Poranna bryza, zapach soli, i nierówny horyzont. Góry i upalna mgła. Tak zaczęła się nasza Albania. Podróż jest pasją, stanem, w którym nie liczy się czas, ale kolejne kilometry, miejsca. Nie pytaj jaki dziś dzień, ale gdzie dziś nocujemy? A więc plecak, namiot i dobre buty. Samolot, prom, marszrutka i autostop. No i nogi oczywiście. Takie są nasze podróże. Taka była i ta do Albanii.
Albania pojawiła się w naszych głowach rok wcześniej, gdy wracając z Rumunii, czytaliśmy książki Andrzeja Stasiuka. Niewiele wiedzieliśmy o tym kraju. Bałkany, a jednak coś innego. Język jedyny w swoim rodzaju. I bunkry. Warto spróbować. Uwielbiamy miejsca, które nie są jeszcze pełne turystów, a namiot pozwala nam nie martwić się brakiem infrastruktury.
Trasę trochę urozmaiciliśmy. Pomogły nam w tym tanie linie lotnicze, z których usług korzystaliśmy. Najpierw polecieliśmy do Rzymu, spędziliśmy kilka dni we Włoszech i potem promem do Albanii. Oczywiście część włoska zjadła nam połowę budżetu choć była krótka, ale warto było. Ten czas dał nam ciekawe odniesienie. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że Włochy to kraj emigracji Albańczyków. Płynęliśmy promem pełnym emigrantów wracających lub odwiedzających swój kraj. Po drugie dlatego, że we Włoszech odwiedziliśmy kilka antycznych miast (Ostię Anticę, Pompeje) co potem czasem przypominało nam się, gdy chodziliśmy krętymi, kamiennymi uliczkami albańskich miasteczek i wsi. Po trzecie - w Bari trafiliśmy na wystawę ikon albańskich. Nie było nam już chyba dane zobaczyć ich tylu w samej Albanii. Choć zdarzyło się, że widzieliśmy puste miejsca po tych, które oglądaliśmy właśnie we Włoszech.
Po miłych chwilach we Włoszech wsiadamy w końcu na prom. Oczywiście włoska odprawa portowa różni się dalece od tej na lotnisku i w kolejce spędzamy mnóstwo czasu, z trudem wyłapując komunikaty dotyczące naszego promu. Wsiadamy na pokład i od razu robi się inaczej. Zwłaszcza dla mnie. Nie widać zbyt wielu kobiet spacerujących samodzielnie po pokładzie. Męski świat, a w zasadzie jego pierwsza odsłona, bo cały czas będzie nam towarzyszył w Albanii. Po dłuższych poszukiwaniach znajdujemy wietrzne, ale spokojne miejsce na dziobie promu. Przywiązujemy dobytek i zasypiamy. Budzi nas poranna bryza. Za burtą udało się zobaczyć delfiny i w końcu hipnotyzujący horyzont - upalne góry Albanii.
Duraccio
Durres przywitało nas szokiem kulturowym. Poznany na promie Libijczyk ostrzegał nas przed tym "złodziejskim narodem" mówiąc, że ostatni raz jego noga tu staje (choć ponoć poprzednim razem też to sobie obiecywał). Chaos i bałagan. Jakiś inny porządek miasta i przestrzeni. Widoki, jakie kojarzyliśmy raczej ze zdjęć z Azji, a nie ze środka Europy. Tylko że Albanię należy kojarzyć nie tyle ze środkiem geopolitycznym, a tak jak pisał Stasiuk, z Id Europy. Kraju podobnego do Albanii w Europie już nie ma i ponoć tylko tam można znaleźć kwintesencję europejskiego człowieka.
