Pociąg do tradycji

Barbara Kuzub-Samosiuk

fot. tyt. i w tekście z arch. B. Kuzub-Samosiuk

Czeremcha to wieś leżąca, zdawałoby się, na końcu świata, na styku kultur. Od trzydziestu lat jest ważnym punktem na mapie polskiego folku. Letni Festiwal Czeremcha Wielu Kultur i Narodów, dawniej Z Wiejskiego Podwórza, jak magnes przyciąga wielbicieli muzyki tradycyjnej i samego magicznego miejsca. Jego spiritus movens jest zespół Czeremszyna i liderka – Baśka Kuzub-Samosiuk od lat szefująca również Gminnemu Ośrodkowi Kultury w Czeremsze.

Agnieszka Matecka-Skrzypek: Jak powstał festiwal Z Wiejskiego Podwórza?

Barbara Kuzub-Samosiuk: Na początku lat 90. XX wieku Czeremszyna koncertowała na różnych folkowych festiwalach. Mieliśmy zaplecze w postaci domu kultury. Pomyśleliśmy, że fajnie by było, żeby poznane przez nas zespoły przyjechały na Podlasie, zobaczyły jego szczególną kulturę, region o niezwykłym bogactwie. Uznaliśmy, że ludziom z naszych terenów też dobrze byłoby pokazać inne kultury, inne zespoły, które pielęgnują swoje tradycje, grając folk w różnych odmianach. Zależało nam na szeroko pojętej wymianie: kulturowej, duchowości, atmosfery. I tak pierwsza impreza była skromna, ale pojawiła się Orkiestra św. Mikołaja, Czeremszyna i dwa zespoły śpiewacze oraz oczywiście publiczność, która po raz pierwszy przyszła na wydarzenie łączące tradycję z folkiem. Kolejne festiwale to wielu innych artystów z naszej polskiej sceny folkowej, powoli zaczynaliśmy też zapraszać zespoły z zagranicy.

Festiwal zaczynał od jakichś skromnych środków i niewielu uczestników, ale teraz jest to ogromna impreza plenerowa. Ile średnio osób uczestniczy w nim co roku, jaka jest publiczność?

Prowadzimy bardzo różnorodne działania, które zaczynają się już od godziny 10.00, a zazwyczaj trwają do godziny 2.00 w nocy, więc rotacja uczestników jest ogromna. Rano są warsztaty, w których uczestniczy kilkaset osób. Są bardzo różnorodne. Grupy są piętnastoosobowe, czasem większe. Później są filmy, spotkania autorskie, spektakle i wieczorne koncerty – kulminacja wszystkich działań festiwalowych. Tak się ci ludzie przetaczają. Jest to kilka tysięcy osób, które uczestniczą w różnych aktywnościach. Myślę, że dziennie przez festiwal przewija się trzy tysiące ludzi.

Czym różni się festiwal w Czeremsze od innych?

Jest to chyba jedyny festiwal folkowy tego typu na Podlasiu. Przy tej wielokulturowości i rdzenności zetknęliśmy dwa światy w Czeremsze. Udało nam się połączyć rodzimą tradycję, taką prawdziwą ludowość: zespoły śpiewacze, rękodzielników, kuchnię regionalną z muzyką z różnych stron świata, z world music. To dało bardzo ciekawy miszmasz. Widzimy to po publiczności. Na festiwalu pojawiają się zarówno starsze osoby, siedemdziesięcioletnie, jak i młodzi ludzie z dredami, kolorowymi włosami. Świetnie się odnajdują w tym miksie rodzajów i stylów opartych na kulturze ludowej. Panuje doskonałe porozumienie, wymiana pokoleniowa. To najbardziej wyróżnia festiwal w Czeremsze. Jest to przestrzeń i miejsce dla każdego.

Oba te środowiska się zaakceptowały i uczą się od siebie?

Oczywiście. Pamiętajmy, że w Czeremsze właściwie nie mamy hoteli. Tu są kwatery agroturystyczne bądź pokoje, które mieszkańcy udostępniają ludziom przyjeżdżającym z całej Polski czy Europy. Oni goszczą tych przyjezdnych u siebie, obcują z nimi. Miejscowi to ludzie, którzy mówią gwarą, reprezentują kulturę pogranicza, białorusko-ukraińską z domieszką polskości. To przenikanie kultur i taka wzajemna akceptacja uczą tolerancji i zrozumienia, tego, że jest na świecie wiele tradycji, które są fantastyczne i można je podpatrzeć. Festiwal daje miejscowym możliwość zobaczenia tego. Oni nie pojadą do Warszawy, Lublina czy Gdańska, a mają okazję obejrzeć w Czeremsze zespół z Afryki, Węgier, Francji czy Ameryki. Taka wymiana kulturowa i uczenie się tolerancji fajnie się sprawdza. Widzimy, że rzeczywiście ludzie świetnie się bawią pod sceną, nasi mieszkańcy z Czeremchy z tymi, którzy przyjeżdżają na festiwal.

