Emerald

"Rockin' the Irish Pub"

Muzyka pomorskiego zespołu Emerald (znacząca nazwa dla wielbicieli kultury Zielonej Wyspy), zaprezentowana na debiutanckiej płycie "Rocking the Irish Pub" zdecydowanie należy do gatunku "mocnego uderzenia" i jest blisko spokrewniona z punk-rockową. Moje podejrzenia odnośnie do zamiłowania, jakie szczecińska formacja żywi dla Shane' a MacGowana z The Pogues, potwierdziły się, gdy zapoznałam się z podziękowaniami dla tego weterana folk punk-rocka, zamieszczonymi na okładce płyty.Nie można w żadnym razie powiedzieć, że to upodobanie do buntowniczej odmiany muzyki i chrapliwego, pijackiego wokalu MacGowana nie wyszło grupie Emerald na dobre - z 15 utworów zamieszczonych na albumie najlepsze są właśnie te szybkie, dynamiczne i hałaśliwe. Mam tu na myśli przede wszystkim dwa hity piosenki szantowej: "Fiddler's Green" oraz "Pożegnanie w Liverpool".

"Fiddler's Green" nie tylko pachnie słoną wodą, i rozbrzmiewa śpiewem godnym samego MacGowana, ale pachnie też niekonwencjonalnością. W interpretacji grup szantowych jest to z reguły utwór melancholijny (bo też i nie ma się z czego śmiać - to piosenka o raju dla marynarzy), ale naszym dzisiejszym bohaterom udało się smutnawą balladę przerobić na śpiewkę knajpianą, co stanowi miłą odmianę. Podobny los spotkał "Pożegnanie w Liverpoolu", które zamiast nostalgiczne, stało się nagle dynamiczne i wesołe, jakby śpiewał je marynarz lubiący wyrwać się od czasu do czasu z domu na morze.

Dobre wrażenie pozostawia też "The Reason I left Mullingair" (z pozornie bezładnym chrapliwym, chóralnym, "knajpianym" śpiewem). Trzeba również Emerald pochwalić za zachowanie oryginalnych tekstów (poza piosenkami "Dan Malone" i "Pożegnanie...") - pozwalają one w gruncie rzeczy, mimo "dziwnych" interpretacji piosenek, lepiej oddać ich nastrój.

Słuchacz znajdzie na płycie kompozycje mniej ostre, co nie znaczy, że nie awangardowe - choćby "Dan Malone" czy "Lord of the Dances". Pierwszy z wymienionych utworów to ciekawa, "urockowiona" wersja piosenki znanej m.in. dzięki grupie The Sands Family. Czy jednak nie znająca pierwotnych wersji osoba, słuchając szalonych solówek gitarowych i perkusyjnych wieńczących pieśń, domyśliłaby się, że w oryginale jest to spokojna ballada o raczej słodkim brzmieniu?

W przypadku "Lord of the Dances" zespół uległ pokusie połączenia tanecznych motywów celtyckich ze stylem rap, okraszając całość dźwiękami harmonijki ustnej - jest to eksperyment udany, między innymi dlatego, że dzięki mocnemu, ostremu śpiewowi głównego wokalisty i chórkom kompozycja nie traci "celtyckiego" brzmienia.

Grupie Emerald - jako wykonawcom funkcjonującym na obrzeżach folku i mocnego rocka - doskonale idzie przyprawianie melodii ludowych "na ostro". Gorzej bywa z niektórymi wolnymi kawałkami, takimi jak "Sally Gardens" lub "Scarborough Fair" - pozostają one jedynie ładnie zaśpiewanymi lirycznymi balladkami dla słuchaczy mniej wytrzymałych psychicznie, a w nadaniu im charakteru nie pomaga ani nadmierne ich przedłużanie, ani dodawanie słodkich solówek gitarowych.

Co innego można już natomiast powiedzieć o piosence "Greensleeves" - to jedna z tych kompozycji, którym odrobina melancholii nie zaszkodziła. Przyjemnie brzmią dźwięki gitary (z pogłosem) i harmonia trzech odmiennych głosów. Także "Wild Mountain Thyme" choć z początku zapowiada się nieciekawie - jako utwór smętny i za długi - chwyta jednak za serce końcowymi solówkami na skrzypcach (nawiasem mówiąc, bardzo przypominając kompozycje niejakiego Mike'a Scotta, muzyka rockowego również zahaczającego czasem o folk).

Płytę zamyka jedna z dwóch zamieszczonych na niej kompozycji instrumentalnych - "Medley" - złożona z trzech części. Pierwszy fragment to "Amazing Glory", znany hymn, nie zagrany jednak "na ostro" na dudach (to chyba najczęściej spotykana jego wersja), ale w wydaniu delikatniejszym, bo na whistle. Stanowi on przyjemną niespodziankę - kto by pomyślał, że grupa Emerald potrafi po tej łączce muzycznej stąpać z taką delikatnością? Po chwili odpoczynku dla uszu melodia rozpędza się, do whistle dołączają nerwowa perkusja i brzęczące instrumenty strunowe. Jednak w tym kawałku nie wyczuwa się punk-rockowej "brutalności", a słuchając go, z przyjemnością dociera się do końca płyty. Dodam dla ścisłości: przyjemność nie bierze się stąd, że wreszcie można dać sobie spokój z muzyką grupy Emerald, ale dlatego, że zakończenie brzmi miło dla ucha, a w dodatku - w zestawieniu z wcześniejszymi utworami - pokazuje, jak różne są sposoby zagrania muzyki celtyckiej oraz że szczecińska formacja opanowała doskonale wiele z nich.

Niestety nie jest to płyta perfekcyjna techniczne, mimo że zamieszczone na niej nagrania pochodzą ze studia. Niepokoją niektóre efekty (trudno powiedzieć czy zamierzone) "pływanie" muzyki po kanałach, "studzienny" głos wokalisty czy niedociągnięcia intonacyjne.

Skrót artykułu: 

Muzyka pomorskiego zespołu Emerald (znacząca nazwa dla wielbicieli kultury Zielonej Wyspy), zaprezentowana na debiutanckiej płycie "Rocking the Irish Pub" zdecydowanie należy do gatunku "mocnego uderzenia" i jest blisko spokrewniona z punk-rockową.

Dział: 

Dodaj komentarz!