Gjallarhorn to profesjonaliści i magowie zarazem. Przeprowadzenie wywiadu z jednym z ulubionych zespołów jest dość stresującym zadaniem. Wszelkie obawy zostały na szczęście szybko rozwiane. Z tą folkową fińską formacją udało mi się spotkać tuż przed jej letnim koncertem w sztokholmskim klubie "Stallet" - najważniejszym miejscu fanów world music w stolicy Szwecji. Uczestnikami rozmowy byli: Jenni Wilhelms (wokal), Adrian Jones (mandola, skrzypce), Peter Berndalen (perkusja), Göran M?nson (flety) oraz Martin Kantola (inżynier dźwięku, twórca The NU-47 Microphone Project). Po pierwszym pytaniu - o nazwę zespołu, która została zaczerpnięta z mitologii nordyckiej - wątki mitologiczne i legendarne towarzyszyły już całemu spotkaniu.
Nazwa Waszego zespołu - Gjallarhorn - znaczy mniej więcej tyle, co "ryczący róg" i pochodzi z mitologii nordyckiej. Ryczący róg? Skąd wziął się pomysł na taką akurat nazwę dla formacji, która tworzy muzykę niezwykle melodyjną? Z pewnością nie można odnieść nazwy grupy do delikatnego głosu Jenni, który z trudem można porównać do krzyku!Jenni Wilhelms: Jestem jedyną osobą, która pozostała z pierwszego składu zespołu, kiedy zaczynaliśmy jako Gjallarhorn. Potem doszedł Martin, Adrian i Göran. Formację założyliśmy z Christoferem, skrzypkiem, z którym nagraliśmy dwie pierwsze płyty. Pewnego dnia mieliśmy jam session i pomyśleliśmy o stworzeniu wspólnego projektu. Wiedzieliśmy, że mamy okazję zagrać już wkrótce pierwszy koncerct, ale musieliśmy mieć nazwę Wśród naszych instrumentów było zarówno didgeridoo, jak i instrumenty nordyckie, więc automatycznie pojawił się problem tego, jak połączyć te różne wątki i ukryć je pod wspólną nazwą. Postanowiliśmy poszukać inspiracji w słowniku nordyckim i tak odkryliśmy "gjallarhorn". To było to! Dobrze oddawało ducha naszej twórczości.
Z mitologii nordyckiej zaczerpnęliście nie tylko nazwę, ale i część tematów utworów. Czy jako muzycy fińsko-szwedzcy szukacie inspiracji również w mitologii fińskiej?
J. W.: Słowa piosenek pochodzą głównie z tekstów kultury fińsko-szwedzkiej, szwedzkiej, norweskiej i islandzkiej. Język szwedzki jest dla nas podstawą; zaś fiński folklor był moim głównym przedmiotem podczas studiów w Akademii Muzycznej. Nauczyłam się fińskiego śpiewu, więc staram się wykorzystywać również te umiejętności. To przecież wspaniała tradycja.
Martin Kantola: Na nowej płycie pojawia się utwór pochodzący z tradycji poezji run, co jest typowo fińskim elementem [runy - fińskie pieśni, ludowe epopeje, staroskandynawskie poematy; z run składa się między innymi fiński epos narodowy "Kalevala" - przyp. red.]. To jedna ze ścieżek, jakimi podążamy. Muzyka i teksty pochodzą ze wszystkich krajów północnych. Poszukujemy też inspiracji w jazzie i w innych gatunkach muzycznych. Jednak staramy się utrzymywać profil zespołu jako formacji szwedzkojęzycznych Finów; z tej części Północy pochodzi Jenni i to jest podstawą dla nas jako dla muzyków.
J. W.: Łatwo wam mówić... W tej chwili, oprócz mnie, wszyscy w zespole są Szwedami. Chłopcy dość szybko zaakceptowali mój dialekt i mój sposób myślenia o muzyce nordyckiej. A może ich do tego zmusiłam, a oni byli tak mili, że nie oponowali? Dla mnie teksty piosenek to sprawa bardzo osobista. Pisanie o czymś, czego nie czuję albo czego nie rozumiem, jest niezwykle trudne. Dlatego staram się znajdować takie historie, które są mi bliskie.
Teksty Waszych utworów są z jednej strony egzotyczne, osadzone w konkretnym kontekście kulturowym, z drugiej - uniwersalne i zrozumiałe. Co przesądza o wyborze pewnych wątków, które później obieracie za kanwę opowieści w tekstach piosenek?