W moim mniemaniu jeszcze jedna rzecz was wyróżnia, mianowicie słynny pociąg.

Tak, od wielu lat jeździ bezpłatny pociąg relacji Warszawa–Czeremcha–Warszawa. Niestety nie było go w zeszłym i obecnym roku. To dlatego, że bardzo późno ogłoszono możliwość realizacji koncertów z udziałem publiczności, a procedura załatwienia dostępu do torów wymaga co najmniej dwóch–trzech miesięcy. Takiego połączenia nie załatwia się od ręki. Pociąg kursował przez osiem lat i na pewno powróci. Było to też wydarzenie kulturowe, społeczne, bo w trasie spotykały się różne środowiska, które często nawet nie wiedziały, dokąd jadą. Słyszały tylko, że „na jakiś festiwal”, wsiadały do pociągu. Później ci ludzie wracali i mieli w głowie muzykę, spotkania, nowe znajomości, przyjaźnie, nawet miłości. Ten pociąg ich jednoczył i był przede wszystkim za darmo.

Czeremcha kiedyś była chyba dość znanym węzłem komunikacyjnym.

Do tej pory jest to dość duży węzeł kolejowy. Niedawno oddano duży dworzec. Jest to też taki łącznik, gdzie z Siedlec można pojechać do Białegostoku, Hajnówki, Siemianówka czy Bielska Podlaskiego. Były też połączenia międzynarodowe z Białorusią. Tutaj skupiał się ten cykl przesiadek, połączeń, odjazdów, przejazdów. Tutaj jest też węzeł towarowy.
Można powiedzieć, że festiwal w Czeremsze jest związany z całym twoim życiem zawodowym. Jakie historie, anegdoty, trudne czy przyjemne chwile najbardziej zapadły ci w pamięć przy jego realizacji?
Festiwal jest nieodłącznie związany z moim życiem zawodowym. Pracuję w domu kultury od trzydziestu trzech lat, Czeremszyna gra dwadzieścia osiem lat, a festiwal jest od dwudziestu pięciu. Najpierw była praca, w 1993 roku założenie zespołu, a w 1996 – pierwsza impreza. Kiedyś mieliśmy stałe problemy z prądem, bo było słabe zasilanie. Jak na scenie zewnętrznej się włączyło zbyt silne nagłośnienie lub oświetlenie, to potrafiło nam korki „wywalić”. Kiedyś grała Orkiestra Na Zdrowie z Jackiem Kleyffem. Wtedy zabrakło prądu i „Rozpostartą płachtę nieba” cała publiczność śpiewała z wokalistą. Nie ma światła, a okazuje się, że taki festiwal z muzyką na żywo ma niezwykłą moc. Publiczność śpiewająca kultową piosenkę z Jackiem Kleyffem jest tego dowodem. Innym razem przyjechały kapele z Afryki, a nasi mieszkańcy patrzyli na zupełnie inaczej ubranych ludzi z pełną aprobatą. To są fajne chwile. Oczywiście, rzadko zdarzają się też momenty, kiedy nie ma takiej tolerancji, kiedy są pod nosem jakieś komentarze, że po co „czarnoskórzy”. Pamiętam też, jak Global Underground przyjechali do nas po raz drugi. Ich menadżer napisał, że to jest wyjątkowe miejsce, wyjątkowa publiczność, która „jak grasz na scenie, to wiesz, że jesteś dla nich, dla tych ludzi, którzy przyszli tu też specjalnie na ten koncert, specjalnie chcą słuchać, nie robią niczego innego, nie są przy okazji, tylko przyjechali specjalnie, przyszli specjalnie na ten festiwal, że to są niezapomniane wrażenia, te reakcje artysta–publiczność i wymiana ogromnej energii”.

Czy festiwalu nie byłoby bez zespołu?

