Można powiedzieć, że na Mikołajkach Folkowych muzycy z Orawy byli wprost rozchwytywani. Wywiady odbywały się równocześnie z poszczególnymi członkami zespołu. Biorąc to pod uwagę, prawdziwym cudem wydaje się, że naszej reporterce udało się w ogóle zaprosić na chwilę rozmowy najstarszego z muzyków, a właściwie założyciela "Orawy" - pana Ludwika Młynarczyka. Jest on zresztą najstarszy nie tylko wiekiem, ale i stażem - gra bowiem od ponad trzydziestu lat. Zasłużona jest więc bez wątpienia w jego przypadku Nagroda imienia Kolberga. Oprócz tego, że gra i uczy grać innych, "para się też swobodą", czyli hoduje pszczoły. Jako autentyczny góral - z krwi i kości - przepowiada też pogodę, a jego prognozy ponoć zawsze się sprawdzają.
Tak naprawdę jednak nasz gość mówił niewiele o sobie. Opowiadał raczej o zespole, w którego skład wchodzą oprócz niego także Eugeniusz Karkoszka, Marcin Kowalczyk, Robert Kowalczyk, Aleksander Jazowski, Grzegorz Kocur. Niektórzy z nich studiują na krakowskich uczelniach i, jak stwierdził mój rozmówca, przyjechali na Mikołajki Folkowe zamiast się uczyć (ach, ci niesforni studenci!).
Ich zespół nosi imię Emila Miki, przedwojennego nauczyciela i organisty, oczywiście z Orawy, będącego zarazem etnografem, podczas okupacji zmarłego w Oświęcimiu. Orawa w pewnym sensie kontynuuje jego działalność, choć nie tyle zbiera, ile raczej utrwala wiedzę o folklorze swoich rodzimych stron poprzez organizowanie uroczystości w dawnym stylu. Sam pan Młynarczyk ma za sobą rekordową liczbę wesel poprowadzonych zgodnie ze starym zwyczajem, z wykorzystaniem takich obrzędów jak odpytywanie państwa młodych przed rodzicami.
Tradycja muzyczna jest także przekazywana nowym pokoleniom. Muzycy uczą grać swoje dzieci czy wnuki, robią to społecznie lub za pieniądze Kuratorium Oświaty. Nienajgorszym sposobem rozpowszechniania wiedzy o kulturze regionu jest filmowanie jej "na żywo". W ten sposób powstały filmy: "Orawa, Orawa" i "Na Orawie dobrze".
O aktywności i adekwatnej do niej popularności zespołu świadczy chociażby ilość zdobytych przez niego nagród festiwalowych, przywiezionych z Detvy na Słowacji, Krakowa (Złote Ciupagi) czy Kazimierza (Nagroda Ministra Kultury i Sztuki). Z tego wniosek, że Orawa na festiwalach gości często i, wbrew temu co się o niej mówi, nie jest ich przeciwnikiem. Pod jednym tylko warunkiem - że są to imprezy o charakterze naprawdę ludowym, w których naprzeciw grajków autentycznych - tych "od pługa i siekiery" - nie stają uczestnicy z wyższym wykształceniem muzycznym i o "delikatnych paluszkach". Aczkolwiek, patrząc na powyższą listę nagród, obawy Orawian przed taką "konkurencją" są raczej płonne.
Skoro już zahaczyliśmy o kwestię festiwali, nie wzdragam się wspomnieć o opinii, jaką nasz gość wypowiedział na temat "Mikołajków Folkowych". Zostali pochwaleni zarówno organizatorzy - czyli "Orkiestra św. Mikołaja" - jak i publiczność, bo choć studenci, jednak "znają się" (Pewnie!). To zaś zdarza się rzadko, jak wynikło z dalszej z panem Młynarczykiem rozmowy. Konkretnie zaś, nie wszyscy znają się na kulturze ludowej i jej wartości.
Pod tym względem przed rokiem 1989 było znacznie lepiej. To właśnie teraz dla muzyków nastały ciężkie czasy, bo trudno poświęcić się występom, jednocześnie nie tracąc pracy. Nie ma już i tej opieki, jaką roztaczały nad nimi Kluby Rolnika. Wiadomo zaś, że z samego grania - choćby i najpiękniejszego - nikt nie utrzyma rodziny. W związku z tym zespołom takim jak Orawa potrzebne są dotacje, choćby na stroje. W rezultacie...są one w przykry sposób zależne od władz, decydujących o przydzielaniu lub nieprzydzielaniu środków. W przykry sposób, piszę, bo chyba trudno gorzej potraktować ubiegających się o pieniądze muzyków, niż to zrobiła pani minister kultury i sztuki, Izabela Cywińska. Nie tylko bowiem odmówiła, ale też - co panu Młynarczykowi wryło się najbardziej w pamięć - wyraziła się o folklorze góralskim lekceważąco, traktując ich muzykę jako zjawisko peryferyjne i nic nie znaczące dla kultury polskiej, a już w ogóle nie wytrzymujące porównania z muzyką klasyczną, filharmoniczną. Natomiast nasz gość bardzo dobrze ocenia działalność ministra Podkańskiego, który pieniędzy zespołom ludowym, jak wiemy, nie odmawia. Cóż, jednak Polska to nie Słowacja - tutaj pieniądze znajdują się jedynie w "miarę możliwości".
Oczywiście pozostaje jeszcze inne wyjście - można próbować taką muzykę, odpowiednio zaaranżowaną i dostosowaną do poziomu ogółu odbiorców, próbować sprzedać z zyskiem. Robią tak, zdaniem mojego rozmówcy, Trebunie - Tutki, których wspólne muzykowanie z Jamajczykami nie budzi jednak przychylności ze strony pana Młynarczyka. Podobnie zresztą odnosi się on do zarabiających na modzie na folk Juliusza Machulskiego ("Girl Guide") czy Grzegorza Ciechowskiego.
