Zakazane piosenki

Nie będzie to opowieść o barwnej historii pieśni oporu w wojennej Warszawie. Również „zakazane piosenki” okresu stanu wojennego nie znajdą tu swojego miejsca. Choć oba tematy byłyby zapewne ciekawe, to tym razem mowa będzie o prawdziwej przestępczości. Nie jest to kolejny elaborat o walce z piractwem fonograficznym. Tematem będzie mafia, a właściwie pieśni mafii. Część tych utworów jest równie stara jak korzenie tej włoskiej organizacji przestępczej.

Jak informują znawcy tematu – wykonawcy tych pieśni – pieśni mafii są nieodłączną częścią kultury i historii regionu Italii. Fakt, że zakazano ich prawnie, tylko spotęgował zainteresowanie tym tematem. Trzeba przyznać, że Włosi przestrzegają tego przepisu ze sporą sumiennością. Chodzi tu o artykuł 21 konstytucji, który zakazuje popularyzacji działalności mafii. Nie wolno więc wykonywać publicznie utworów uznanych za pieśni mafii oraz w żaden sposób ich publikować czy sprzedawać. Jednym słowem mamy do czynienia właśnie z zakazanymi piosenkami.

Zainteresowanie pieśniami mafii wzbudziła formacja Il Cantori di Malavita, której album „La Musica della Mafia” ukazał się niedawno nakładem niemieckiej wytwórni PIAS. Doprowadziło to do kuriozalnej sytuacji, kiedy płytę z muzyką będącą częścią kultury włoskiej można kupić wszędzie... poza Włochami. Nagrania pochodzą w większości z lat 70., ale grupa wykonuje je do dziś, choć oczywiście jej repertuar jest znacznie większy. Oprócz nagrań I Cantori di Malavita na płycie znalazły się też dwie piosenki, które wykonywał Siccio Scarpelli (pod pseudonimem Fred Scotti). Miał on na tyle odwagi, by wykonywać pieśni mafii publicznie, a został zastrzelony w 1971 roku przez mafiosa zazdrosnego o dziewczynę.

Badania nad muzyką mogą niekiedy być równie emocjonujące jak film kryminalny. Przekonał się o tym Nigel Williamson, dziennikarz brytyjskiego pisma Songlines, który zainteresował się dzisiejszymi „Il Canto di Malavita” – pieśniami mafii. Udało mu się skontaktować z Mimmo Siclarim, jednym z muzyków występujących na płycie. Na jego zaproszenie pojechał do Calabrii, regionu w południowych Włoszech, sąsiadującego (choć oddzielonego wodą) ze słynną Sycylią – ojczyzną mafii. W samej Calabrii działa około 300 grup mafijnych. Tam też, na tajnych spotkaniach, wykonuje się zakazane „Il Canto di Malavita”. Brytyjskiemu dziennikarzowi udało się dostać na jeden z takich nielegalnych koncertów. Należy zaznaczyć, że nie są to zwykłe tajne koncerty klubowe. Towarzyszy im coś na kształt bankietu, czy też raczej biesiady, której korzenie sięgają XIX wieku. Wszystko zaaranżowane jest z dużą dbałością o wierność tradycji. Co do wyglądu samej uroczystości musimy zaufać Williamsonowi (nie znam innych relacji z tych koncertów).

Najpierw dziennikarz został pouczony, że nie wolno mu zdradzić nikomu ani lokalizacji, w której się znajdzie, ani nazwiska żadnej z osób, które mógłby rozpoznać. Następnie zawieziono go do położonej poza obszarem zabudowanym prywatnej rezydencji. W swoistym święcie brało udział około 50 lokalnych mafiosów, przy czym, zgodnie z tradycją w zabawie nie brały udziału kobiety. Stoły zastawiono suto, a około północy rozpoczęła się uczta muzyczna. Williamson wynotował w składzie dwie gitary, dwie mandoliny, organetto (rodzaj akordeonu), zampognę (dudy), tamburyn, oraz kilku śpiewaków. W repertuarze były zarówno żywe pieśni o tematyce alkoholowej, jak i spokojne ballady. Całości towarzyszył taniec. Tarantella w wykonaniu mafijnego bossa w średnim wieku w towarzystwie dwóch młodszych partnerów (na zmianę – tylko dwóch tancerzy naraz popisywało się umiejętnościami) utkwiła głęboko w pamięci brytyjskiego dziennikarza.

Tematyka utworów, mimo iż jest dość ograniczona, to jednak można mówić w jej przypadku o sporej różnorodności. Począwszy od pierwszych, najstarszych pieśni mafijnych, pisanych w więzieniach, opowiadających o ciężkim losie skazańców i o zemście, po bardziej współczesne motywy, niekiedy nawet miłosne. W pierwszym przypadku należy podkreślić związki z typowymi więziennymi lamentami, charakterystycznymi dla niemal każdej kultury. Gdzieś po drodze są pieśni o honorze i dumie. Jak to określił El Domingo, jeden z muzyków grupy Il Cantori di Malavita, „(...) można uwięzić ciało, ale nie duszę”. Tak więc pieśni pomagały przetrwać w więzieniu. Inne z kolei niosą ze sobą swoiste ostrzeżenia. Opowiadają o losie tych, którzy mówią za wiele, lub zdradzają swych kompanów.

Cała uroczystość nie trwała zbyt długo, zakończono ją około trzeciej w nocy. Wszystkich gości eskortowano aż do pobliskiej wioski, a na zakończenie jeden z bossów pożegnał ich znanym z filmów pocałunkiem w oba policzki.

Trzeba przyznać, że opowieść o tajnych spotkaniach brzmi jak żywcem wyjęta z kart kryminału, ale trudno się dziwić, skoro klientelę tych koncertów stanowią w dużej mierze członkowie organizacji przestępczych. Muzycy z kolei upierają się, że ich piosenki nie gloryfikują mafii, a są jedynie odtworzeniem tradycji, która sięga XIX wieku. W okręgu Calabria wszyscy znają te piosenki, bo są przekazywane z pokolenia na pokolenie w tradycji ustnej. Niewątpliwie jest to sposób na wybielenie krwawej historii mafii, jednak trudno jednoznacznie ocenić te piosenki, bo warstwa artystyczna skrywa drugie dno – bezlitosnych mafijnych bossów. Trzeba jednak przyznać, że mają oni swój styl i choćby z tego powodu należy się im szacunek. Gdzież u nas szukać w środowisku przestępczym podobnego poszanowania dla tradycji?

Skrót artykułu: 

Nie będzie to opowieść o barwnej historii pieśni oporu w wojennej Warszawie. Również „zakazane piosenki” okresu stanu wojennego nie znajdą tu swojego miejsca. Choć oba tematy byłyby zapewne ciekawe, to tym razem mowa będzie o prawdziwej przestępczości. Nie jest to kolejny elaborat o walce z piractwem fonograficznym. Tematem będzie mafia, a właściwie pieśni mafii. Część tych utworów jest równie stara jak korzenie tej włoskiej organizacji przestępczej.

Dział: 

Dodaj komentarz!