Po części tak. Czeremszyna ułatwiła nam wiele rzeczy, bo graliśmy na różnych scenach, spotykaliśmy zespoły. Wtedy zupełnie inaczej dzwoni się do muzyka, którego chcesz gościć u siebie i powiedzieć: „Słuchaj, przyjedź do nas na festiwal”. Jesteś autentyczny w tym, co robisz. To taka symbioza między zespołem i festiwalem. Nawet jeżeli mamy mniej pieniędzy, to myślę, że zespoły to rozumieją. Wtedy mówię autentycznie: „Słuchajcie, przyjedźcie, to jest fajne miejsce, fajny festiwal, fajna publiczność, no niestety mam troszeczkę mniejszy budżet...”. Najważniejsze są „fluidy koncertowe”, publiczność, miejsce. Gdyby nie Czeremszyna, to pewnie tego wydarzenia by nie było, bo to wszystko się łączy. Długo jeździliśmy na festiwal i konferencję do Bałcziku w Bułgarii. Tam poznawaliśmy menadżerów, organizatorów innych imprez, wymienialiśmy się informacjami. Później pojechaliśmy do Manresy w Hiszpanii. Na Scotland Expo też poznaliśmy wiele fajnych kapel europejskich. Powstanie Czeremszyny przyczyniło się do stworzenia festiwalu, ale imprezę wymyśliliśmy z Mirkiem, jadąc pociągiem. W związku z tym zespół od zawsze jest gospodarzem każdej edycji, zawsze gra któregoś dnia.

Czy macie jakiś klucz do konstruowania programu? Czy on rodzi się spontanicznie, jako wynik sugestii organizatorów, czy np. określacie sobie, że w tym roku pokażecie pewien gatunek muzyki, a w przyszłym następny? Jak wygląda organizacja takiego festiwalu od kuchni?

Musi być różnorodność, troszeczkę rootsu, troszeczkę innych inspiracji – czy to muzyką rockową, czy elektroniczną, czy jazzową. Nie mamy preferencji dotyczących jakiejś określonej kultury. Po prostu staramy się, żeby każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Jeśli nie lubi polskiej muzyki ludowej czy folkowej, to może za chwileczkę posłuchać węgierskiej albo klezmerskiej. Chcemy, żeby było różnorodnie stylistycznie i tematycznie, żeby się pojawiły różne regiony i kraje – w miarę możliwości oczywiście. W tym roku może nie będzie aż tak bardzo rozmaicie, bo wciąż nie wiemy, jak będzie z przyjazdami zespołów z zagranicy. Pojawią się zespoły z Francji i Węgier. Francuska formacja jest też taka trochę francusko-brazylijska, bo wokalistka jest Brazylijką. Pozostałe siedem zespołów jest z różnych obszarów muzycznych Polski.

Jak będzie wyglądała tegoroczna edycja? W zeszłym roku chyba byliście pierwszym folkowym festiwalem, który zmierzył się z pandemią – i to z sukcesem. Wszyscy patrzyli, jak to robicie i wyciągali wnioski, a jakie w tym roku plany?

W tym roku oczywiście festiwal z publicznością, bo zawsze mówiliśmy, że niezależnie od tego, ile będzie można wpuścić osób, to zawsze wpuścimy taką liczbę, która będzie adekwatna do rozporządzeń, więc zaprosimy na plenerowy koncert. Nie wiemy jeszcze, jak to będzie przebiegać formalnie. Liczymy się z tym, że będziemy musieli ograniczyć wejście ludzi na koncerty do tysiąca dziennie. Zaplanowaliśmy cztery koncerty w piątek, pięć w sobotę, do tego dwa spektakle, oczywiście konferencja, warsztaty rękodzielnicze i muzyczne. W niedzielę harmonijkarze, spektakl, spotkanie autorskie, kuchnia regionalna, bardzo dużo będzie eventów z pokazami kulinarnymi, takie święto kuchni lokalnych. Punkty festiwalu są podobne co roku. Zagraniczne kapele zaplanowaliśmy na sobotę, będzie to Bordó Sárkány i Bel Air de Forro, poza tym też Kukawica, Czeremszyna i Kroke. Piątkowy koncert rozpocznie Daj Ognia. Będą też Vołosi, Fanfara Awantura i Dzikie Jabłka. Teatr pod Orzełkiem pokaże „Opowieści Starego Kredensu”. Będzie też Walny Teatr z „Dziadkiem”, spektaklem, na który mogą przyjść całe rodziny i miło spędzić czas. Do tego konferencja o dość nośnym i bardzo popularnym temacie „Kultura w/i po pandemii”. Organizujemy ją z Uniwersytetem w Białymstoku, Pracownią Sztuki Społecznej działającą przy Instytucie Socjologii. Do tego dwa spotkania autorskie z Piotrem Nesterowiczem i Wojtkiem Koronkiewiczem. Mamy książeczki o Podlasiu – kulturowe, historyczne, społeczne. Pokażemy filmy Elżbiety Dziuk-Renik i Krzyśka Renika, którzy bardzo często podróżują po Azji. Pokaz połączymy ze spotkaniem autorskim z twórcami. Niedziela będzie taka bardzo mocno lokalna, smaki regionu, konkurs, pokazy kulinarne, przegląd harmonijkarzy, spektakl. Będzie też jarmark rękodzieła. Dokładny program zamieścimy na stronie festiwalczeremcha.pl. O sposobie rejestracji uczestników zadecydujemy pewnie w najbliższym czasie.

