Zima warszawskiego folkowca

Wydawałoby się, że zima to czas, w którym nic się nie dzieje - imprezy plenerowe zamierają, dzień krótki, mróz na dworze, instrumenty się rozstrajają, niedźwiedzie idą spać, a w świecie folkowym panuje sezon ogórkowy. Człowiek, wobec braku motywacji i pomysłów na życie, nie ma nic innego do roboty, jak tylko zaszyć się w swojej gawrze, popaść w letarg i "aby do wiosny". Tymczasem okazuje się, że zima "człowieka folkowego" w dużym mieście wcale nie musi być nudna - ba! wręcz przeciwnie - może być nawet intensywniejsza niż lato. Tym razem działo się tyle, że niepodobna było na wszystko się załapać (a myślę tylko o takiej Warszawie).

Warsztaty taneczne. Zaczęło się już jesienią warsztatami Grzegorza Ajdackiego i Leny Smakowskiej z warszawskiego Domu Tańca, którzy w niedzielne popołudnia wprowadzali chętnych w tajniki tańców kurpiowskich w Centrum "Łowicka". Fajne miejsce i klimat sprzyjający współpracy, choć niestety, termin niedzielny okazał się mało szczęśliwy, ponieważ wiele osób wyjeżdża z miasta na weekendy. Ale nowy rok zaczął się optymistycznej - teraz we wtorki, w Domu Kultury "Rakowiec", Ajdacki prowadzi warsztaty oberka. Oberek rzecz godna polecenia - wspaniała zabawa łącząca przyjemne z pożytecznym. (A jeśli już mowa o warsztatach Domu Tańca - zajęcia wokalne z polskiego białego śpiewu prowadzi między innymi Agata Harz). Zdobyte umiejętności taneczne nie idą w las, ponieważ można je praktykować na rozlicznych zabawach ludowych, które odbywają się a to w "Jadłodajni Filozoficznej", a to w restauracji "Varna" na Mazowieckiej (tańce francuskie), a to w podwarszawskich, wiejskich remizach.

Werchowyna na Politechnice. W tym roku doroczny koncert Werchowyny na Politechnice wypadł wyjątkowo przed świętami Bożego Narodzenia. Tradycyjnie był to koncert a capella, głównie składający się z kolęd ukraińskich i białoruskich (ale nie tylko z kolęd!) śpiewanych w świetle świec. Piękne, harmoniczne brzmienia wspaniale niosły się po wyższych piętrach budynku, gdzie każdy krużganek szczelnie wypełniali słuchacze. Bardzo zacna "politechniczna" tradycja.

Burdon i Yerba Mater. Okazało się, że kolejnym przyjaznym miejscem dla muzykantów w Warszawie jest klub bilardowy na Kole. Właściciele radzi widzą u siebie artystów. Ukraiński zespół Burdon, który zdobył na "Mikołajkach" 2004 nagrodę publiczności, został jeszcze parę dni w Polsce i wspólnie z muzykami Yerby Mater zagrał klimatyczny koncert na Kole. Ludzi zeszło się sporo, choć informacja rozeszła się głównie drogą pantoflową, a zatem przeważali "krewni i znajomi królika". Koncert był twórczy i "wielobarwny" Ciekawe, czy powstanie wspólna płyta (na razie efekty współpracy obu formacji można podsłuchać w Internecie na stronach Yerby).

Trebunie-Tutki. 8 stycznia w warszawskim kościele św. Jakuba wystąpiła podhalańska kapela Trebuniów-Tutków z programem kolędowym. Zaśpiewali, zagrali, pokazali jasełka, trochę opowiedzieli, żeby przeciętny widz nie poczuł się zagubiony w niuansach bożonarodzeniowej symboliki ludowej - świetne spotkanie! Tutki to marka sama w sobie i właściwie nie istnieje u nich opcja koncertu nieudanego - tak było i tym razem. Zagrali kolędy góralskie - mniej i bardziej znane, takie choćby jak "Jezusicek malusieńki" czy "Hej, Malućki, Malućki". Na zwykłym graniu i śpiewaniu się nie skończyło, gdyż w pewnym momencie na "scenie" pojawił się turoń w osobie Władysława Trebuni i reszta zespołu w rolach kolędników, aby pięknie zainscenizować jasełka. Dzieci stały urzeczone, starszym przypomniało się prawdziwe kolędowanie...

