Fot. tyt. z arch. zespołu: Nino Ramishvili (babcia), Inga Tevzadze (mama), Nino Sukhishvili (wnuczka). Fot. w tekście: Iliko i Nino Sukhishvili na okładce gruzińskiego wydania magazynu „Forbes”.
Trzy pokolenia dynastii Sukhishvili od ponad 80 lat promują Gruzję, zachwycając widzów jej kulturą, historią i filozofią. Rodzinny Narodowy Balet Gruzji założyli w 1945 r. Iliko Sukhishvili i Nino Ramishvili. W latach 1985-2000 kierował nim ich syn, Tengiz i jego żona, Inga Tevzadze. Od 2000 r. dzieło rodziny kontynuują imiennicy słynnych dziadków, Nino i Iliko, z którymi rozmawiała Marina Belokoneva-Shiukashvili.
Marina Belokoneva-Shiukashvili: Jak zaczęła się Wasza „podróż” w świat gruzińskiego tańca?
Nino Sukhishvili: Balet to dla mnie i brata przeznaczenie. Rodzice nigdy nie nalegali, żebyśmy kontynuowali ich dzieło. Gdy dorastałam, uczyłam się tańczyć, bo czy mogło być inaczej w tańczącej rodzinie (śmiech)? Pewnego dnia uświadomiłam sobie, że nie chcę robić nic innego. Spędziłam 12 lat na scenie, a równolegle zajmowałam się projektowaniem strojów dla naszych tancerzy. Ukończyłam Akademię Sztuk Pięknych, byłam asystentką Simona Virsaladze, który tworzył ubrania i dekoracje dla teatrów Bolszoj i Maryjskiego. To on wymyślił gruziński kostium taneczny. Gdy robię stroje, głównym kryterium jest dla mnie praca w duchu Virsaladze. Pracowałam m.in. jako scenograf i asystent głównego choreografa. Teraz jestem dyrektorem i producentem. I choć od dawna nie tańczę, gdy oglądam nasze koncerty, czuję wielkie szczęście i rozumiem, że bez tego nie mogę żyć. Mój brat Iliko jest głównym baletmistrzem. Zawsze wiem, kiedy zaczyna próbę, ale nigdy nie wiadomo, kiedy to się skończy… Taki z niego spontaniczny pracoholik i eksperymentator (śmiech).
Iliko Sukhishvili: Mama tańczyła, będąc ze mną w ciąży, więc byłem na scenie na długo przed urodzeniem (śmiech). Dorastałem w otoczeniu folkloru, ale fascynował mnie też breakdance, awangarda, modern jazz, hip-hop . Gdyby nie taniec, wybrałbym muzykę. Miałem też „żelaznego konia” – Harleya Davidsona. Co to za Gruzin bez konia! Zawsze starałem się wyjść poza schematy. Wspierała mnie w tym babcia, która miała buntowniczego ducha.
M.B.-S.: Myślisz, że jesteś do niej podobny?
I.S.: W pewnym sensie tak. Pamiętam jej słowa: „Nie bój się potępienia. Pracuj tak, żebyś sam czuł satysfakcję”. Nie boję się krytyki, pobudza mnie do tworzenia nowych tańców. Jestem absolwentem Wydziału Scenografii Państwowej Akademii Filmowej w Moskwie. Podczas studiów żaden z kolegów nie wiedział, że jestem wnukiem założycieli słynnego zespołu. Dopiero gdy przygotowywaliśmy filmowe szkice z historii baletu, znaleźli w encyklopedii zdjęcia moich dziadków. Od tej pory moja odpowiedzialność za to, co robię, stała się podwójna...
M.B.-S.: W Gruzji wiele zespołów tworzy w oparciu o folklor. Ale Wasz balet wyróżnia wyrafinowanie i gust artystyczny. Udało się Wam przetrwać, nie stając się historyczną skamieliną.
N.S.: Wielu ludzi myli tańce ludowe i folklor. Sztuka ludowa jest anonimowa. My opieramy się na folklorze, który zawsze ma określonego autora. To pozwala nam eksperymentować. W naszym programie prezentowana jest cała różnorodność naszego kraju. Każdy jego zakątek ma własną historię wyrażoną w tańcu i strojach, które podkreślają tradycję. Językiem plastyki opowiadamy o źródłach naszej kultury. Dlatego widz opuszcza koncerty z nową wiedzą.
