Okkrywanie krajobrazu dźwiękowego

Jeśli ktoś lubi magiczne sztuczki, to proszę bardzo: żeby dotrzeć do krajobrazu dźwiękowego, trzeba go najpierw odsłonić, a czymś, co go zasłania jest hałas, którego tak naprawdę nie słyszymy. Mamy tu więc przypadek akustycznej czapki-niewidki.

Jeśli zaś ktoś woli podejście naukowe, to może przeprowadzić następujący eksperyment. Będą potrzebne słuchawki wtykane w uszy i odtwarzacz mp3 z ulubioną muzyką. Zakładamy słuchawki, włączamy muzykę i w godzinach szczytu idziemy na spacer do centrum miasta. Ustawiamy głośność na poziomie zapewniającym komfort słuchania i notujemy wynik (poziom 1). Próbę powtarzamy w domu wieczorem, kiedy panuje cisza. Włączamy mp3, od razu redukujemy głośność o połowę skali, zakładamy słuchawki i co minutę przyciszamy dźwięk o jedną podziałkę, aż do momentu, kiedy jest za cicho. Notujemy wynik (poziom 2). Zdejmujemy słuchawki, pogłaśniamy odtwarzacz do poziomu z ulicy, nakładamy. Notujemy wrażenia.

Scenariusz tego eksperymentu napisało samo życie, kiedy próbowałem słuchać na ulicy audiobooków. Otrzymałem następujące wyniki: poziom 1 - maksimum, poziom 2 - minimum, przy czym na poziomie maksimum i tak nie dawało się usłyszeć niektórych zdań. Próba włączenia mp3 w ciszy przy ustawieniu głośności z ulicy skończyła się szokiem - jak mogłem słuchać tak głośno? A jednak na ulicy zupełnie mi to nie przeszkadzało - nie słyszałem tego hałasu.

Powyższy eksperyment ilustruje znaną prawdę, że słuch, podobnie jak wzrok, ma zdolność adaptacji. Można ją traktować jako coś pozytywnego, co chroni nas przed skrajnymi warunkami środowiska. Z drugiej jednak strony, przytępia ona naszą wrażliwość, a więc działa na naszą niekorzyść, bo człowiek dąży do poszerzenia i wzbogacania swoich doznać, a nie do ich zawężania i upraszczania. Jak rozumieć tę sprzeczność?


Szmery, huki, krzyki, trzaski, wrzawa, harmider

Ewolucyjnie wykształcone mechanizmy tolerancji na hałas sprawdzały się, kiedy występował on w otoczeniu człowieka przejściowo lub gdy głośny dźwięk był sygnałem ostrzegawczym lub bojowym. Przestały się zaś sprawdzać dziś, kiedy hałas stał się stałą cechą naszego środowiska, kiedy po prostu musimy go znosić, bo sami go wywołujemy. Naturalna regulacja odbioru dźwięków działała właściwie w naturalnych okolicznościach. W środowisku akustycznym ukształtowanym przez nasz intelekt, również intelektu musimy użyć do jego regulacji. Same uszy nie pomogą.

Niestety, wiele wskazuje na to, że tę rolę naszego intelektu rozumiemy w sposób dość ograniczony, sprowadzając ją głównie do funkcji opisowej. O środowisku akustycznym myślimy w tych samych kategoriach, w jakich synoptyk myśli o pogodzie, na którą nie ma wpływu. Dla niego "jakaś" pogoda jest zawsze. Zimą jest zimo, latem gorąco. Większość z nas podobnie traktuje fonosferę, błędnie zakładając, że jest ona zjawiskiem naturalnym, z którym trzeba się pogodzić. Samochód warczy, więc jak jest dużo samochodów, to musi być głośny warkot. Z takiego prostego sposobu rozumowania biorą się proste recepty na niesprzyjające warunki: pada deszcz - weź parasol; przeszkadza ci hałas - kup sobie stopery albo postaraj się o bariery dźwiękoszczelne: żaluzje, szyby, ekrany.

