Daj mi drugie życie

Niestety, krążek ten jest wręcz przywalony ciężarem artystycznej przeszłości jej wykonawców. Spróbujmy przymknąć na to oko.

Jedno, co na pewno można zarzucić tym nagraniom, to to, że głos Krawczyka jest zbyt cichy w stosunku do orkiestry. Czasem ginie, jakby wokalista krzycząc odwracał się od mikrofonu, miejscami zaś brzmi jakby śpiewał cicho, ale za to bardzo blisko sitka („Daj mi drugie życie”). Przy odrobinie wyobraźni powstaje wrażenie, że nagranie było robione punktowo, na żywym koncercie, bez kompresji dynamiki, zbyt blisko sekcji.

Dźwięk na płycie ogólnie jest niezwykle selektywnie zaaranżowany, wręcz suchy („Mój przyjacielu”), głównie dzięki charakterystycznej dla Bregovicia basowo-sopranowej sekcji rytmicznej, którą tworzą grające krótkim dźwiękiem blaszane dęciaki i rozmaite, najczęściej sucho brzmiące, bębenki, talerze i dzwonki. Mgiełka pogłosów zredukowana do zera, kontrasty podkreślone, wszystko porozrzucane w szerokiej panoramie.

Melodia akompaniamentu ogranicza się najczęściej do przygrywek i riffów, choć zdarzają się wyjątki, jak wstawka „pijanej” altówki w „Witaj gościu” albo solo dęciaka stroikowego z charakterystycznym jazgotliwym melizmatem, najpewniej zostawionym Bałkanom w spadku przez tureckich okupantów („Cicho moje serce”). Swoje pięć minut miewa też akordeon, co ze szczególnym pożytkiem wypada dla „Dzikiej Jaśminy”, gdzie wchodzi on z wokalem i perkusją w kontraście do akcentowanych początków zwrotek. W utworach o mniej motorycznym charakterze jest więcej melodii. Pojawia się sekcja smyków, gitara akustyczna („Ślady na piasku”) i tremola bałałajkopodobnych buzuki („Witaj gościu”). W sumie wszystkie aranżacje opierają się na tych samych instrumentach lub rodzajach brzmienia. Zmieniają się tylko proporcje. Dzięki temu płyta zachowuje stylową jednorodność przy, chyba zadowalającej, różnorodności wariantów.

Głos Krawczyka niewątpliwie nawiązuje nieco do stylistyki presleyowskiej, co wychodzi nieciekawie, kiedy śpiewa on piosenki w tym właśnie stylu. Niewątpliwie też, Krawczyk ma charakterystyczną wymowę głosek i artykulację dźwięków, co może wzbudzać wątpliwości w piosenkach wymagających śpiewu neutralnego.

Jednak płyta „Daj mi drugie życie” nie stawia takich wymagań, ale raczej dystansuje się od gwiazdorskich popisów. Tylko ostatni utwór, „Gdybyś była moja”, ma elementy festiwalowej podniosłości, ale po wcześniejszym przesłuchaniu reszty płyty, jego patos nie razi, a nawet sympatycznie trąci myszką dobrych lat polskiej piosenki estradowej. Ów dystans bierze się chyba z autoironii i zabawy konwencją. Na przykład „Płatna miłość” jest ewidentnym pastiszem „In the Death Car” z Iggy Popem. Oczywiście, jeżeli ktoś jest przywiązany do oryginalnego wykonania, wersja Krawczyka wyda mu się żałosną profanacją, ale czy trzeba ze śmiertelną powagą traktować te mandoliny z keyboarda i do przesady ciepły głos recytujący „Płatna miłość, innej nie znam. Płatna miłość – poezja!” i łamiący się okrzyk: „Mandoliny – grajcie!... grajcie...”? Pod tym kątem warto też posłuchać organów Hammonda grających w „Śladach na piasku” dramatyczną solówę z przerysowanym atakiem. We współczesnej muzyce, w której ważną rolę odgrywają nawiązania, są to sygnały dla odbiorców, żeby się wyluzowali.

