Polski folk za granicą

W dyskusji udział biorą:

  • Simon Broughton - Wielka Brytania, magazyn „Songlines”
  • Ryszard Krasnodębski- Festiwal „Ethnosfera”
  • Jörg Gebauer - Niemcy, wydawnictwo „WeltWunder Records”
  • Krzysztof Opalski - grupa folkowa Buraky
  • Tomasz Lato - Kroke
  • Maria Baliszewska - Radiowe Centrum Kultury Ludowej
  • Maria Pomianowska - Zespół Polski
  • Ian Anderson - Wielka Brytania, magazyn „fRoots”
  • Matthias Gerber - Szwajcaria, grupa folkowa Duenda
  • Vlepkarz Ziutek
  • Maciej Szajkowski - Kapela ze Wsi Warszawa
  • Cliff Furnald - Stany Zjednoczone, magazyn internetowy „Roots World”

    Simon Broughton - Wielka Brytania, magazyn „Songlines”

    Na Zachodzie polska muzyka folkowa jest stosunkowo mało znana w porównaniu z muzyką innych krajów Europy Wschodniej. Nie pojawiły się dotąd zespoły z Polski, które przemówiłyby do ludzkiej wyobraźni, tak jak zespoły z Węgier, Rumunii, Bułgarii czy byłej Jugosławii. Uważam, że w pewnym stopniu winien jest temu okres komunistyczny i działalność państwowych zespołów pieśni i tańca, przez które muzyka oparta na folklorze zyskała niedobrą opinię i stała się synonimem złego gustu. W Wielkiej Brytanii, jeśli poprosić osobę interesującą się muzyką Europy Wschodniej, by podała nazwę jakiegoś polskiego zespołu, co ciekawe – prawdopodobnie wymieni Kroke.

    Byłem w Polsce kilkakrotnie, głównie w Krakowie i w Tatrach. Lubię muzykę z Zakopanego – na przykład Trebunie-Tutki. Podobała mi się również muzyka Kwartetu Jorgi i Orkiestry św. Mikołaja, choć ostatnia płyta tej ostatniej, jakiej słuchałem – „Kraina Bojnów” – mniej mnie zainteresowała. Słyszałem też parę dobrych nagrań z ostatniego krążka Kapeli ze Wsi Warszawa, ale nie miałem jeszcze możliwości przesłuchania całego albumu.


    Ryszard Krasnodębski- Festiwal „Ethnosfera”

    Jak widziany jest polski folk za granicą? Są kryteria, które pozwalają na taką ocenę. Najprostszym byłaby ilość sprzedanych płyt, ale to jest temat do specjalnych rozważań. Żeby inni cokolwiek mówili o nas, musimy się często i w różnych miejscach pokazywać. Wiemy, że tak nie jest i wiemy dlaczego. Potrzebna jest normalna promocja tej muzyki. Tylko jak to zrealizować, skoro nikomu, kto powinien to robić, wcale na tym nie zależy?

    Myślę, że folk jest specjalnym wyróżnikiem kultury narodów. Ostatnio często się mówi o tym, czym możemy podzielić się z Europą, czym ją wzbogacać i jak samemu odkrywać wrażliwość innych. Organizatorzy proponują tylko to, co jest znane, „bo tego chcą ludzie”. A czego mają chcieć? Potrzeba wielu festiwali i wielu koncertów w Polsce, żeby przybliżać uczestnikom inną estetykę.

    Na „Ethnosferę” do Skierniewic przyjeżdżają grupy z zagranicy. Są zachwycone polską muzyką. W rozmowach z nimi często słyszę opinie o różnorodności naszej muzyki, o profesjonalnym poziomie zespołów. Nie są to jedynie kurtuazyjne wypowiedzi. Niekiedy obserwuję szczery podziw i spontaniczne reakcje naszych gości słuchających koncertów polskich kapel. Jest to miłe, kiedy rozmawiają, próbują razem grać, chcą posiąść jak najwięcej wiedzy.

    Mamy w kraju wiele ciekawych zespołów, tylko trzeba dać im szansę zaistnienia na naszym rynku i (aż się prosi), również za granicą. Wtedy będzie można spróbować odpowiedzieć pełniej na postawione pytanie.


    Jörg Gebauer - Niemcy, wydawnictwo „WeltWunder Records”

    Przypuszczam, że w wielu krajach europejskich jest taka sama sytuacja – ojczystej muzyki ludowej zbytnio się nie ceni. Jeśli jest to muzyka z dalekiego kontynentu - podoba się, bo jest egzotyczna. Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju...