Tak właśnie myślą urzędnicy miejscy, którzy w odpowiedzi na przepisy Unii Europejskiej zlecają zewnętrznym firmom opracowywanie "programów ochrony przed hałasem". Opracowania te przeważnie opierają się na pomiarach natężenia dźwięku w celu wyznaczenia tzw. wskaźnika LDWN, który oznacza długookresowy średni poziom danego dźwięku wyrażony w decybelach w ciągu wszystkich dób roku, z uwzględnieniem pory dnia, wieczoru i nocy. Bardzo przypomina to pomiary temperatury i opadów deszczu przez synoptyka. Otrzymane w ten sposób liczby nie uwzględniają subiektywnej natury hałasu, która sprawia, że przeszkadza nam tor wyścigowy, choć "obiektywnie" według LDWN nie jest dokuczliwy, a hałas generowany przez samochód "wydaje się" nam równie głośny co o 3-6 dB głośniejszy hałas tramwaju. Szczegółowe badania ankietowe mogą przynieść jeszcze bardziej zaskakujące wyniki: w parku cichy szum aut z ulicy obok będzie nam przeszkadzał o wiele bardziej, niż głośny szum w autobusie, a zabytkową ulicę w ogóle zaczniemy zauważać jako piękną i przyjazną dopiero wtedy, gdy zamknie się ją dla ruchu samochodowego i będzie na niej możliwa normalna rozmowa.


Rozmowa to około 40-60 dB, hałas miejski osiąga zazwyczaj natężenie 75 dB

Próba rozmowy w danej fonosferze jest doskonałym testem na jej hałaśliwość - o wiele lepszym od mierzenia LDWN, bo dostępny każdemu i związanym z podstawową potrzebą każdego człowieka. W moim przypadku taką próbę znowu przyniosło samo życie, kiedy to podczas zeszłych wakacji stanąłem przed pytaniem, co robić w lecie z dzieckiem w mieście? Uznałem, że świetnym pomysłem będą wycieczki rowerowe w oparciu o kilka wyznaczonych już w Lublinie szlaków, które przecież po to są, aby z nich w takich sytuacjach korzystać. Tymczasem podczas pakowania na drugą wycieczkę mój pięcioipółletni synek nagle się rozpłakał i w ogóle odmówił wszelkiej współpracy. Okazało się, że podczas tych naszych wyjazdów, główną atrakcją była dla niego rozmowa, którą na większości trasy zagłuszał ruch uliczny.

Ta niemiła przygoda uświadomiła mi, w jak nienormalnym środowisku żyję. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę z panującego wokół hałasu, ale nie sądziłem, że tak radykalnie wpływa on na odbiór przestrzeni i jakość kontaktów międzyludzkich. Bo jeżeli rozmowa jest podstawową formą utrzymywania kontaktu z drugim człowiekiem, to hałas uliczny, który ją utrudnia, należy uznać nie tylko za okoliczność obrzydzającą życie w sensie estetycznym, ale za czynnik godzący w istotę naszego człowieczeństwa, jaką jest rozmowa. W miastach, gdzie hałas dominuje w miejscach publicznych, można się spodziewać, że ludzie mogą mieć mniej okazji do wzajemnej komunikacji, a więc mniej wyrażają, mniej przekazują sobie nawzajem, mniej wymyślają wspólnych pomysłów. Być może kompensują sobie to jakoś, ale na pewno nie całkowicie, bo nie da się niczym zastąpić spokojnego placu, gdzie można spotkać znajomych i pogadać z nimi. Niestety, dorośli nie płaczą. Na głośnych ulicach dorośli krzyczą do siebie, alienują się muzyką ze słuchawek, zajmują się swoimi myślami, nie parząc na boki. I w ten sposób tracą poczucie rzeczywistości.


Głośna muzyka to hałas rzędu 80-100 dB

Przychodzimy do rodziny w goście, a tam wszyscy jednym uchem oglądają serial lub teleturniej i - chociaż wszystkim to przeszkadza - nikt nie protestuje. Traktowanie telewizji lub radia jako medium "towarzyszącego" upowszechniło się wszędzie. Najpopularniejsze są stacje radiowe, a ich rola polega głównie na zapełnianiu ciszy strumieniem prostej muzyki w celu wywołania czysto komercyjnego efektu: wypromowania nowego produktu muzycznego (płyty, wykonawcy) i podtrzymywaniu uwagi słuchacza na tyle, by od czasu do czasu puścić mu głośniej reklamy na zmianę z karykaturalnie brzydkimi dżinglami, które wydają się być tylko po to, aby udowodnić słuchaczowi, że może być coś gorszego niż utwory, którym ucinają końcówki.