Schodzimy z promu prosto w chaotyczne targowisko. Pierwsze wrażenie to brud, samowolka budowlana, nowoczesne "biurowce" wśród ruder, niedokończone gmachy, wszędzie sklepy z częściami samochodowymi. Odetchniemy gdy dojdziemy do dworca autobusowego i kolejowego. Szybko dowiadujemy się, że autobusy w dalsze trasy wyruszają tylko wczesnym rankiem. Zostaje nam więc pociąg. A w Albanii kolej to zjawisko. Potłuczone szyby, brak drzwi, w naszym pociągu na 4 wagony działają tylko 2 toalety. Sądząc z pozostawiontych na ścianach obrazków i napisów skład pochodzi z Włoch, a jego wiek? Hmm, może lata pięćdziesiąte? Ponoć lepsze składy jeżdżą na trasach do stolicy. Żółwie tempo podróży urozmaica nam rozmowa ze starszym małżeństwem z Vlory, nieco analfabetyczną mieszanką rosyjskiego i włoskiego.
Komunikacja
Pociągi kursują na kilku trasach. Większej ilości torów Albania się nie doczekała. Pospolitym środkiem transportu są więc autobusy i wszędobylskie marszrutki. Te też są zjawiskowe: z potłuczonymi szybami, z kierownicą raz po lewej, raz po prawej stronie, z szalonymi szoferami i częstującymi się kanapkami współpasażerami. Czasem wloką się godzinami (o ile w końcu wyjadą, gdy zbierze się odpowiednia ilość pasażerów), a czasem pędzą jak szalone tuż nad przepaścią. Docierają chyba wszędzie, choć ciężko je odnaleźć - nieraz długo chodziliśmy po miastach, pytając: 'furgon Vlora?', 'furgon Boge?', etc. Jasno oznaczonych przystanków czy dworców z reguły nie ma, lub dla nas są nieczytelne. Zmęczeni kierowcy robią postoje przy przydrożnych źródłach. Na mniej popularnych trasach stajemy się atrakcją. Uśmiechamy się szeroko, bo przecież z reguły nie znamy żadnego wspólnego języka poza mową ciała (poza albańskim najbardziej przydatny byłby chyba włoski). W autobusach jest jeszcze jeden ciekawy zwyczaj. Jeśli wchodząc, wymownie zasłonisz ręką usta, kierowca poda Ci plastykową siateczkę. Widzieliśmy na własne oczy!
Albania to także raj dla autostopowiczów. Nigdy nie zdarzyło nam się tak krótko czekać na okazję. Dodatkowo bywaliśmy zapraszani przez kierowców na kawę. Kierowców mercedesów oczywiście, bo to ulubiony samochód Albańczyków.
Trasa
Zaczynając od Durres, wyruszamy na południe. Fier, Apolonia (park archeologiczny), Vlora (zwana miastem przemytników, zastawiona wielkimi betonowymi apartamentowcami), Vuno (rajska plaża i magiczny hostel), Saranda (zwana miastem nowożeńców, kurort, do którego wożeni są również polscy wczasowicze i gdzie funkcjonuje polska baza nurkowa) i wreszcie Butrint - kolejny park archeologiczny.
Potem zawracamy i ruszamy w głąb lądu i na północ. Gijrokasta, miasto białych dachów. Wpisana na listę Unesco. Miasto robi bardzo miłe wrażenie - kamienne uliczki, piękne tradycyjne domy i widok na góry. Tu spotykamy już całkiem sporo turystów. Podobnie jak w kolejnym Butrincie, dla odmiany zwanym miastem tysiąca okien. Każde wzgórze zajmowali mieszkańcy innych wyznań. W cytadeli zwiedzamy cerkwie, z których ikony zostały wypożyczone do Bari.
Dalej ruszamy w stronę granicy z Macedonią i jeziora Ochryd. Przekraczamy granicę w okolicach Pogradeca, i zwiedzamy miasto Ochryd. Po dwóch dniach wracamy do Albanii. Postanawiamy podjąć wyzwanie i przekroczyć granicę na północy, nad Ochrydem, a dalej dotrzeć do najdzikszych rejonów Albanii, w okolice miasta Kuks. Porzucamy więc pierwotny plan przejazdu z Pogradeca do Tirany pociągiem (nadal żałuję pięknych widoków, które są na tej trasie).