M.B.-S.: I odkrywa w sobie Gruzina…
N.S.: Mój dziadek mówił, że to, co udało mu się stworzyć, jest najbardziej elegancką mistyfikacją w kulturze gruzińskiej XX w. Nasi poprzednicy, opierając się na folklorze, eksperymentowali, ponieważ istnieje różnica między tańczeniem dla siebie w wiosce a wielką sceną. Pokazywanie poprzez taniec istoty ludu, jego filozofii i żywej historii też wymaga innej stylistyki. Repertuar baletu podzielony jest na tańce narodowe (wspierane muzyką ludową) i współczesne (oparte na folklorze w nowoczesnej aranżacji). Przywróciliśmy program stworzony przez dziadków, ale wzbogacony o nowe elementy. Tańcom zawsze towarzyszy akompaniament na żywo. Nasi muzycy grają na instrumentach ludowych i aranżują tradycyjne rytmy w nowoczesny sposób. Muzyka i taniec są w żywym kontakcie i przenikają się nawzajem.
I.S.: W 60. rocznicę powstania zespołu ojciec powiedział, że ileż można tańczyć tak samo? Nie można poprzestać na tym, co zostało osiągnięte. W przeciwnym razie umrze to, co posiadamy. Staramy się szukać czegoś nowego, wprowadzamy inne elementy do tradycyjnej choreografii. Balet nie musi być klasyczny. Może być inny, np. folklorystyczny. Wyszliśmy poza granice określonego gatunku.
M.B.-S.: Dlaczego taniec ludowy przyciąga widzów, pozornie nasyconych różnorodnością współczesnej sceny?
I.S.: Taniec ludowy jest materiałem, na podstawie którego tworzy się nową choreografię. Dla mnie najważniejsza jest ochrona indywidualnego stylu . Ojciec często odnosił się do słów dziadka, że choreografia jest motorem naszej twórczości. Babcia też wyróżniała się skłonnością do innowacji, np. jej słynny pomysł czarno-białego duetu nadal cieszy się dużym powodzeniem. Dziadek występował w czarnym czocha-achaluchi [gruziński strój męski – M.B-S.]. W takim samym stroju, tylko białym, konkurowała z nim w tańcu babcia. Publiczność nie zdawała sobie sprawy, że pod ubraniem kryje się dziewczyna. Taniec męski „Chorumi” można nazwać wizytówką gruzińskiego baletu. Jako pomysł mojego dziadka, stał się pomnikiem jego kreatywności. Zawsze mówił, że bicie jego serca zbiega się z rytmem „Chorumi”.
M.B.-S.: Myślę że wszyscy widzowie czują to samo, gdy zza kulis wychodzi rząd mężczyzn. Ciągnie się i ciągnie – i końca nie widać. Oto są te prawdziwe chłopaki, na których możesz liczyć. Ja zawsze płaczę w tym momencie...
N.S., I.S.: Dlaczego?!
M.B.-S.: Może dlatego, że w niespokojnym świecie ten taniec jest oazą nadziei na to, że wszystko będzie dobrze?
N.S.: Nigdy nie mamy prawa tracić nadziei. Gdy nie będziemy wierzyć w siebie, rodzinę, przyjaciół, szybko wszystko stracimy. To nasz obowiązek – pamiętać, skąd pochodzimy i dokąd zmierzamy. Pamiętać o korzeniach, naszych wspólnych wartościach. Tylko wtedy sobie poradzimy.
M.B.-S.: Takie same uczucia budzi taniec „CDO” z repertuaru Iliko. Czy to prawda, że wybrałeś do niego melodię z „Ostatniego Mohikanina”?
I.S.: Częściowo tak. Coś z tej muzyki zostało mi w pamięci. Jak mówił ojciec, najlepszy dźwięk muzyczny to pauza. Pracowaliśmy nad tańcem ponad rok. W tym czasie muzyka nabrała autentycznego gruzińskiego charakteru, a podobieństwo stało się formalne. Różnica jest kolosalna.
M.B.-S.: Pamiętam, jak emocjonalnie Gruzini dyskutowali o nowym programie baletu, szczególnie o strojach kobiecych.
N.S.: Zostaliśmy wtedy mocno skrytykowani, oskarżono nas o zdradę tradycji gruzińskiej. Ale było dla nas ważne, byśmy pokazali się jako nowe pokolenie . Babcia zawsze marzyła o tym i wspierała eksperymenty Iliko. Brat dodał męskie elementy do kobiecego tańca, a ja stworzyłam nowe kostiumy. Prasa za granicą pisała: „W końcu ujrzeliśmy piękne nóżki Gruzinek i ich temperament”. Choreografia Iliko wyróżnia się nowoczesnym spojrzeniem na folklor. Jeszcze dziadek i babcia, wykorzystując tradycyjne kroki, tworzyli tańce, które stały się klasyką.