Wchodzimy do knajpy i nie możemy pogadać ani czasem nawet pomyśleć, bo gospodarze raczą gości natrętną muzykopodobną papką, zakładając, nie wiedzieć czemu, że cisza lub mniej narzucające się dźwięki zabrzmią po prostu krępująco. Podobnie jest w sklepach i autobusach - jak Polska długa i szeroka. Owszem, dźwięki w supermarketach, które mają spowodować w klientach większą skłonność do zakupów, są normą akceptowalną na całym świecie. W języku angielskim określa się ją terminem "muzak" pochodzącym od nazwy firmy produkującą "muzykę do publicznego użytku". W 1978 roku Brian Eno wydał płytę "Ambient 1 - Music for Airports", która nadała tożsamość "ambientowi", czyli nowemu gatunkowi muzyki służącej stwarzaniu określonego "otoczenia" dźwiękowego - choćby do windy czy ubikacji. Niestety, funkcje "muzaka" w naszym kraju są bardziej prymitywne. Słyszałem o przypadku didżeja, który wyleciał z pracy, bo puszczał w pubie za mało agresywną muzykę, przez co sprzedawało się mniej piwa. Wiadomo, że alkohol zmniejsza wrażliwość na dźwięki. Czyżby klienci podświadomie zalewali się, by uciec od hałasu?


Wiele hałasu o nic?

Te same wyjątkowe możliwości przystosowawcze człowieka, które pozwalają mu przetrwać w trudnych warunkach, czynią go również niezwykłe tolerancyjnym na upodlenie. Skutki przyzwyczajenia do hałasu, takie jak pogorszenie wrażliwości, ograniczenie kontaktu z bliźnimi, czy większa podatność na wpływ mediów, zdają się sugerować, że hałas jest współczesną formą upodlenia. Bywa, że człowiek przyzwyczaja się do upodlenia do tego stopnia, że trudno mu bez niego żyć. Dotyczy to również hałasu, czego przykładem jest ciągle włączony telewizor w domu lub radio towarzyszące ludziom podczas wypoczynku na plaży. Ma to również swoje adaptacyjne wytłumaczenie: ludzie przystosowani do hałasu starają się go mieć wokół siebie cały czas, bo stał się on częścią ich środowiska życia. Gdyby na urlopie przyzwyczaili się do ciszy, powrót do hałaśliwego miasta byłby bardziej stresujący.

Aby wobec hałasu nie przechodzić obojętnie, musimy więc pamiętać, że między uszami mamy mózg, który jest siedliskiem wielu różnych władz decydujących o naszym człowieczeństwie. Jedną z nich jest złożony, wielopiętrowy i dynamiczny system selekcji i wartościowania dochodzących do nas informacji. To dzięki niemu w naszej głowie tworzą się krajobrazy dźwiękowe. Na najwyższym poziomie uporządkowania ten system nazywamy kulturą i krajobrazy dźwiękowe są jej częścią. Hałas powoduje, że całe tło dźwiękowe traktujemy jako niechciane pasmo odbioru rzeczywistości i w pewnym momencie wypada ono nie tylko z obszaru naszych indywidualnych zainteresowań, ale również z obszaru kultury. Aby do tego nie dopuścić, wystarczy użyć intelektu, by świadomie zacząć uczyć mózg rozpoznawania w fonosferze przyjemnych i nieprzyjemnych, ciekawych i nieciekawych konfiguracji dźwięków.

Nie ma w tym wielkiej filozofii. Wręcz przeciwnie, odkrywanie krajobrazów dźwiękowych polega na odkrywaniu niezwykłości w tym, co codzienne. Choćby takie chrapanie - ileż anegdot moglibyśmy na ten temat opowiedzieć. Zasypiający mieszkańcy bloków mogą zabawić się w liczenie dochodzących do nich odgłosów: pustej ulicy, którą przejeżdżają pojedyncze rozpędzone autobusy, telewizyjnych reklam, czy wody nalewającej się do wanny sąsiada. Okaże się, że tzw. nocna cisza pełna jest dźwięków. Nie ma ciszy w bloku. Sąsiad się odlewa, a ja sobie śpiewam! - jak rapował jakiś zespół punkowy w nieodżałowanej Rozgłośni Harcerskiej dwadzieścia lat temu. A dzisiejsze sygnały telefonów komórkowych łączące naszą prywatność z przestrzenią publiczną? To i biznes, i temat na pracę doktorską.


Jaka to melodia?

Częścią krajobrazu dźwiękowego jest też mowa. Ostatnio podczas zaledwie dwudniowego pobytu w Edynburgu zdarzało mi się często słyszeć polski język jedynie na poziomie jego melodii. Nie mogłem zrozumieć słów, ale docierała do mnie znajoma intonacja, inna od tej w szkockiej odmianie angielskiego. Niby nic, ale francuski gitarzysta jazzowy René Lussier takie same codzienne doświadczenia skomentował następująco: To niesamowite, jakimi melodiami mówimy codziennie do siebie! - i w 1989 roku nagrał płytę pt. "Le trésor de la langue" czyli "Skarb języka" przez wielu uważaną za najlepszą w jego dyskografii. Album zawiera m.in. wypowiedzi francuskojęzycznych mieszkańców Quebecu z towarzyszeniem różnych instrumentów odgrywających melodie, w których każda nuta odpowiada pojedynczej sylabie wypowiedzi. Na płycie występuje 11. muzyków grających na ponad 15. instrumentach.

