Betyár Banda, Kapela Zbójnicka, zawitała w zeszłym roku do Lublina, gdzie występowała w ramach Spotkania z Kulturami Świata poświęconego Węgrom. Członkowie Kapeli poszukują archaicznych melodii węgierskich i wspólnego muzycznego mianownika dla nacji zamieszkujących karpacki tygiel. Skład zespołu nie jest stały, do Polski przyjechali: Csaba Boros, Szilárd Nagy i Nóra Gölöncsér. Muzycy mieszkają w różnych regionach Węgier: w Jászberény/Jászszentandrás, w okolicach Budapesztu oraz pod samą serbską granicą – okolice Makó. Z Szilárdem Nagyem rozmawiała Daria Galicka.
Mieszkacie tak daleko od siebie, że nie możecie zrobić próby koncertu – czy to znaczy, że wszyscy znają utwory, schodzicie się razem i po prostu gracie?
Faktycznie jest tak, że znamy te piosenki, które gramy na koncertach albo gdzieś na ulicy w Egerze. A jeżeli nie znamy, to udajemy, że znamy (śmiech).
To znaczy, że umiecie się tak zgrać razem, iż wychodzi Wam utwór, który brzmi dobrze?
Tak, tak jest. Nawet wczoraj byłem bardzo zdziwiony, że zagraliśmy dobrze na koncercie w Lublinie. Pauza tam, gdzie trzeba i tekst znaliśmy – nie wiem skąd. Tak to u nas działa i dlatego nazywamy się Kapelą Zbójnicką, bo jak zbójnicy jesteśmy: chaotyczni, ale jeżeli coś chcemy zrobić, to zrobimy.
Rozumiem, że te piosenki, które gracie, są tradycyjne na tyle, że wszyscy je po prostu znają?
Są takie piosenki tradycyjne, które są znane na terenie całych Węgier, ale oprócz tego są różne regiony, jak Siedmiogród, Mołdawia czy Wojwodina w Serbii, które już się nie znajdują na terenie dzisiejszych Węgier. Żeby nauczyć się piosenek z tamtych stron, to już trzeba coś postudiować, ponieważ nie są aż tak bardzo powszechne.
Gracie więc muzykę z terenu obecnych Węgier i z regionów, które kiedyś do nich należały?
Rzeczywiście, gramy też muzykę, która pochodzi spoza granic historycznych Węgier. Za Karpatami znajduje się np. Mołdawia, tam żyje grupa etniczna Węgrów, Csangó. Nikt nie potrafi powiedzieć, ilu ich jest, ponieważ tam po prostu nie wolno być Węgrem i nie wolno mówić po węgiersku. Ale ja byłem w trzydziestu tamtejszych wsiach i wszędzie mówili w tym języku. A obok nich, na Bukowinie znajduje się pięć wsi polskich (Kaczyka, Nowy Sołoniec, Plesza). Byłem tam dwa razy. Zauważyłem, że w Nowym Sołońcu Polacy, czyli górale czadeccy, tańczą podobnie do Węgrów z Mołdawii. Mają też bardzo podobne pieśni. Gram jeszcze bułgarską muzykę i w tych wszystkich melodiach, a nawet tańcach: ukraińskich albo – na północ idąc – podhalańskich, łemkowskich, bojkowskich i góralskich dostrzegam wiele podobieństw.
Dlatego właśnie organizuję Spotkania z Kulturami Świata, bo okazuje się, że jest tak dużo cech wspólnych…
A jeszcze nie wspomnieliśmy o zwyczaju… Mamy kolędowanie – kolędowałem na Mazurach razem z Rumunami i Szwajcarami, a robiliśmy w końcu to samo… Ale Białorusini też kolędują i Tatarzy też.
Wróćmy jednak do muzyki. Jakie są typowe instrumenty z regionów, z których pochodzicie?
Nasz koncert to nie tylko podróż w czasie i przestrzeni, ale też pokaz instrumentów. Mój region to kraina Jazygów, Jászság, gdzie plemię Jazygów osiadło tysiąc lat temu i ich instrument – cytra węgierska. To jest charakterystyczny instrument na całej Nizinie Węgierskiej, używają go wszędzie. Gramy też na kobzie węgierskiej (kobozie), rodzaju lutni. To jedyny instrument, który ma ścisły związek z instrumentami wschodnimi, z Iranem, z Tadżykistanem – podobnie jak oud. Można go spotkać też w Mołdawii. Najstarsze melodie węgierskie pochodzą ze Wschodu. Są jeszcze fujarki, kawał, dudy węgierskie. Csaba gra na popularnej w całych Karpatach bezotworowej fujarce pasterskiej – tilinkó [ukraińska telenka, po polsku piszczałka wielkopostna – przyp. red.], a także na dudach popularnych w zasadzie na terenie całych Węgier. Ozdoba w kształcie głowy kozła wskazuje na przedchrześcijańskie pochodzenie tego instrumentu. Był uważany za instrument diabła, a dudziarz za jego przyjaciela. W środku koźlej głowy jest małe lustro. Jeżeli diabeł przyjdzie, to zaraz zobaczy siebie w lustrze, przestraszy się i ucieka z powrotem do piekła. Ja gram jeszcze na tamburze, która nie jest typowym instrumentem węgierskim, bardziej serbskim, spotyka się ją tylko na południu. W regionach, które się znajdują na południu dzisiejszych Węgier, kapela często składa się z cytry węgierskiej, potem brácsa – altówki węgierskiej, basów i do tego dodajemy jeszcze tamburę. Ale nie gramy ani siedmiogrodzkich, ani mołdawskich melodii.
Jako dziecko słyszałam nasze polskie tańce góralskie, a potem poznałam melodie węgierskie – to jest właśnie ten rytm, bardzo podobny do czardasza.
Nie tylko bardzo podobny. Trzeba powiedzieć, że system muzyczny, w którym się gra, jest identyczny. W takich regionach w Siedmiogrodzie jak Mezőség albo Gyimes są wysokie góry. Górale węgierscy przypominają tych, których możemy widzieć w Tatrach [związane jest to z migracją Wołosów, którzy wędrowali łukiem Karpat i przenikaniem się kultur w obrębie Cesarstwa Austro-Węgierskiego – przyp. red.]. Parę dni wcześniej graliśmy w Zakopanem na ulicy, było już chłodno, więc weszliśmy do knajpy, gdzie grała kapela góralska. Na nasz widok od razu zagrali muzykę węgierską z Siedmiogrodu, z Mezőség – dwa, trzy, cztery utwory, coś tam wypiliśmy… a potem się zaczęło, razem. Ja zaintonowałem: „Azt mondják, nem adnak engem galambomnak…”, pokazałem na nich, a oni podchwycili: „Idzie Jasio lasem, wysoko się niesie…”.
Dziękuję za rozmowę.
Betyár Banda, Kapela Zbójnicka, zawitała w zeszłym roku do Lublina, gdzie występowała w ramach Spotkania z Kulturami Świata poświęconego Węgrom. Członkowie Kapeli poszukują archaicznych melodii węgierskich i wspólnego muzycznego mianownika dla nacji zamieszkujących karpacki tygiel. Skład zespołu nie jest stały, do Polski przyjechali: Csaba Boros, Szilárd Nagy i Nóra Gölöncsér. Muzycy mieszkają w różnych regionach Węgier: w Jászberény/Jászszentandrás, w okolicach Budapesztu oraz pod samą serbską granicą – okolice Makó. Z Szilárdem Nagyem rozmawiała Daria Galicka.
fot. z arch. zespołu: Csaba Boros