Niezależnie natomiast od zabaw Bregovicia z konwencjami, wokaliście trzeba oddać sprawiedliwość, że śpiewać potrafi. Ma głos jak dzwon. Z całym spektrum barw; bywa „postawiony”, zduszony, gardłowy, nosowy, z przydechem... Koniec prawie każdej frazy jest podkreślony. Pojedyncze sylaby noszą piętno wysiłku, co sprawia, że Krawczyk mógłby śpiewać a capella - i byłoby to interesujące. Jego głos jest skazany na interpretację, ma osobowość. Jest w nim trochę niestaranności, może zbyt przesycają go elementy charakterystyczne. Gdyby był rzeźbą, można by powiedzieć, że znać na nim ślady dłuta, ale to go zbliża do ludowej estetyki, do chropawego śpiewu Kayah, który potyka się na „r” i potrafi być zarówno surowy, jak i subtelny - a oddala od stylu wokalnego Halinki z Brathanków, który z kolei charakteryzuje chłodna, monochromatyczna precyzja wymowy i brania dźwięków.

Co do tekstów, które w polskiej muzyce na szczęście coraz bardziej stają się sztuką i dlatego warto je komentować, płyta „Daj mi drugie życie” utrzymuje się na poziomie. Mimo rozbudowanego słownictwa i nie najprostszej narracji, słowa zachowują śpiewność. Nie są to, co prawda, jakieś szczególnie zaangażowane w temat liryki, jak u Ciechowskiego czy Kayah, ale trzymają się pewnej oryginalnej konwencji (czasem zbliżonej do kiczu), malując spójne i silnie oddziałujące na wyobraźnię obrazy („Dzika Jaśmina”).

Osobnym zjawiskiem na tej płycie jest żeński chórek. Bywa kokieteryjnie świer-gocący, jak w „Cicho serce moje”, i potrafi przejść od biesiadno-jarmarcznego skandowania, do dziewczęcych za-śpiewów, jak w „Ojda, ojda”, gdzie widać jak różnicuje śpiew, operuje dźwiękiem na głosie i na gardle. Wiadomo, że jego pierwowzorem było brzmienie chórku bułgarskiego, ale z tych inspiracji powstał twór nowy, żywy, niezależny, z własną tożsamością. Ma on, co prawda, pewne cechy cepeliowskie, ale korespondują one z ogólną konwencją tej muzyki opartej na przerysowaniach.

Można się zżymać na Bregovicia, że powtarza sam siebie, że poszedł w drenowanie rynku, pakując ten sam towar w różne papiery. A jednak powstają z tego nowe piosenki, z nowymi tekstami, które rozumiemy. Oderwane od filmów i otwierające dla naszych śpiewaków i ich słuchaczy nowe horyzonty. Czy Kayah tak wiele się różniła ze swoim amerykańskim disco od Krawczyka ze swoją presle-yowską manierą? To złudzenie spowodowane tym, że kanony współczesnej muzyki zachodniej są nam bliższe niż naśladowanie Presleya.

Tak naprawdę, dopiero w piosenkach Bregovicia, zarówno Kayah, jak i Krawczyk pokazali, że stać ich na dużo więcej i pokazali to ludziom, którzy inaczej nigdy by ich nie słuchali. Co zresztą nie tyle dobrze świadczy o Bregoviciu, ile źle o stanie współczesnej muzyki rozrywkowej.

Krawczyk & Bregović,Daj mi drugie życie, BMG Poland 2001.
Skrót artykułu: 

Niestety, krążek ten jest wręcz przywalony ciężarem artystycznej przeszłości jej wykonawców. Spróbujmy przymknąć na to oko.

Jedno, co na pewno można zarzucić tym nagraniom, to to, że głos Krawczyka jest zbyt cichy w stosunku do orkiestry. Czasem ginie, jakby wokalista krzycząc odwracał się od mikrofonu, miejscami zaś brzmi jakby śpiewał cicho, ale za to bardzo blisko sitka („Daj mi drugie życie”). Przy odrobinie wyobraźni powstaje wrażenie, że nagranie było robione punktowo, na żywym koncercie, bez kompresji dynamiki, zbyt blisko sekcji.

Dział: 

Dodaj komentarz!