Ruszamy stopem z Ochrydu do granicy i dalej do Peshkopii. Niestety nic już nie jedzie do Kuks. Peshkopii natomiast to miasto, które raczej nie widuje turystów. Próbujemy dalej stopem. Docieramy, ku zdziwieniu miejscowych, do trasy w stronę Kuks (żółta szosa na mapie). I tu dowiadujemy się, że nic z tego. Tą kamienistą drogą nikt nawet nie próbuje tam jeździć. Trudno, postanawiamy kontynuować inaczej. Do Tirany (rozlewającej się betonowymi kilometrami przedmieść) jedziemy istnym marszrutkowym rollercosterem. Potem jeszcze Boga (maleńka miejscowość w Alpach Albańskich, jedno z najpiękniejszych miejsc do jakich udało nam się dotrzeć plus wspaniałe góry) i Szkodra (kontynentalna brama Albanii).
Męski świat
Albania, w przeważającej części, to świat mężczyzn - oczywiście, gdy mówimy o przestrzeni publicznej, tej, którą my turyści, mieliśmy możliwość poznać. Choć nawet w najmniejszej miejscowości można znaleźć coś w rodzaju kawiarni, próżno w nich szukać kobiet. To przestrzeń dla mężczyzn. Raz zdarzyło nam się trafić nawet do kafejki, w której nie było damskiej toalety. Dziewczyny, rodziny, pary nie przesiadują w takich miejscach. Zamiast tego można czasem zobaczyć jak spacerują w tą i z powrotem miejskim deptakiem. I w zasadzie nigdy same. Oczywiście nie jest to zapewne regułą w większych miastach, zwłaszcza w Tiranie. Jako turystka traktowana byłam z przymrużeniem oka, ale nieraz zdarzyło się, że zapytany przeze mnie o coś Albańczyk odpowiadał Michałowi, mnie jakimś dziwnym trafem nie zauważając. Albańczycy chętnie pomogą, na ile to możliwe wskażą drogę, postawią kawę, wsadzą do busa, ale krew mają gorącą, potrafią się też obrazić. Summa summarum rachunek i tak na plus.
Noclegi
Wszędzie. Hostele, kemping (w Macedonii), ogród skromnych gospodarzy w Boga, ultra tani hotel i średniowieczny zamek przez miejscowych wykorzystywany do wypasu owiec. Ktoś nam powiedział, że w Albanii namiot można rozstawić nawet na środku jeziora, jeśli tylko się uda.
Pocztówka
Gdybyśmy mieli utworzyć pocztówkę z Albanii i pokazać najmocniejsze wrażenia, to oprócz pięknych krajobrazów, pomocnych ludzi i ciekawej kultury, musielibyśmy dodać kilka innych faktów, które nas uderzyły. Samowolka budowlana - na każdym kroku, ponoć częściowo to wina krachu ekonomicznego po upadku piramidek. Śmieci - wszędzie! Na poboczu drogi, za oknem cytadeli, we własnym ogrodzie. Bez żenady wyrzucane przez okno samochodu czy po prostu za siebie. No i chaos, na drogach, w miastach. Jak gdyby Albania, choć przecież europejska, zapisana była zupełnie innym kodem niż znane nam miasta.
Poranna bryza, zapach soli, i nierówny horyzont. Góry i upalna mgła. Tak zaczęła się nasza Albania. Podróż jest pasją, stanem, w którym nie liczy się czas, ale kolejne kilometry, miejsca. Nie pytaj jaki dziś dzień, ale gdzie dziś nocujemy? A więc plecak, namiot i dobre buty. Samolot, prom, marszrutka i autostop. No i nogi oczywiście. Takie są nasze podróże. Taka była i ta do Albanii.