    Mimo to w ciągu ostatnich kilku lat muzycy folkowi z Polski zaskoczyli wielu - począwszy od współpracy między zespołami Trebunie-Tutki i The Twinkle Brothers, poprzez twórczy duet Kayah i Gorana Bregovicia, do nowej fali młodych folkowców jak Brathanki, Golec uOrkiestra i Kapela ze Wsi Warszawa. Nie należy też zapominać o nieżyjącym już Grzegorzu z Ciechowa, który połączył wiejskie przyśpiewki z muzyką house. Wszyscy oni przekroczyli granicę pomiędzy różnymi rodzajami muzyki i grupami jej odbiorców, przekonując młodych ludzi do posłuchania tego, co mieści się pod mało precyzyjnym określeniem „muzyka korzeni”.

    Prawdę mówiąc, jako Niemiec, zazdroszczę Polsce, że ma tylu rozmaitych obiecujących artystów – Jahiar Group, Orkiestrę św. Mikołaja, Chudobę. Żałuję, że u nas, w Niemczech, nie mamy tylu różnorodnych, przekraczających granice działań. Tu słowa „korzenie” i „tradycja” mają jeszcze nieco negatywny wydźwięk. Zatem – nie bójcie się eksperymentować i rozwijajcie swoje tradycje w dwudziestym pierwszym wieku!


    Krzysztof Opalski - grupa folkowa Buraky

    Myślę, że nasza scena folkowa jest w dobrej kondycji artystycznej i stale się rozwija. Dużo gorzej jest z jej promocją za granicami kraju. Kiedy zagląda się tam do sklepów płytowych, w sekcji „world music” w przegródce „Polska” (jeśli takowa w ogóle istnieje) najczęściej znajduje się płytę zespołu pieśni i tańca.

    Z Europy Wschodniej na pewno lepiej promowana jest muzyka folkowa z Węgier czy Bułgarii. W 2000 roku byłem na targach muzycznych „Womex” w Berlinie. Nie było tam żadnego oficjalnego stoiska z polską muzyką. Natomiast inne kraje – np. Dania, Finlandia, Kanada – przy nierzadko finansowym wsparciu ich ministerstw kultury (wydawnictwa płytowe, foldery) prezentowały się bardzo bogato.

    Według mnie paradoksalnym jest fakt, że polskie firmy fonograficzne nie są zainteresowane promocją naszej sceny folkowej za granicą, a inicjatywa pochodzi często od obcokrajowców, czego dowodem jest świetna składanka niemieckiej firmy „WeltWunder Records” – „A Musical Journey to Poland”. Cóż, tradycyjnie – cudze chwalicie, swego nie znacie...


    Tomasz Lato - Kroke

    Polski folk za granicą jest po prostu niewidziany. Nie wynika to z jego złej kondycji, ale z braku odpowiedniej promocji. Ubolewamy z tego powodu, że instytucje, mające na celu propagowanie polskiej kultury i sztuki za granicą, tak ten fakt zaniedbują.

    Mamy czym się pochwalić – w Polsce istnieje wiele fascynujących formacji folkowych - ciekawych folku odbiorców w Europie też nie brakuje, lecz bez wsparcia - nic nie osiągniemy.


    Maria Baliszewska - Radiowe Centrum Kultury Ludowej

    Na pytanie o to, jak widziany jest polski folk za granicą, mogę odpowiedzieć przypominając sobie reakcje słuchaczy polskich folkowych wykonawców na festiwalach Europejskiej Unii Radiowej, które obserwuję od 12 edycji (i lat). Pierwszy był Kwartet Jorgi, który gościł na Festiwalu w Sidmouth w Wielkiej Brytanii. Był tam odbierany doskonale. Na początku koncertu z rezerwą, a w miarę jego trwania coraz goręcej; Maciek Rychły swoją grą na piszczałkach porwał słuchających.

