. Wszystko jest poezją – twierdził pewien poeta, wszystko jest muzyką – mówił ktoś inny. Ale chyba nie wszystko jest folkiem?
Zanim jednak popadniemy w zniechęcenie, porzućmy te rozważania i sięgnijmy do muzyki. Zwłaszcza że tyle godnych uwagi płyt ukazało się w ostatnich miesiącach roku 2018 i pierwszych 2019. Płyt, które – chyba bez większego ryzyka – można zdefiniować jako folkowe właśnie. Oddajmy się więc płynącym z nich dźwiękom. Z płyty „Joy!Guru” i „Minimal Blood”, z krążków Kompanii Janusza Prusinowskiego i zespołu Czeremszyna, kwintetu Same Suki oraz duetu Karolina Cicha i Elżbieta Rojek albo w ciekawy sposób poszerzających granice zjawiska: zespołu Babadag czy rodziny Słowińskich, prezentujących z gronem innych artystów „Bursztynowe Drzewo”... Szlachetnej muzyki jest naprawdę dużo. Warto jej poszukać. Szkoda tracić czas na rzeczy marne.

Tomasz Janas

Skrót artykułu: 

Swoją najnowszą płytę, pierwszą po latach z autorskim repertuarem, wydał w lutym Stanisław Soyka. Podczas bardzo ciekawej rozmowy na jej temat na antenie Programu Drugiego Polskiego Radia powiedział, że: „ludowa muzyka śląska, podobnie jak muzyka Beskidu, Podhala, Małopolski, aż po Tyrol – te tercje, te zwroty są dość podobne. One się inaczej układają, inne są języki, ale to jest pewien moduł, który w ogóle należy do muzyki ludowej. Ale… nie mam na myśli disco polo, tylko korzenie”. Uderzyło mnie to ostatnie zastrzeżenie. W powszechnym odbiorze to akustyczne zło, którym jest disco polo, może być mylone z pojęciem muzyki ludowej! Nie mam tu absolutnie pretensji do pana Stanisława, pomógł mi zwrócić uwagę na ten dość smutny fenomen.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!