Vivum

Im bardziej rozwija się rynek folkowy, tym częściej natrafia się na nim na zespoły, co do których można się zastanawiać, czy rzeczywiście grają folk, czy może już zupełnie inny rodzaj muzyki (rock? jazz?). Temat związków muzyki ludowej z innymi gatunkami, zdaje się, został wyczerpany w kilku ostatnich numerach „Gadek” – nie zamierzam nadwerężać cierpliwości czytelników, wracając do niego na dłużej. Wspomniałam o tym jedynie dlatego, że żadna z dotąd „przesłuchanych” płyt folkowych nie kojarzy mi się z muzyką poważną (a może lepiej powiedzieć – klasyczną) tak dalece, jak „Vivum” formacji Stara Lipa.

Album został wydany przez promującą muzykę świata wytwórnię „Orange World” i zawiera repertuar niewątpliwie oparty na motywach ludowych (m.in. pieśni z Mazowsza, Kurpiów) – ale jest coś „klasycznego” w sposobie ich aranżowania i przedstawiania publiczności; coś, co uspokaja odbiorcę, skłania go do uciszenia się, słuchania w skupieniu – tak samo właśnie jak słucha się dzieł „poważnych”. Można by rzec, że jest to muzyka ludowa pozbawiona elementu ludyczności (mimo często powracających w niej motywów tanecznych); esencja piękna, jakie jest zawsze wyczuwalne w melodiach tzw. „autentycznych”, sam szkielet takiej melodii, spreparowany i obudowany nową aranżacją przez świetnych muzyków. Członkowie formacji Stara Lipa może poczują się oburzeni takimi stwierdzeniami – jeśli tak, to niesłusznie – wydaje się, że tylko im (a wcześniej grupie „Ars Nova”) udało się tak dalece odejść w stronę muzyki poważnej, a nie zniszczyć przy tym w przetwarzanych kompozycjach wdzięku charakterystycznego dla melodii ludowych.

Zdecydowanie nie jest to płyta dla tych, którzy muzykę folk traktują jako „towar”, dzięki któremu można „rozkręcić imprezę” – natomiast nie potrafią słuchać jej w ciszy i podziwiać. Nie dla nich subtelne wstępy i zakończenia utworów („A na polu sosna”, „W ogniu”) – tak starannie przygotowane. Kompozycje z „Vivum” są długie, rozbudowane, ale zawsze znajdzie się w nich coś ciekawego dla ucha – brzmienie gitary dźwięczącej jak strumień („Kalina Malina”), powolne rozwijanie się nici melodii, stopniowe zwiększania tempa, jak w „A na polu sosna”, gdzie wokal rozbrzmiewa najpierw prawie w ciszy, potem tłem dla niego staje się melodia skrzypcowa, coraz głośniejsza, z udziałem instrumentów perkusyjnych – zaś gdy kończy się śpiew, „powolny”, balladowy motyw przekształca się w taneczny, w którym słychać przede wszystkim instrumenty smyczkowe.

Ach, właśnie... Te instrumenty smyczkowe... Zaczynając omawiać tę płytę, zapomniałam przyznać się czytelnikom, że jestem stronnicza. Cóż zrobić, tak bardzo lubię brzmienie skrzypiec, a na „Vivum” natrafiam na nie w prawie każdym utworze. Wszyscy ci, którzy podzielają moje upodobanie, nie będą rozczarowani. Równie doskonałym instrumentem - używanym umiejętnie przez żeńską część formacji - jest głos. Raz brzmi delikatnie, pokornie („Danuśka”), raz mocno (harmonia kobiecych głosów w „Lipowej kołysce”); w kilku kompozycjach („W ogniu”, „Modlitwa...”) można trafić na partie wokalne ozdobione takimi ornamentami, jakich nie powstydziłaby się Anna Szałapak.

Jeszcze chwila na omówienie najlepszych utworów – o pieśni „W ogniu” wspomniałam kilkakrotnie, teraz pora na mój „numer 1” – „O Fader Wise”. To znakomity utwór. Dobrze, że on właśnie otwiera płytę. Pieśń pozbawiona jest specjalnych upiększeń – słyszymy tylko głos i skrzypce. Prostota i surowość aranżacji, jak się okazuje, wcale nie niszczą piękna melodii; przeciwnie, jeszcze bardziej je podkreślają. Pod nazwą „Danuśka” ukrywa się mazowiecka piosenka, którą śpiewała pechowa narzeczona Zbyszka z Bogdańca. Utwór, chociaż znany, zaskakuje brzmieniem, nie ma w nim uwodzicielskiego, kokieteryjnego tonu, nie są to też konwencjonalne pienia niewinnego, słodkiego, polskiego dziewczęcia. Głos śpiewaczki – wysoki, czysty, jasny – załamuje się pod ciężarem prawdziwego smutku. Melodia wydaje się tylko delikatnie „oplatać” wokół niego, śpiew nie gubi się wśród nadmiaru dźwięków. Jaka to rozpaczliwa skarga – myśli z początku słuchacz... Ale spotyka go niespodzianka, bo oto muzyka nagle nabiera rozpędu i smutna pieśń zmienia się w żywiołową – choć, przyznam, też nie do końca wesołą – melodię taneczną.

Po tych paru streszczeniach nagrań Starej Lipy spieszę zapewnić czytelników – proszę się nie niepokoić, wszystkich utworów omawiać nie mam zamiaru. Dobrych (choćby takich jak „Taniec misia” czy „A na polu sosna”) jest na albumie zbyt wiele, a zresztą gdybym zajęła się każdym z nich, nie byłoby wtedy niespodzianki (bo prawie każda kompozycja na „Vivum” ma swoje „efekty specjalne”). Stara Lipa rzeczywiście gra muzykę świata – zdarzają się motywy z Hiszpanii, Niderlandów i z różnych innych krain, płynnie przechodzące jeden w drugi. Te motywy wygrywa się na wielu instrumentach – lirze korbowej, psałterium, diabelskiej mandolinie (tutaj jedyna uwaga do formacji Stara Lipa – szkoda, że w książeczce załączonej do płyty nie znalazły się bardziej szczegółowe informacje o instrumentarium, które to wiadomości usatysfakcjonowani nagraniami słuchacze na pewno chcieliby także chłonąć).

Do chłonięcia samej muzyki zdecydowanie zachęcam – i w żadnym wypadku proszę nie zniechęcać się porównaniem jej do klasycznej. „Klasyczny” nie oznacza tu „nudny” ani „poważny”; znaczy „pełen harmonii”, „bezpretensjonalny”, „przynoszący spokój ducha”, nie tak znowu łatwo osiągalny we współczesnym świecie.

Skrót artykułu: 

Im bardziej rozwija się rynek folkowy, tym częściej natrafia się na nim na zespoły, co do których można się zastanawiać, czy rzeczywiście grają folk, czy może już zupełnie inny rodzaj muzyki (rock? jazz?). Temat związków muzyki ludowej z innymi gatunkami, zdaje się, został wyczerpany w kilku ostatnich numerach „Gadek” – nie zamierzam nadwerężać cierpliwości czytelników, wracając do niego na dłużej. Wspomniałam o tym jedynie dlatego, że żadna z dotąd „przesłuchanych” płyt folkowych nie kojarzy mi się z muzyką poważną (a może lepiej powiedzieć – klasyczną) tak dalece, jak „Vivum” formacji Stara Lipa.

Dział: 

Dodaj komentarz!