    Była to wówczas dla tamtych słuchaczy egzotyka. Polska muzyka folkowa – mówiono - coś takiego istnieje? Zapewniałam, że tak, choć tak naprawdę wówczas było w Polsce tylko kilka zespołów! Później jednak, na kolejnych festiwalach, pojawiały się coraz nowe grupy, z różnorodnym repertuarem, świetnie grające (Orkiestra św. Mikołaja w Rudolstadt w Niemczech 1994; Trebunie Tutki oraz Zbigniew Namysłowski i Górale – Zakopane 1995; Kroke - Roskilde, Dania 1996; Zespół Polski – Krems, Austria 1997; Się Gra - Portoroz, Słowenia 1998; a od 1999 laureaci „Nowej Tradycji”, czyli Chudoba – Dranouter, Belgia 1999; Muzykanci - Roznov pod Radhostem, Czechy 2000; The Cracow Klezmer Band - Diosgyor, Węgry 2001 i Tołhaje w Mölln, Niemcy 2002), mające indywidualny styl, podejmujące ciekawe tematy. Zachwyciło zwłaszcza Kroke, u którego podkreślano fantastyczną muzykalność, zupełnie nowy styl aranżacji (później podobną entuzjastyczną recenzję słyszałam i czytałam na temat The Cracow Klezmer Band). Każdy z tych zespołów ma inną publiczność, ponieważ ma inny styl.

    Teraz wiele słyszę, będąc za granicą, o sukcesach Kapeli ze Wsi Warszawa. Już trzy lata temu o tym powodzeniu, podobnie zresztą jak wcześniej o świetnym odbiorze Zespołu Polskiego w Niemczech, opowiadała mi moja niemiecka koleżanka Hanni Bode z „Deutschlandradio Berlin”. Niemcy zachwycają się zespołami grającymi rdzenną polską muzykę - mazurkami, oberkami, brzmieniem skrzypiec. Ich szacunek budzi zawsze profesjonalny, wysoki poziom wykonania, dlatego cieszył się tam popularnością Kwartet Jorgi. Ciekawa jestem, jak zostanie przyjęty zespół „Swoją Drogą” na tegorocznym Festiwalu Europejskiej Unii Radiowej w Forde, w Norwegii. Polska i skandynawska muzyka są sobie bliskie i podobne z racji trójmiarowych oberkowo-mazurkowych rytmów.


    Maria Pomianowska - Zespół Polski

    W Japonii spędziłam pięć lat. W tym czasie miałam okazję zagrać kilkadziesiąt koncertów, podróżując od wyspy Hokkaido aż na samo południe kraju kwitnącej wiśni. Koncertowałam albo samotnie śpiewając i grając na suce i fideli płockiej, albo w towarzystwie Zespołu Polskiego lub wybranych artystów z Polski. „Niosłam kaganek” polskiego folku, zaraziwszy miłością do niego nawet samego wielkiego YO YO MĘ (dla niewtajemniczonych dodaję – najwspanialszy wiolonczelista naszych czasów, z pochodzenia Chińczyk). Wielokrotnie montowałam tzw. fuzje muzyczne, łącząc polski folk z norweskim, węgierskim, argentyńskim, chińskim czy japońskim – wszystko za przyczyną licznych przyjaciół z tych krajów, muzyków folkowych.

    Odbiór polskiego folku w Japonii, bez względu na to, gdzie odbywają się koncerty, czy na wielkich dwu- trzytysięcznych salach Kioto, Osaki, Tokio, czy na małych scenach w licznych miasteczkach i wsiach tego kraju, był dla mnie miłym zaskoczeniem. Japończycy posiadają bardzo wrażliwą i romantyczną naturę. Uwielbiają smutne, melancholijne pieśni, kujawiaki, a zaraz potem witalne mazurki, oberki czy polki. Podczas koncertów często płaczą i chociaż nie jest łatwo „rozruszać” publiczność, kiedy Japończyk przekona się do polskiego folku i pozwoli poruszyć swoje serce, staje się dozgonnym jego fanem. Niebagatelną sprawą jest miłość mieszkańców kraju kwitnącej wiśni do postaci Fryderyka Chopina. Sam fakt, że nasz genialny kompozytor tak bogato posiłkował się w swej twórczości muzyką ludową jest hasłem, na które otwierają się dla polskich muzyków folkowych niejedne drzwi sal koncertowych. Dodatkowo z uwagi na fakt, że Japończycy uwielbiają się uczyć, wszelkie niezwykłe instrumenty ludowe, techniki grania, improwizacja stają się dodatkowych elementem przyciągającym ich uwagę.


    Ian Anderson - Wielka Brytania, magazyn „fRoots”

    Słyszałem bardzo niewiele polskiej muzyki, choć w „fRoots” ukazały się ostatnio artykuły o Kapeli ze Wsi Warszawa (na kolejnej wydanej przez nas płycie znajdzie się ich utwór) oraz o Kroke. Wcześniej na naszych płytach zamieściliśmy nagrania zespołu Berklejdy i Grzegorza z Ciechowa. Znam oczywiście rodzinę Trebuniów-Tutków i kilku innych wykonawców, jednak bardzo niewiele do nas dociera. Trudno wypowiadać się o tym, czego się nie zna. To, co słyszałem, brzmiało ciekawie, jednak nie było tego wystarczająco dużo, by móc osądzić.