Oni, Orawianie, w każdym razie "kupić się" nie dadzą, chociaż mieli już pewne propozycje. Ich zdaniem, nie tędy prowadzi droga do uratowania kultury ludowej. Jedynym sposobem na to jest podtrzymywanie tradycji i to Orawa będzie robić "póki sił starczy". Rodzimego folkloru nie należy mieszać z obcym, ulegając przejściowym modom, jak to robi Kapela Trebuniów - Tutków. Muzyka danego regionu w czystej i niezmienionej postaci może być atrakcyjna chociażby ze względu na swoją odmienność. Tak jak - nie sięgając zbyt daleko - właśnie ta z terenów Orawy. Wbrew obiegowemu poglądowi różni się ona od melodii granych przez "Skalnych - Zakopianów" (choć niby w obu wypadkach gra się w tonacji "D"). Zupełnie inne są nawet "ozdobniki" w melodiach. Skąd ta odrębność kulturowa? Otóż współcześni Orawianie mają wśród swych przodków i Rumunów i Wołochów, a kraina była na przestrzeni wieków węgierska, niemiecka i słowacka. Toteż jej mieszkańcy znajdują wspólny język chociażby ze Słowakami. Nieraz wspólnie z nimi grają znane obu narodom melodie, a czasem z nimi i "chlasną po jednym". Lecz poczuwają się do wspólnoty kulturowej tylko częściowo. Uważają bowiem, że po tych wszystkich zmianach politycznych ostało się to, co orawskie - czyli całkiem odmienne i odrębne, charakterystyczne tylko dla tego regionu. Tym bardziej więc tamtejszy folklor warto troskliwie hołubić i dbać o to, by przetrwał.
Pewnie jednak dużo czasu minie, zanim zostanie on zauważony i doceniony. W każdym razie nie można tego oczekiwać, dopóki telewizja prezentuje programy o muzyce ludowej w dni wolne od pracy o bladym świcie (około siódmej rano). Właśnie w taki sposób potraktowano jeden z wyżej wymienionych filmów, nakręconych z udziałem zespołu Orawa i dopiero po interwencji naszego gościa powtórzono go o bardziej sensownej porze dnia (czyt. w godzinach umiarkowanej oglądalności).
Żeby jednak nie pozostawiać naszych czytelników w nastroju skrajnego pesymizmu, przytoczę opowieść pana Młynarczyka, świadczącą o tym, że wysiłki jego i jego współpracowników nie idą na marne. Goście z Japonii, przez jakiś czas przebywający w Polsce, mieli okazję zobaczyć koncert Orawian. Najwyraźniej tak im się spodobał, że już po powrocie do domu zebrali pieniądze i przekazali je kapeli na zakup strojów dla muzykantów oraz dla dziecięcego zespołu z tego samego regionu.
Okazuje się więc, że do tego, aby osiągnąć sukces, wcale nie trzeba grać "pod publiczkę". Bezkompromisowość także może zostać nagrodzona - czego zespołowi z Orawy życzymy
Katarzyna Mróz
Najbardziej typowy skład góralskiej kapeli tworzy trzech skrzypków i jeden basista. Ustalił się on na trwałe dopiero w końcu ubiegłego wieku, kiedy to do instrumentarium weszły skrzypce w miejsce prymitywnych złóbcoków. Najważniejszą osobą w zespole (czyli muzyce) jest prymista. Swoją improwizowaną grą nadaje on charakter całej kapeli, a stosując różne sposoby artykulacji może utrudnić bądź też ułatwić tancerzom wykonywanie płynnych ruchów. Musi być więc on artystą o wysokich umiejętnościach i wielką indywidualnością. Prymiście towarzyszy dwóch sekundzistów, tworzących akordową przestrzeń pomiędzy nim a schematami granymi przez basistę, często zastępują go oni także w trakcie gry.
Wydawać by się mogło, że basista nie musi dysponować dobrą techniką, ale to właśnie basy w znacznej mierze zadecydują o ogólnym poziomie gry całej kapeli, ponieważ fałsze i niedociągnięcia w podkładzie rytmicznym są bardzo łatwe do wychwycenia. Oprócz instrumentów smyczkowych w muzyce góralskiej popularne są również dudy, inaczej zwane kozami, w latach międzywojennych uznawane nawet za symbol góralszczyzny. Sporadycznie pojawiają się też dawne złóbcoki - teraz służą one do podkreślania archaiczności muzyki. Poszczególne motywy , funkcjonujące wśród muzyków "tematy" nazywane są nutami, noszącymi nazwy bądź to od tematyki, np. wierchowe, bądź od imienia muzyka, który je pierwszy wprowadził do obiegu, np. Sabałowe.
Agata Witkowska
Najbardziej typowy skład góralskiej kapeli tworzy trzech skrzypków i jeden basista. Ustalił się on na trwałe dopiero w końcu ubiegłego wieku, kiedy to do instrumentarium weszły skrzypce w miejsce prymitywnych złóbcoków. Najważniejszą osobą w zespole (czyli muzyce) jest prymista. Swoją improwizowaną grą nadaje on charakter całej kapeli, a stosując różne sposoby artykulacji może utrudnić bądź też ułatwić tancerzom wykonywanie płynnych ruchów. Musi być więc on artystą o wysokich umiejętnościach i wielką indywidualnością. Prymiście towarzyszy dwóch sekundzistów, tworzących akordową przestrzeń pomiędzy nim a schematami granymi przez basistę, często zastępują go oni także w trakcie gry.