Spotkania na Chłodnej. Dom Tańca znalazł wreszcie swoje lokum - jest to klub-kawiarnia przy Chłodnej 25, gdzie prawie co czwartek odbywają się spotkania etnograficzne o różnym charakterze. Przed świętami Bożego Narodzenia było wspólne śpiewanie kolęd. Można było przytargać dzieci, psy, książki, robótki ręczne; dostawało się skserowany śpiewniczek do ręki i dalej już wszyscy śpiewali piękne, w większości raczej nieznane, kolędy ludowe.

Warsztaty wokalne. Ewa Wróbel uczy, jak śpiewać białym głosem. Grupa spotyka się dwa razy w tygodniu. Zwieńczeniem "pierwszego semestru" w tym roku (porównania akademickie nie są bezzasadne, ponieważ zajęcia odbywają się na SGH i trwają mniej więcej od jesieni do wakacji, choć można dołączyć w dowolnym momencie) były dwa koncerty w małym kościele na Ursynowie.

Koncert na rzecz ofiar tsunami. 21 stycznia w klubie "Traffic" na Brackiej koncert charytatywny na rzecz ofiar tsunami w Azji zagrali goście Milo Kurtisa - Stilo, Swoją Drogą, Yerba Mater i Stara Lipa. Przepiękny koncert utrzymany w spójnym, nastrojowym klimacie o swodobnej atmosferze między sceną a publicznością. Koncert bardzo dobry, a zestaw artystów iście gwiazdorski. Aż żal i dziw bierze, że tak niewiele przyszło osób...

Dyskoteka bałkańsko-rosyjska. Niespodziewanie okazało się, że w "Aurorze" na Powiślu w ostatkowy wtorek odbędzie się "dyskoteka bałkańska" (była to dobra wiadomość, zwłaszcza jeśli brało się pod uwagę, że tegoroczna zabawa ostatkowa Domu Tańca wywędrowała z Powiśla poza Warszawę i dojazd, a zwłaszcza powrót, dla niezmotoryzowanych wiązał się ze sporymi utrudnieniami). Ścisk na imprezie był pokaźny, bo miejsca nie za wiele, za to chętnych dużo, towarzystwo "z najróżniejszej parafii", a muzyka... - sam miód! Konkretne disco, ale całkowicie zanurzone w klimatach etnicznych Europy Środkowej. Były folkowe kawałki rumuńskie i bałkańskie, były hiciory dyskotekowe rosyjskie i ukraińskie, zabawne kawałki prześmiewcze, żarciki muzyczne - muzyka różnorodna, zdecydowanie nienudna i nadająca się do zabawy.

">

"Z tamtej strony jeziora". 13 lutego w Domu Kultury "Śródmieście" miał miejsce wspólny koncert Kapeli z Milanówka i zespołu Muzyka z Drogi poprzedzony projekcją filmów etnograficznych Andrzeja Bieńkowskiego. Muzyka z Drogi (w składzie trzyosobowym) zaśpiewała głównie ballady, natomiast Kapela zagrała staromodnie i bezpretensjonalnie, tak, że w którymś momencie parę osób z widowni porwało się do tańca i zaczęło wirować na scenie.

Na tylu imprezach udało mi się być, choć to oczywiście nie jest pełen katalog folkowych rozrywek w stolicy. Do tego dochodzą cykliczne spotkania w "Diunie", "Coyocie", "Trafficu", pokazy slajdów, a oprócz grania całkiem na żywo, również imprezy soundsystemowe.

Skrót artykułu: 

Wydawałoby się, że zima to czas, w którym nic się nie dzieje - imprezy plenerowe zamierają, dzień krótki, mróz na dworze, instrumenty się rozstrajają, niedźwiedzie idą spać, a w świecie folkowym panuje sezon ogórkowy. Człowiek, wobec braku motywacji i pomysłów na życie, nie ma nic innego do roboty, jak tylko zaszyć się w swojej gawrze, popaść w letarg i "aby do wiosny".

Dział: 

Dodaj komentarz!