I.S.: Bardzo ważne było dla nas przywrócenie popularności tańca narodowego wśród młodych. Wymyśliliśmy projekt Assa Party, a młodzież zaczęła wykorzystywać elementy ludowe na parkiecie w dyskotece. To był sukces, z którego możemy być dumni! Projekt współczesnego tańca gruzińskiego ożywił zainteresowanie tradycją, wkomponował ją w codzienne życie i stał się popularny daleko poza granicami.
M.B.-S.: Jaki był los kostiumów szytych w czasie pracy Waszych rodziców?
N.S.: Wiele trafiło do naszego muzeum. Pierwsze kostiumy były ręcznie malowane przez Simona Virsaladze, a wykwalifikowani rzemieślnicy haftowali je srebrem. Czasem jeden taniec wymaga ponad pięćdziesięciu ubrań i cały warsztat pracuje nad ich tworzeniem. Wyruszając w trasę, zabieramy ok. tysiąca kostiumów.
M.B.-S.: Jak się dostać do Waszego zespołu?
N.S.: Przy naszej grupie funkcjonuje szkoła tańca, gdzie obecnie uczy się ponad 700 dzieci. Przyjmujemy w wieku 8-10 lat, a spośród szesnasto-siedemnastolatków wybieramy kandydatów do trupy baletowej. Wybór jest bardzo trudny, szczególnie wśród dziewcząt. Wynika to ze specyfiki tańców kaukaskich. W większości są one męskie. Kanon tańca ludowego na Kaukazie pochodzi z lat 30. XX wieku. W samej Gruzji były zespoły pieśni i tańca, ale składały się one z 5-6 osób. Dziś nasz balet liczy ponad 500 tancerzy. Mamy wesołą tradycję: po pierwszym koncercie wszystkie dziewczyny z zespołu malują usta szkarłatną szminką i całują nowo przybyłych kolegów i koleżanki.
M.B.-S.: Może warto przypomnieć historię dziadków?
N.S.: W latach 20. spotkali się w Teatrze Opery i Baletu w Tbilisi. Babcia ukończyła słynne studium choreograficzne Marii Perini, która stworzyła całą erę gruzińskiego baletu klasycznego. Mój dziadek już był choreografem-reżyserem. Zajmował się folklorem i marzył o własnym zespole. Tańcząc razem, dziadkowie przeżyli burzliwy romans i stali się partnerami nie tylko na scenie. Ich miłość trwała ponad 50 lat. Do końca życia Iliko przynosił filiżankę kawy do łóżka swej Nino.
M.B.-S.: Mówią, że Iliko senior pracował z George’em Balanchine’em. Nie wszyscy wiedzą, że ten wybitny amerykański choreograf był synem znanego gruzińskiego kompozytora Melitona Balanchivadze.
N.S.: W latach 20. w Petersburgu Balanchine namawiał dziadka na wyjazd do Londynu, a potem do Ameryki. Iliko powiedział, że jego marzenie można zrealizować tylko w Gruzji. W 1959 r. dziadek przyjechał z zespołem do Nowego Jorku. George powiedział: „Widzisz, Iliko, stworzyliśmy to, o czym marzyliśmy”.
M.B.-S.: Opowiesz o występie przed angielską królową?
N.S.: W 1935 r. w Londynie zorganizowano festiwal tańców ludowych. Dziadkowie musieli jechać do Anglii jako duet. W ostatniej chwili babcia, jako córka „wroga ludu” z burżuazyjnej rodziny, nie otrzymała wizy. Była na progu załamania, kiedy dziadek postanowił wyjechać. Sam wykonał taniec i otrzymał Grand Prix. Ani mój dziadek, ani połowa uczestników z innych biednych krajów nie miała pojęcia, jak się komunikować z królową. Kiedy otrzymał nagrodę z rąk Jej Królewskiej Mości, był tak zdenerwowany, że pocałował ją w rękę. Okazało się, że zgodnie z protokołem było to surowo zabronione. Po powrocie z Londynu na Kremlu odbyło się przyjęcie poświęcone naszym uczestnikom festiwalu. Stalin podszedł do dziadka i groźnie zapytał: „Czemu całujesz dłoń królowej?!”. Dziadek był przerażony: „Skąd ja, mieszkaniec wsi, mam wiedzieć, jak radzić sobie z monarchami? No cóż, chyba lepiej było, niż nie całować...”. Stalin docenił odwagę Iliko i zachwycony jego tańcem zapytał: „Czego chcesz? Wszystko spełnię”. Dziadek odpowiedział bardzo dyplomatycznie: „Jedyne, czego potrzebuję, to zdjęcie z Twoim autografem, Iosifie Wissarionowiczu”. Stalin poklepał dziadka po ramieniu i powiedział: „Dobrze, kolego”.
M.B.-S.: Czy to zdjęcie przetrwało do dziś?