J. W.: Wiele czynników decyduje o tym, czy jakiś tekst będzie stanowił fundament utworu. Czasami jest to tylko wspaniały ton albo wspaniały rytm. Najczęściej jednak szuka się tekstu, który będzie w najlepszy sposób oddawał ducha tego, o czym chcę opowiedzieć, poszukiwanie historii, którą chcę opowiedzieć. Profil naszej twórczości to w dużej mierze ballady, w których główny wątek to problem sił nadnaturalnych i ich wpływ na ludzi. To mnie fascynuje. Nie wiem, jakie są odczucia reszty zespołu w stosunku do tekstów piosenek? Ciekawie byłoby usłyszeć także inne refleksje na ten temat.
M. K.: Nie jestem ekspertem w zakresie mitologii ani tła historycznego, ale zawsze twierdzę, że te stare teksty są naprawdę cudowne i wiecznie żywe. Inaczej nie przetrwałyby tak silnej próby czasu, zostałyby zapomniane gdyby nie ich ponadwiekowa wartość.
J. W.: Niektóre zespoły folkowe próbują utrzymać swój charakterystyczny rys poprzez korzystanie z danego typu liryków. Zespół Garmarna często wykorzystuje takie elementy liryczne, jak morderstwo, krew itd. I to decyduje o ich profilu, to ich "trademark"...
Adrian Jones: My z kolei potrzebujemy koni!
J. W.: Tak, w naszych tekstach pojawiają się często konie... Mówiąc poważnie, jak wspomiałam wcześniej, koncentruję się na takich problemach jak zależności pomiędzy światem ponadzmysłowym, mistycznym i światem ludzi. Wiele lat temu te dwa porządki współgrały ze sobą. Jak związki miłosne pomiędzy istotami magicznymi i ludźmi.
M. K.: Takie historie, przeniesione do współczesności, uzyskują nowy wymiar.
J. W.: To nasuwa też kolejny problem, nieco bardziej oddalony od twojego pytania, ale nad którym zastanawialiśmy się niedawno. Mianowicie dyskutowaliśmy o kwestii bycia i nie-bycia "poganinem" we współczesnym świecie. Wkrótce będziemy grać w Ameryce, w miejscach, gdzie są duże skupiska społeczności neopogańskich. Dla nich kwestie mitologii nordyckiej są bardzo istotne. Dlatego sami musieliśmy zrewidować swoje poglądy i zadaliśmy sobie pytanie w jakim miejscu my powinniśmy się ulokować, za czym powinniśmy się opowiedzieć. My po prostu tworzymy muzykę, nie chcemy zastanawiać się nad tym, czy coś jest w sferze profanum. Najważniejsza jest dla nas sama muzyka. Dlatego czujemy się trochę jak nauczyciele historii. Przekazujemy tradycję naszego regionu ludziom, przekazujemy im naszą twórczość i nie chcemy wdawać się w dyskusję nad kwestiami interpretacyjnymi.
Uważacie zatem, że jesteście ponad problemami związanymi z religią, nie chcecie brać odpowiedzialności za interpretację?
M. K.: Uważamy, że sprawy wiary to rzecz indywidualna. Nie staramy się projektować żadnych znaczeń. Sama muzyka jest bardzo osobista i powinna być traktowana jako taka. Możemy zastanawiać się, co stanie się, jeśli neopoganie uznają któryś z naszych utworów jako pieśń w rodzaju hymnu. Jak może zostać odebrana nasza muzyka i jak ktoś ją zinterpretuje? Nadawanie symbolom nowych znaczeń miało miejsce już dużo dawniej. My gramy muzykę - ludzie mogą podejmować decyzję.
J. W.: Zwłaszcza Skandynawia jest pod tym względem specyficzna. Ponad pięćset lat nurt pogański utrzymywał się na tych terenach wraz z religią chrześcijańską. Nadal tak bywa, choć z pewnością nie na wielką skalę. Dawniej ludzie nie byli takimi realistami, jak my dzisiaj. W naszej muzyce pojawiają się różne motywy, katolickie, pogańskie, inspirowane Eddą [zabytek piśmiennictwa islandzkiego - przyp. red.], dźwięki średniowieczne.