    Matthias Gerber - Szwajcaria, grupa folkowa Duenda

    W Szwajcarii moda na folk zaczęła się około trzydziestu lat temu. Przeważała wtedy muzyka tradycyjna z Irlandii i Szkocji. Zaczęto organizować festiwale folkowe, na których można było posłuchać muzyki celtyckiej, a potem coraz więcej włoskiej, francuskiej, hiszpańskiej, południowoamerykańskiej, skandynawskiej. W późniejszym okresie pojawiły się zespoły szwajcarskie interpretujące naszą tradycję. Następnie przyszła kolej na zespoły z Europy Wschodniej (bułgarskie polifoniczne śpiewy, pieśni Cyganów rosyjskich, węgierską muzykę skrzypcową, zespoły z sekcją dętą z Bałkanów). Około piętnastu lat temu sytuacja zaczęła się pogarszać. Teraz wzrosło natomiast zainteresowanie rytmami i dźwiękami etno z Afryki, Kuby.

    Obserwując rozwój ruchu folkowego w Szwajcarii, przez długi czas nic z polskiej muzyki nie zwróciło mojej uwagi. W sklepach z płytami można było znaleźć jeden krążek z tradycyjnymi tańcami i ze zdjęciem zespołu w strojach ludowych na okładce. Bardziej znany w Szwajcarii był polski jazz (Urbaniak, Dudziak, Namysłowski), a także ambitne polskie filmy i teatr.

    Pierwszy polski zespół, który mi się spodobał, to grupa Kroke. Ich melancholijna muzyka kojarzyła mi się z obrazem żydowskiej społeczności na ziemiach polskich, który zapamiętałem z filmów. Około trzy lata temu natknąłem się na fascynująca płytę „A musical Journey to Poland”, wydaną przez niemiecka wytwórnię „WeltWunder Records”. Ten kompakt uświadomił mi, jak bogata jest polska scena folkowa, zarówno w tym tradycyjnym, jak i eksperymentalnym wymiarze; spowodował, że zacząłem bardziej interesować się polską muzyką tradycyjną.

    Polski folk w Szwajcarii właściwie jest prawie nieznany. Bardziej zaistnieli tutaj artyści z Węgier (Muzikas, Meta), grupy cygańskie (Ando Drom, Kalyi Jag, Kocani Orkestar, Esma Redzepova) czy greccy śpiewacy (Arvanitaki, Yannatou). Polska, Czechy i Słowacja to raczej białe plamy na szwajcarskiej scenie folkowej. Mam jednak nadzieję, że ta sytuacja zmieni się na lepsze w najbliższej przyszłości.


    Vlepkarz Ziutek

    Generalnie nie wiem, jak odbierany jest polski folk za granicą, bo rzadko tam bywam ;-). Wydaje mi się, że ci, którzy ogólnie lubią folk, polski znają tak samo jak folk celtycki czy ukraiński. Kapela ze Wsi Warszawa, Mikołaje czy Goście z Nizin są zapewne znane w środowiskach, a Karpaty Magiczne, folk zakopiański i Trebunie-Tutki – już na pewno. Rozmawiałem podczas festiwalu w Zakopcu z Polonusami z Holandii i oni właśnie kochali Tutki...

    Dużo dobrego dla popularyzacji polskiego folku robi też niezmordowany Henning Koepper z z Lollipopshop.de – i tu wielki szacuneczek dla niego. Szacuneczek też dla RCKL-u za to, że polski folk jest w zachodnich rozgłośniach. Należałoby nasz folk mocniej popromować po wschodniej i południowej stronie granicy... Niewątpliwie bardziej od polskiego folku na świecie znany jest polski metal i to w tych najcięższych odmianach. To, czego dokonał Vader w promocji polskiej muzyki metalowej (trasy w USA, Japonii, Europie Zachodniej, etc.), jest wielkie i dobrze byłoby, żeby jakaś polska kapela folkowa powtórzyła ten sukces. Ale samo chcenie ni
    wystarczy.


    Maciej Szajkowski - Kapela ze Wsi Warszawa

    Jak widziana jest polska muzyka folkowa za granicą? To paradoks, ale na pewno lepiej niż w kraju ojczystym. Parafrazując - niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy to gęsi i sami nie wiedzą, co posiadają.

