Dwadzieścia lat później…

[folk a sprawa polska]

W połowie czerwca odbył się tradycyjnie poznański Ethno Port, w lipcu: Rozstaje EtnoKraków i gdyńska Globaltica, we wrześniu (oczekiwane jeszcze, gdy piszę te słowa) warszawskie Skrzyżowanie Kultur. Tak można zarysować (oczywiście, świadomie dobierając nieco tendencyjne przykłady) obraz letniego czy – nieco rozszerzając znaczenie terminu „wakacje” – okołowakacyjnego harmonogramu głównych polskich imprez folkowych. Takich, które w pewnym stopniu definiują znaczenie i bieżący stan polskiej sceny folkowej / etno / world music – prezentując zarówno czołowych krajowych wykonawców, jak i coraz liczniej odwiedzających nasze okolice, znanych artystów zagranicznych. Imprezy te generują chyba największe zainteresowanie mediów (oczywiście tych, które interesują się czymś więcej poza sztampową muzyką pop) i stosunkowo szerokich rzesz publiczności – czasami przypadkowej, często takiej, która w ciągu roku na klubowych koncertach bywa rzadko lub wcale.
Rysuję ten obrazek ze świadomie wybranymi takimi, a nie innymi przykładami, mając świadomość, że oczywiście nikt i nic nie odbierze znaczenia np. Mikołajkom Folkowym, ale te odbywają się, jak wszyscy wiemy, w zupełnie odmiennej porze roku. Nic nie odbierze też znaczenia, odbywającej się w maju, Nowej Tradycji. Rysuję więc ów obrazek, bo pamiętam, że jeszcze kilka, kilkanaście lat temu w okresie letnim najważniejsze i kultowe folkowe imprezy odbywały się nie we wspomnianych wielkich miastach, ale np. w Ząbkowicach Śląskich (Folk Fiesta), Krotoszynie (Folk Fest), Dowspudzie (Festiwal Kultury Celtyckiej). Dziś wakacyjny (i okołowakacyjny) kalendarz wypełniony jest szczelnie licznymi wydarzeniami, odbywającymi się w całej Polsce i w przeróżnych miejscowościach – chylę czoła przed organizatorami każdej z nich. Może właśnie szczególnie przed tymi z mniejszych ośrodków, gdzie przekonanie miejscowych władz i lokalnej społeczności do takiego przedsięwzięcia może być szczególnie trudne. Nie zmienia to faktu, że imprezy w dużych miastach zdają się dziś dominować w festiwalowym letnim pejzażu. Oczywiście, łamie ten schemat np. festiwal Z Wiejskiego Podwórza w Czeremsze, któremu znaczenia odmówić nie sposób – a odbywa się jednak z dala od wielkich miast. Podobnie jak od lat Tabory Domu Tańca – ale ich specyfice to nawet sprzyja.
Jakie są przyczyny takiego stanu rzeczy i co z tego wynika dla muzyki, dla jej sympatyków? Wydaje się, że kilkanaście i więcej lat temu (w połowie lat dziewięćdziesiątych) łatwiej może było zapaleńcom z mniejszych miast przekonać władze i sponsorów, iż folkowy festiwal to niebanalny sposób na kreowanie wyrazistego wizerunku, na coś wyróżniającego, coś, na czym można budować (bo ja wiem?) wspólnotę albo korzystny obraz miejsca. A potem „niewidzialna ręka rynku” albo inne uroki kapitalizmu, może polityczne przetasowania, a może fakt, że wartościowe imprezy nie przynosiły oszałamiających komercyjnych efektów – chyba między innymi splot tych elementów sprawił, że wspomniane imprezy straciły swe znaczenie.
Z kolei w dużych miastach – początkowo wyraźnie nieufnych wobec takich festiwali – znaleźli się dynamiczni organizatorzy, którym zaufali lokalni włodarze (bo przecież chyba żadna z tych imprez nie odbywa się bez publicznej dotacji – i bardzo dobrze!). Nie mam jednak wątpliwości, że „w przyrodzie nic nie ginie”, że to tamta pionierska praca – organizatorów przedsięwzięć z lat 90., ówczesnych menadżerów i przede wszystkim wykonawców, wydawców oraz mediów „wierzących w folk” – umożliwiła jego tak niesamowity rozkwit. Choć przy okazji muszę wyznać też, że nie wierzę w tyleż efekciarskie, co dyskusyjne publicystyczne tezy, iż folk to muzyka dla inteligentów z dużych miast. Rzecz jest na szczęście, jak to w życiu, znacznie bardziej skomplikowana.
Nie da się jednak ukryć, że większe miasta to większe budżety, mimo wszystko łatwiejszy dostęp do mediów i potencjalnie szersza publiczność. Na szczęście finalnym efektem jest znakomity poziom muzyczny – dzięki wybitnym zagranicznym gościom i świetnie rozwijającej się polskiej scenie, co udowodniły wspomniane tegoroczne festiwale. Sądzę, że gdyby przykładowy uczestnik krotoszyńskiego Folk Festu sprzed 20 lat zobaczył program jednej z tegorocznych imprez, nie uwierzyłby, że w naszym kraju to będzie możliwe. Warto spojrzeć na polski folk z takiej perspektywy.
Tomasz Janas

Skrót artykułu: 

W połowie czerwca odbył się tradycyjnie poznański Ethno Port, w lipcu: Rozstaje EtnoKraków i gdyńska Globaltica, we wrześniu (oczekiwane jeszcze, gdy piszę te słowa) warszawskie Skrzyżowanie Kultur. Tak można zarysować (oczywiście, świadomie dobierając nieco tendencyjne przykłady) obraz letniego czy – nieco rozszerzając znaczenie terminu „wakacje” – okołowakacyjnego harmonogramu głównych polskich imprez folkowych. Takich, które w pewnym stopniu definiują znaczenie i bieżący stan polskiej sceny folkowej / etno / world music – prezentując zarówno czołowych krajowych wykonawców, jak i coraz liczniej odwiedzających nasze okolice, znanych artystów zagranicznych. Imprezy te generują chyba największe zainteresowanie mediów (oczywiście tych, które interesują się czymś więcej poza sztampową muzyką pop) i stosunkowo szerokich rzesz publiczności – czasami przypadkowej, często takiej, która w ciągu roku na klubowych koncertach bywa rzadko lub wcale.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!