Da się to odczuć słuchając Waszych płyt, na których można odnaleźć wiele gatunków muzycznych. Nie gracie, na przykład, tylko polek, są tam też menuety, walce itd. Czy inspiruje Was również muzyka kultur spoza Europy?
M. K.: Tak, gdziekolwiek się podróżuje, zawsze odnajduje się nowe dźwięki i inspiracje. Kto wie, może kiedyś zrobimy coś w konwencji disco? Słuchamy rocka, hip-hopu, więc dlaczego mamy odwrócić się plecami do tego całego muzycznego uniwersum? Sądzę, że byłoby to nienaturalne, gdybyśmy zamknęli się w jednym nurcie. Oczywiście, w Szwecji najbardziej podstawową formą jest polka (szw. "polska"), której nazwa pochodzi z twojego kraju, z Polski. Ze względu na różnorodność naszych instrumentów, trudno byłoby nam zamknąć się tylko w jednym gatunku.Dawniej czerpaliśmy w większym stopniu z world music, z muzyki etnicznej innych kontynentów czy krajów. Dziś jesteśmy nieco bardziej skoncentrowani na folku nordyckim, ale to niczego nie przesądza. "Inspiracja" jest bardzo trudnym pojęciem. Możemy mówić o podobieństwach i związkach pomiędzy muzyką różnych kultur. To ciekawe również z punktu widzenia historycznego!
J. W.: Zawsze można znaleźć jakieś odniesienie do innej kultury, jakąś nić wiążącą poszczególne nurty. W naszej muzyce można doszukać się wpływów gregoriańskich itd. Jeśli pojedziemy do krajów arabskich, tam z pewnością też moglibyśmy poszukać wspólnych elementów.
M. K.: Część naszych instrumentów pochodzi zresztą z tradycji arabskiej. Poza tym my też stosujemy "blue notes"!
J. W.: Jeśli cofniemy się do średniowiecza, tam też odnajdziemy "blue notes"! Taki był sposób pojmowania muzyki w owym czasie.
Macie instrumenty pochodzące z różnych kręgów kulturowych. Czy w tym również przejawia się Wasz "dialog z innymi tradycjami"?
M. K.: To tylko kwestia dźwięków, jakie można wydobyć z tych instrumentów, sprawa piękna tych dźwięków, a nie pytań "dlaczego graliśmy, a w tej chwili nie gramy na didgeridoo?".
J. W.: Właśnie! Göran, mógłbyś opowiedzieć coś o instrumencie, na którym grasz? To nowy i typowo nordycki element, który w muzyce Gjallarhorn pojawił się niedawno...
Göran Manson: Gram na różnych typach nordyckich fletów, na przykład na fletach szwedzkich. Owszem, inspirują mnie inne tradycje, choć tak naprawdę żadnej z nich nie ma w pełni w mojej muzyce. Albo inaczej: mogę powiedzieć o sobie, że tworzę nową tradycję.
J. W.: Niewielu muzyków w Szwecji potrafi grać na takim flecie. W każdym razie nie w taki sposób, w jaki ty to robisz. Ty tworzysz nową jakość tej muzyki.
M. K.: W tej chwili cała muzyka Gjallarhorn to próba stwarzania właśnie takiej nowej jakości. Jako fundament w istocie utrzymujemy profil nordycki, choć teraz trudno dokładnie określić, czym jest nasza muzyka. Chcemy być w słowniku! Rock, reggae, gjallarhorn... [śmiech].
J. W.: Jeśli ktoś chce powiedzieć, że gramy muzykę nordycką, natychmiast należy zwrócić uwagę, że tak naprawdę uprawiamy nie tylko ten rodzaj. Cokolwiek robimy, jakikolwiek projekt przygotowujemy, dokonujemy innowacji tego, co określa się jako "nordyckie". Każde z nas brzmi "nordycko", w taki sposób interpretujemy muzykę, stąd pochodzimy i nie możemy się od tego uwolnić.
Na Waszej stronie internetowej znajduje się informacja, że stosujecie szczególny rodzaj mikrofonów. Jakie zatem miejsce zajmuje nowa technologia w tradycyjnej, nordyckiej muzyce zespołu?
J. W.: Najważniejsze w naszej muzyce jest to, iż gramy na instrumentach akustycznych i jeżeli uda nam się grać na nich, a jednocześnie tworzyć taki "hałas" jak inne zespoły, wtedy dopiero będzie to zabawne! To dla nas wyzwanie.