N.S.: Tak, teraz jest w muzeum naszego zespołu, podpisane po gruzińsku: „I. od Stalina. 1937, 21 stycznia”. Dziadek był zaskoczony, że Stalin napisał w swoim ojczystym języku. Powiedział nam, że po przyjęciu na Kremlu niewielka grupa artystów została zaproszona do daczy pod Moskwą. Stalin pił gruzińskie wino i śpiewał pieśni ludowe. Dziadek, wsiadając rano do samochodu, obrócił się i zobaczył go stojącego w zamarzniętym oknie. Iliko myślał, że wtedy obudziło się w dyktatorze coś ludzkiego. Ale tylko mu się wydawało, bo nikt nie wyrządził takiej krzywdy Gruzji jak Stalin…
M.B.-S.: Czy to prawda, że dziadkowie tańczyli w czasie konferencji w Teheranie?
I.S.: Tak, przybyli do tego raju obfitości ze zrujnowanego Związku Radzieckiego. Szybko poszli do sklepu spożywczego i kupili mąkę, cukier i orzechy. Churchill był tak zachwycony ich tańcem, że Nino i Iliko długo byli z nim w kontakcie. Po występie artystów zaproszono do pałacu irańskiego szejka. Życie naszej grupy zależało od polityki.
N.S.: W 1953 r. dziadek był bardzo zdenerwowany z powodu problemów z władzami. Nigdy nie byliśmy biedni. Moi przodkowie mieszkali w ładnej dzielnicy Tbilisi, mieli samochód. Babcia często wyjeżdżała za granicę i była elegancką kobietą. Urzędnikom w Gruzji to się nie podobało. Postanowili zlikwidować zespół i odebrać mu status państwowego. Wtedy dziadek wynajął dwa wagony pociągu, załadował kostiumy, dekoracje, zabrał artystów i pojechał tam, gdzie oczy poniosą. Przez pół roku zespół wędrował po Związku Radzieckim – od Azji Środkowej po Syberię. Po śmierci Stalina dziadek i babcia postanowili wrócić do domu.
M.B.-S.: Teraz też dużo podróżujecie. Co z tych wyjazdów zapadło Wam w pamięć?
I.S.: W Indiach widzowie musieli trzymać scenę na rękach, aby złamane podpory nie zawaliły się i artyści mogli dokończyć występ. Chyba to był jedyny raz, kiedy nie dostaliśmy braw (śmiech). Natomiast w Waszyngtonie przyszła za kulisy pewna Gruzinka. Prosiła o dwa bilety dla jej pracodawców, u których sprzątała. Przepraszała, że nie ma czym zapłacić. Rok później znów się spotkaliśmy i była zupełnie innym człowiekiem. Przywiozła paczkę drogich prezentów i powiedziała, że po tym koncercie jej pracodawcy stwierdzili, iż kobieta z państwa, gdzie potrafią tak tańczyć, nie może sprzątać. Załatwili jej dobrą pracę i przyjęli jak członka rodziny. Dla takich chwil warto występować.
N.S.: Wielkie wrażenie zrobił występ Baletu Ramishvili w Paryżu. Koncerty oglądali znani francuscy projektanci. Yves Saint Laurent po obejrzeniu koncertu stworzył kolekcję damskich butów i czapek futrzanych. Nasze stroje miały wpływ na rozwój mody. Dziadek zawsze pouczał: „Staraj się robić wszystko, aby imię nigdy nie zniknęło z plakatu. Nawet jeśli nasze dzieci lub wnuki nie będą kontynuować działalności – nic się nie stanie. Sukhishvili jest już marką. To nie nazwisko – a zawód. Każdy nasz tancerz to Sukhishvili”.
Dziękuję Agencji Koncertowej „PanKoncert” za organizację występu Baletu Sukhishvili w Lublinie 2 kwietnia 2017 r. oraz współzałożycielowi wspomnianej agencji, Andrzejowi Awdoszynowi za pomoc w organizacji wywiadu.
Trzy pokolenia dynastii Sukhishvili od ponad 80 lat promują Gruzję, zachwycając widzów jej kulturą, historią i filozofią. Rodzinny Narodowy Balet Gruzji założyli w 1945 r. Iliko Sukhishvili i Nino Ramishvili. W latach 1985-2000 kierował nim ich syn, Tengiz i jego żona, Inga Tevzadze. Od 2000 r. dzieło rodziny kontynuują imiennicy słynnych dziadków, Nino i Iliko, z którymi rozmawiała Marina Belokoneva-Shiukashvili.
fot. tyt. z arch. zespołu: Nino Ramishvili (babcia), Inga Tevzadze (mama), Nino Sukhishvili (wnuczka)