Równie wyjątkowym projektem jest książka Macieja Bączyka "Niewidziana mapa Wrocławia" będąca albumem krajobrazów dźwiękowych ukazanych na trzy sposoby: poprzez fotografie, nagrania i opowieści osób niewidomych1. Pierwotnie mieli oni bezpośrednio współtworzyć obrazy fotograficzne, ale w trakcie realizacji projekt przekształcił się w dokumentowanie miejsc wyróżnionych przez nich na ich własnych mentalnych mapach Wrocławia. W rezultacie powstała książka dokumentująca spotkania autora z niewidomymi i jego naukę patrzenia ich zmysłami, która dla czytelnika stała się wyzwaniem dla wyobraźni, okazją do integracji z niewidomymi i spotkaniem z krajobrazami dźwiękowymi:

Paweł Bogdała opowiada o skrzyżowaniu ulic Krupniczej i Sądowej z Podwalem:

Jeździłem tamtędy tramwajem nr 20, do szkoły, z ojcem, wcześnie rano. Tramwaj stawał przed zwrotnicą, chyba na światłach, i czekał. Właśnie wtedy było słychać ten dźwięk [...] - takie brzdęk, brzdęk. [...] Spałem z głową opartą o ramię ojca i to często mnie budziło. Wiedziałem wtedy, że jestem już na Krupniczej, tutaj koło Podwala, i jeszcze pytałem, gdzie jesteśmy, i zawsze to się potwierdzało. Stamtąd było jeszcze co najmniej sześć, siedem przystanków do szkoły. Ale ja już nie liczyłem tych przystanków, tylko spałem dalej. Miałem wtedy osiem, dziewięć lat. Ten dźwięk kojarzy mi się pozytywnie, z dzieciństwem i z takim poczuciem, że jeszcze mogę spać. Do szkoły jeszcze daleko, jeszcze nie jesteśmy nawet w połowie drogi.

Leszek Kopeć opowiada o Polskim Radiu przy ulicy Karkonoskiej

[...] Najbardziej przeżywałem pracę w studiu słuchowiskowym. Cały czas stoją tam stare głośniki odsłuchowe, drewniane klepki, schody i piasek do robienia efektów dźwiękowych. To są rzeczy, których nikt już chyba nie wykorzystuje. Tu są legendarne drzwi, które słychać w Pamiętniku młodej lekarki. Tu jest klimat prawdziwego radia. Radio jest skarbnicą wiedzy, informacji i muzyki, jest oknem na świat, a niewidomy człowiek wobec radia jest w pełni samodzielny.

Na spotkaniu z Maciejem Bączykiem2 i jego opowieściami o świecie ludzi niewidomych poczułem, że dźwięki mogą stać się trójwymiarowe i dotykalne jakimś wcześniej nieznanym zmysłem, jakby obraz, który dotychczas tylko oglądałem, spuchł, przestał być płaski, zyskał głębię i zróżnicowaną fakturę. To dziwne wrażenie synestezji było grą wyobraźni, ale doświadczam go często, gdy słucham jakiegoś nowego audiobooka (w wytłumionych słuchawkach). Pod tym względem szczególnie zapamiętałem początek "Anny Kareniny" czytanej przez Wojciecha Pszoniaka, który mówi niespiesznie, starannie nadając wyraz każdej sylabie z osobna. Słuchając go miałem wrażenie jakbym nie tyle słuchał słów, co smakował wykwintne koreczki, zsuwając do ust każdy z nadzianych na wykałaczkę kąsków z osobna.