M. K.: Jeśli wprowadzamy jakieś nowe dźwięki albo nowe udoskonalenia, to dzieje się to z tego samego powodu, z jakiego wprowadzamy nowe rodzaje muzyki. Nic poza tym. Nikt nie może nam powiedzieć: "Nie wolno wam używać takich urządzeń technicznych, bo flety renesansowe tak nie brzmią!". Oczywiście możemy, to nasza muzyka! Z tego powodu skonstruowałem taki rodzaj mikrofonów, aby uzyskać efekt, jaki chcieliśmy.
G. M.: To również wielkie wyzwanie dla nas, aby grać na instrumentach, które ma Martin, na nowych formach. On tworzy dźwięki, kiedy dajemy koncerty. To nowy wymiar gry na flecie, który zależy od naszej wspólnej pracy.
M. K.: Traktuję konsoletę do miksowania dźwięków właśnie jako instrument, a nie tylko jako pewien element technologii. Staram się w taki sposób ją wykorzystywać i patrzeć na to, co robię, jako na pracę muzyka.
Wspomnieliście o koncertach. O nie właśnie, o występy na żywo chciałabym też zapytać. Kilka lat próbowałam zobaczyć Gjallarhorn na scenie w Finlandii, niestety bezskutecznie. Okazja pojawiła się dopiero w Sztokholmie. Często gracie w Skandynawii? Macie swoje ulubione miejsca, festiwale, które najmilej wspominacie?
J. W.: Z pewnością Kaustinen w Finlandii, w którym odbywa się największy folkowy festiwal skandynawski. Tam zaczynaliśmy i ilekroć wydajemy nową płytę albo dzieje się coś ciekawego, wracamy do Kaustinen. Festiwalowa publiczność dobrze nas zna, więc tym milej jest dla nas pojawiać się tam na scenie.
M. K.: Jak zauważyłaś, częściej gramy na festiwalach międzynarodowych, poza Skandynawią, niż w Finlandii.
M. M.: To prawda, chyba łatwiej posłuchać Gjallarhorn na żywo w Portugalii niż w Finlandii!
J. W.: Tak, w Finlandii dajemy może dwa koncerty w ciągu roku.
M. K.: A raczej jeden na dwa lata...
Czym to jest spowodowane? Nie lubicie grać w ojczyźnie?
M. K.: Wiesz ile mieszkańców ma Finlandia?! Zbyt mała publiczność [nieco ponad 5 milionów - przyp. red.]...
J. W.: W Finlandii jest zaledwie parę festiwali folkowych i kilka innych, na które też jesteśmy zapraszani, na przykład muzyki klasycznej czy jazzowych. Jeśli gramy na jakimś festiwalu w jednym roku, nie pojawiamy się na nim w roku następnym. Szukamy więc też publiczności w innych krajach.
M. K.: Mam nadzieję, że kiedyś zagramy też na jakimś festiwalu metalowym, mówię poważnie.
A. J.: Znam już wszystkie riffy na skrzypcach...
J. W.: Powinieneś tylko zapuścić brodę! Swoją drogą, Finlandia to kraj, w którym muzyka metalowa rządzi niepodzielnie. To mnie zaskakuje, ponieważ osobiście nie znam nikogo, kto przyznaje się do jej słuchania. Dziś wieczorem odbywa się finał "Eurowizji", na którym Finlandię reprezentuje Lordi. Mam nadzieję, że wygra, właśnie z tego powodu, że jest fatalny...
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad został przeprowadzony w maju 2006 roku w Sztokholmie.
Gjallarhorn to profesjonaliści i magowie zarazem. Przeprowadzenie wywiadu z jednym z ulubionych zespołów jest dość stresującym zadaniem. Wszelkie obawy zostały na szczęście szybko rozwiane. Z tą folkową fińską formacją udało mi się spotkać tuż przed jej letnim koncertem w sztokholmskim klubie "Stallet" - najważniejszym miejscu fanów world music w stolicy Szwecji. Uczestnikami rozmowy byli: Jenni Wilhelms (wokal), Adrian Jones (mandola, skrzypce), Peter Berndalen (perkusja), Göran M?nson (flety) oraz Martin Kantola (inżynier dźwięku, twórca The NU-47 Microphone Project). Po pierwszym pytaniu - o nazwę zespołu, która została zaczerpnięta z mitologii nordyckiej - wątki mitologiczne i legendarne towarzyszyły już całemu spotkaniu.