Z festiwalem w Czeremsze kojarzy mi się jeszcze oczywiście konferansjer, ciągle ten sam, Staszek Jaskółka. Wydaje się niezastąpiony. Jak góral przyjechał na Podlasie?

Znajomość narodziła się na Eurofolku w Płocku, to bodajże był 1996 albo 1997 rok. Szybko się zaprzyjaźniliśmy, wymieniliśmy się kontaktami i do niego zadzwoniłam. Zapytałam nieśmiało, czy nie poprowadziłby festiwalu, a on się zgodził! Od tamtego czasu nie prowadził tylko jednej czy dwóch edycji. Przyjaźnimy się od tylu lat, Staszek nawet kupił dom w Zubaczach pod Czeremchą. Przez kilka lat tam przyjeżdżał, spędzał sporo czasu, wtedy też wakacje. Taki góral z Podlasia.

Czy na festiwalu kładziecie nacisk na lokalność, też w kontekście zespołów zza najbliższej granicy? Czy chcecie pokazać tym przyjezdnym gościom kulturę Podlasia?

Do tej pory tak, nawet w tamtym roku, jak musieliśmy się zmierzyć z zaproszeniem Ludy Wostrikow z Ukrainy. Ona zawsze prowadzi warsztaty śpiewu ukraińskiego na festiwalu. Udało nam się jakoś ją zaprosić, choć było bardzo trudno. Był proces kwarantanny, później badań itd. Jedyne, co się nam nie udało w tamtym roku, to liczny udział strony białoruskiej na festiwalu, bo tego nie przeskoczyliśmy. Mamy partnerstwo z miastem Wysokie na Białorusi. Stowarzyszenie Spadczyna przyjeżdża do nas zawsze, prowadzi warsztaty, prezentuje obrzędy i bardzo aktywnie uczestniczy w konkursie kuchni regionalnej, prowadząc też pokazy kulinarne, serwując bardzo tradycyjne potrawy z tamtej strony granicy, więc zawsze ten Wschód był obecny. W tym roku najprawdopodobniej będą tylko warsztaty z Ludą Wostrikow. Strona białoruska niestety nie przyjedzie, chociaż próbuję, żeby jakoś udało się ich zaprosić, ale nie wiem, jaka będzie sytuacja polsko-białoruska. Wciąż jest zamknięte przejście w Połowcach obok Czeremchy, więc pewnie skończy się na tym, że coś zaprezentują online. Zrobią pokaz kulinarny na telebimie, zapewne napiszą do publikacji pokonferencyjnej, bo taką zawsze wydajemy. Oni naprawdę dużo robią dla kultury lokalnej. Oprócz badań etnograficznych w kontekście kultury ludowej, też kultury kulinarnej, mają naprawdę dużo fajnych opracowań, zajęć, świetnych instruktorów prowadzących warsztaty rękodzielnicze, wyszywania, haftów, tkania, robienia lalek, amuletów. Prezentują obrzędy, przygotowują je i prowadzą warsztaty taneczne. Dzięki temu ci, którzy przyjeżdżają z Polski czy zza granicy, mają okazję zetknąć się z tą kulturą, też taką bardzo bliską, bo przecież dużo ludzi z Czeremchy i okolicy ma wciąż rodziny na Białorusi. Nasi jeżdżą na święta zmarłych, bo też są groby tam. Duża część rodzin mieszka po stronie białoruskiej. Wielokrotnie gościliśmy też Zmiciera Wajciuszkiewicza. Występował u nas chyba z dziesięć razy, też z samą Czeremszyną, z naszym projektem „Co na sercu”. Wydaliśmy też płytę „Czeremszyna & Todar”. Oddzielnie występował z W-Z Orkiestra i z Krivi. Nie planowaliśmy jego przyjazdu w tym roku ze względu na obostrzenia, ale mamy nadzieję, że wkrótce się uda.

 

Sugerowane cytowanie: B. Kuzub-Samosiuk, Pociąg do tradycji, rozm. A. Matecka-Skrzypek, "Pismo Folkowe" 2021, nr 154 (3), s. 28-30.

Skrót artykułu: 

Czeremcha to wieś leżąca, zdawałoby się, na końcu świata, na styku kultur. Od trzydziestu lat jest ważnym punktem na mapie polskiego folku. Letni Festiwal Czeremcha Wielu Kultur i Narodów, dawniej Z Wiejskiego Podwórza, jak magnes przyciąga wielbicieli muzyki tradycyjnej i samego magicznego miejsca. Jego spiritus movens jest zespół Czeremszyna i liderka – Baśka Kuzub-Samosiuk od lat szefująca również Gminnemu Ośrodkowi Kultury w Czeremsze.

fot. z arch. B. Kuzub-Samosiuk

Dodaj komentarz!