Nie wszystek umrę

Kazimierz Kusznierow (1950–2020)

Fot. S. Zdunkiewicz

Zanim zdecydowałam się na napisanie artykułu, zastanawiałam się, jaki ma być ten tekst? Jedyna myśl, która przychodziła mi do głowy, to taka, że ma być piękny, bo Kazik miał wielkie serce do swojej pasji, do ludzi, do teatru.

Kazimierz Kusznierow urodził się w Lubence 1 lipca 1950 roku, miał siedmioro rodzeństwa, on jako jedyny pozostał w domu rodzinnym na wsi. Pochodził z rodziny uzdolnionej artystycznie, jego matka udzielała się w Kole Gospodyń Wiejskich, pisała scenariusze do teatrzyku. Już jako dziecko występował w miejscowych spektaklach. Należał do Związku Młodzieży Wiejskiej. Za pamiętnik napisany w konkursie „Mój zawód najlepszy” wygrał drugi we wsi telewizor. Artystyczne pasje rozwinął na początku lat 70. XX wieku. Teatr założył w 1980 roku.
W jakich okolicznościach poznałam Kazika? Dokładnie nie pamiętam. Nie byłam świadoma, że właśnie na mojej drodze pojawił się wielki człowiek. W tamtym okresie byłam zatrudniona w Domu Kultury w Białej Podlaskiej i prowadziłam Teatr Uliczny „Antidotum”. Zostałam poproszona o występ mojej grupy w miejscowości Lubenka w gminie Łomazy. Działo się to w miejscu, które stworzył ten wielki reżyser Teatru Obrzędowego „Czeladońka”. Był to kawałek polany, stał tam biały, śliczny domek zrobiony na wzór tradycyjnego, służący jako scenografia. Wejść mogło do niego maksymalnie pięć osób. Drewniany płotek, mały młyn. Pośrodku był niewielki staw, mostek drewniany, na środku stawu znajdowała się mała wysepka, na której występowałam ze swoją grupą. Jednak to, co pozostało mi w głowie po występie,
Zanim zdecydowałam się na napisanie artykułu, zastanawiałam się, jaki ma być ten tekst? Jedyna myśl, która przychodziła mi do głowy, to taka, że ma być piękny, bo Kazik miał wielkie serce do swojej pasji, do ludzi, do teatru.to taka szczera otwartość ludzi będących przy Kaziku. Wszyscy jego aktorzy i mieszkańcy tej wsi byli dla nas od razu jak bliska rodzina. Po naszym występie w Lubence tak się zaprzyjaźniłam z Kazikiem, że jeszcze kilka razy miałam przyjemność współpracować z nim i jego zespołem.
Kazik jako człowiek widział we wszystkich potencjalnego aktora, może stąd jego geniusz, jego zespół składał się chyba z pięćdziesięciu osób! A przez jego teatr przewinęło się z trzysta! Od niemowląt do seniorów. Mali aktorzy wyrastali i znajdowali się następni, grano całymi rodzinami, sąsiadami. Kazimierz, gdy zobaczył, że mam dwoje dzieci, od razu „pożyczył” je ode mnie, by zagrały w jego spektaklu. Skończyło się na tym, że cała moja rodzina, mąż i dwoje dzieci zostali jego aktorami. Jestem z tego dumna.
Zapytałam kiedyś Kazika: „Skąd bierzesz pomysły i teksty na to wszystko?”, odpowiedział, że „pamięta z dzieciństwa te wszystkie obrzędy”. Dla mnie to niesamowite. Pasja, jaką miał w sobie ten reżyser, i moc, z jaką ją rozsiewał, była i jest dla mnie godna podziwu. Kazik często mi mówił, że jest mu ciężko zebrać tylu ludzi w jednym czasie – na próbę, na występ, na wyjazd itp., jest sam, bez pomocy, a jednak wszystko to mu się doskonale udawało. Jego teatr obrzędowy wystawiał: baśnie, legendy i spektakle historyczne. Śpiewał też pieśni w gwarze chachłackiej. Czeladońka stała się również bohaterem albumu Karczeby. Tekst do niego napisał Kazimierz, a genialne zdjęcia wykonał Adam Pańczuk. Książka zdobyła w Nowym Jorku złoty medal w konkursie „National Geographic” i uzyskała tytuł Najlepszej Książki Fotograficznej Roku.
Kazimierz był bardzo skromnym człowiekiem, nigdy nie zależało mu na nagrodach, mimo to otrzymał: medal Zasłużony dla Kultury Polskiej, Złoty Krzyż Zasługi i wiele innych.
Mój mąż, gdy zobaczył Czeladońkę, powiedział, że koniecznie trzeba ten teatr pokazać na festiwalu folkowym Z Wiejskiego Podwórza w Czeremsze. Zadzwonił do organizatorów i występ załatwiony. Cały autobus ludzi przyjechał, by zagrać dwa spektakle. Trzeba było wynająć szkołę, by pomieścić taką ekipę do spania. Przeżycie niezapomniane. Występy te były wielkim sukcesem, wszyscy byli bardzo zadowoleni. Kiedy Kazik oraz młodsi członkowie zespołu wraz z moim mężem snuli plany „podboju” Polski, Europy i świata, jedna ze starszych aktorek powiedziała, że „nie ma szans na inne występy, bo kto wydoi krowy?”. Zapomnieliśmy, że na spektakl pojechała prawie cała wieś, a większość z tych osób pracowała w rolnictwie, od którego nie ma przecież urlopu. Cóż, proza życia i prawda o tym teatrze.
Kazik był wszystkim – reżyserem, scenografem, menadżerem, organizatorem, aktorem, inicjatorem wielu imprez i tym ogniwem, które łączy. Wieś, która miała taki skarb, nigdy nie pozostawała uboga kulturalnie. Gdy był już na emeryturze, powiedział, że już ma spokój, odpoczywa. Mnie się jednak wydaje, że pasja i chęć tworzenia była w nim do końca. Radził sobie świetnie, bo ludzie z jego otoczenia byli wspaniałymi przyjaciółmi, nie tylko aktorami. Teatr i działanie twórcze zespalają ludzi. Plenerowy amfiteatr Lubenki, który pozostał, będzie nam przypominał wielkiego artystę Kazimierza Kusznierowa. Mam nadzieję, że jest ktoś, kto spisał jego autorskie scenariusze – i w nich go odnajdziemy, bo jak to mówił wielki poeta, „nie wszystek umrę”.

Sylwia Zdunkiewicz,
instruktor teatralny, pedagog, lider grupy Ulicznego Teatru Ognia „Antidotum”, tancerka Zespołu Ludowego Biawena, pasjonatka teatru obrzędowego.

Sugerowane cytowanie: S. Zdunkiewicz, Nie wszystek umrę, "Pismo Folkowe" 2020, nr 146-147 (1-2), s. 35.

Skrót artykułu: 

Zanim zdecydowałam się na napisanie artykułu, zastanawiałam się, jaki ma być ten tekst? Jedyna myśl, która przychodziła mi do głowy, to taka, że ma być piękny, bo Kazik miał wielkie serce do swojej pasji, do ludzi, do teatru.

Fot. S. Zdunkiewicz

Dział: 

Dodaj komentarz!