    Pesymistycznie trochę, lecz droga nad Wisłę prowadzi via Niemcy, Anglię, Francję, USA, etc., etc.


    Cliff Furnald - Stany Zjednoczone, magazyn internetowy „Roots World”

    Zostałem zapytany o obecność polskiego folku w USA. Odpowiedź jest prosta: Nie ma go prawie wcale. Ale ten fakt dotyczy też muzyki źródeł z innych krajów – Finlandii, Szwecji czy nawet amerykańskiej awangardy. Nie myślcie, że Polska jest wyjątkowa pod tym względem.

    W USA są dwa rodzaje odbiorców nowej muzyki folkowej z Europy. Pierwsi to emigranci, którzy chcą usłyszeć ojczysty język. Są zainteresowani przede wszystkim piosenkami o miłości czy ojczyźnie, którą ich rodzice pozostawili wiele lat temu. Wolą bardziej współczesny polski pop albo stare utwory taneczno-biesiadne, przy których dorastali, obojętnie czy był to Wrocław czy Hoboken NJ. Chcą skocznych rytmów, przy których mogą tańczyć. Nie ma w tym nic złego. Jednak raczej nie mają w sobie odwagi, aby zagłębiać się w nowej fali polskiego folku. Widocznie tak to już musi być. Nie odnoszę wrażenia, że Polacy w USA słuchają tak świetnych artystów jak Kapela ze Wsi Warszawa, Kwartet Jorgi czy Grekow & Chodołowicz. Dlatego podziwiam polskich muzyków, którzy mają odwagę rozwijać narodowe dziedzictwo, prezentując je całemu światu, nie zważając przy tym na profity finansowe.

    Druga grupa odbiorców – wprawdzie niezbyt liczna – to ci, którzy szukają nowych wartości i wrażeń estetycznych w tzw. world music. Jeśli są w niej amerykańscy Polacy, to raczej ci z trzeciej generacji emigracji czy mający np. babcie pochodzenia polskiego. Są oni ciekawi nie tylko przeszłości, ale także tego, co aktualnie dzieje się na polskim rynku muzycznym. Jednak większość polskich płyt, które sprzedaję (nie jest ich wprawdzie zbyt wiele) znajduje odbiorców bardziej wśród ludzi ciekawych muzyki, niż wśród przedstawicieli Polonii. Szukają oni po prostu dobrej muzyki, a znajdują ją w Szwecji, Niemczech, Anglii, Japonii, Polsce, Słowenii i na całym świecie. Chcą słuchać tego, czego słucha się w innych krajach, albo czegoś, co im się wydaje, że słucha się w innych krajach. To są właśnie ci ludzie, którzy wywołali mały boom na muzykę nordycką w latach 90. Kupują płyty Salif Keita. Szukają czegoś autentycznego we współczesnym sterylnym świecie i znajdują to w muzyce lokalnych i kreatywnych artystów.

    Nigdy nie byłem w waszym kraju. W muzyce najbardziej liczą się dla mnie wartości artystyczne. Orkiestra św. Mikołaja jest świetną grupą nie dlatego, że jest z Polski. Jeśli byłaby z New Jersey, też bym jej słuchał, jeśli tylko byłaby autentyczna i prawdziwa w stosunku do korzeni z New Jersey.

    Nie patrzcie na zagraniczne rynki przez pryzmat ważności waszej muzyki. Jeśli zrobicie coś wartościowego artystycznie, myślcie o sprzedaży tego w Ameryce lub gdziekolwiek indziej.

Skrót artykułu: 

W dyskusji udział biorą:

  • Simon Broughton - Wielka Brytania, magazyn „Songlines”
  • Ryszard Krasnodębski- Festiwal „Ethnosfera”
  • Jörg Gebauer - Niemcy, wydawnictwo „WeltWunder Records”
  • Krzysztof Opalski - grupa folkowa Buraky
  • Tomasz Lato - Kroke
  • Maria Baliszewska - Radiowe Centrum Kultury Ludowej
  • Maria Pomianowska - Zespół Polski
  • Ian Anderson - Wielka Brytania, magazyn „fRoots”
  • Matthias Gerber - Szwajcaria, grupa folkowa Duenda
  • Vlepkarz Ziutek
  • Maciej Szajkowski - Kapela ze Wsi Warszawa
  • Cliff Furnald - Stany Zjednoczone, magazyn internetowy „Roots World”
Dział: 

Dodaj komentarz!