Szelest liścia to około 10 dB

Próbowałem nagrać dwa miejsca w Lublinie, podobnie jak zrobił to autor "Niewidzialnej mapy Wrocławia"3. Chodziło o ruch samochodowy na Starym Mieście i nakładające się na siebie piosenki dochodzące z kiepskich wysokotonowych głośników przy knajpach i kawiarniach na Deptaku, które w ten sposób wabią do siebie klientów. Okazało się to jednak trudne. Ruch samochodowy na Starym Mieście nie był aż tak gesty, jak go zapamiętałem. Nie udało mi się nagrać spektakularnego warkotu, towarzyszącego mi w tym miejscu, jak sądziłem, cały czas. Doszedłem do wniosku, że wrażenia słuchowe odebrane podczas wielokrotnego pobytu w danym miejscu nakładają się na siebie, wrastając w subiektywny wizerunek miejsca, będący konstruktem percepcji. Ale to nie znaczy, że obiektywne nagranie zdekonstruowało ów wizerunek udowadniając, że jest on tylko mirażem. Intelekt przypomniał mi, że to ja jestem człowiekiem, a więc miarą tożsamości danego miejsca, a nie aparat, którym nagrywałem. To nie mikrofon podłączony do pamięci "flash" żyje w mieście, ale żywy człowiek ze swoją wrażliwością i pamięcią doświadczeń.

Tak właśnie coraz częściej myśli się o krajobrazach dźwiękowych. W pewnym regionie Flandrii cisza została uznana za dziedzictwo kultury i wokół tego niego powstało stowarzyszenie broniące jej jako zupełnie namacalnego i wymiernego w
pieniądzach, lokalnego dobra4. Sebastian Bernat z Instytutu Nauk Ziemi UMCS zaprojektował "spacer dźwiękowy", wyróżniając w zastanej przestrzeni miasta serię dźwiękowych "punktów widokowych", których kontemplacja przenosi spacerowicza ze znanego otoczenia w świat fonosfery5. Soundscapes - bo tak brzmi angielska nazwa krajobrazu dźwiękowego - stały się przedmiotem projektów internetowych (dających możliwość łączenia map i dźwięków) i dostępnej każdemu sztuki publicznej. W Norymberdze można posłuchać fontanny, której główną rolą jest napełniać niewielki placyk donośnym, ale kojącym szmerem wody. Podobną "rzeźbą dźwiękową" jest zwykły zestaw dzwonków zawieszany czasem przed domami, by dzwoniły na wietrze. Krajobrazy dźwiękowe bywają transmitowane - np. szum morza w mieście portowym z plaży do centrum. Dokładnie taką samą technikę zastosowała Orkiestra św. Mikołaja podczas koncertu w Komańczy kilka lat temu, nagłaśniając przez sceniczne kolumny szum potoku, który funkcjonował na imprezie jako jej "hymn", akustyczne tło i "dżingiel" między koncertami.


Wszystko to są przygody z fonosferą, które zbliżają nas jednocześnie do kultury światowej i naszej rodzimej, bo czymże innym jest ryczenie krowy czy śpiew skowronka? Jednak trzeba pamiętać, że krajobrazy dźwiękowe nie istnieją obiektywnie, lecz tworzą się w naszych głowach dzięki naszej dobrej woli - że próbujemy je usłyszeć, że o nich rozmawiamy, że dzielimy się wrażeniami. Współczesna fonosfera pełna jest zjawisk intrygujących, ale jej cechą dominującą jest chaos, a więc coś, co jednak bardziej męczy niż zaciekawia. Dlatego - tak jak Pan Bóg przy stworzeniu świata oddzielił światło od ciemności a ląd od wody - tak my ludzie, powinniśmy stwarzać środowisko naszego życia, oddzielając krajobraz dźwiękowy od hałasu.

Przypisy:
1 Tekst na ten temat można przeczytać w piśmie www.KulturaEnter.pl, nr 07. Książkę można znaleźć przez Google.
2 Zapis spotkania: www.fkp.tnn.pl - Działalność Forum - 4 linki pt. "Dźwięk w krajobrazie"
3 Z jednym z tych nagrań można się zapoznać w piśmie www.KulturaEnter.pl, nr 06 w artykule Sebastiana Bernata "Ku nowej jakości krajobrazu dźwiękowego", z którego skorzystałem, pisząc niniejszy tekst.
4 Prezentacja na ten temat jest dostępna na stronie: www.heritageorganisations.eu/?p=551 (Dirk Sturtewagen i Joris Capenberghs, Centrum Waerbeke, Geraardsbergen, Belgium - "Communities of practice round tranquillity, calm and open space in Flanders")
5 Strona Sebastiana Bernata: http://www.krajobraz2007.republika.pl
Skrót artykułu: 

Jeśli ktoś lubi magiczne sztuczki, to proszę bardzo: żeby dotrzeć do krajobrazu dźwiękowego, trzeba go najpierw odsłonić, a czymś, co go zasłania jest hałas, którego tak naprawdę nie słyszymy. Mamy tu więc przypadek akustycznej czapki-niewidki.

Dodaj komentarz!