O naszości

Przed kilkoma laty przyszedł do poznańskiego oddziału „Gazety Wyborczej” list. Podpisany przez kilkanaście osób z kręgu tutejszego środowiska muzycznego, był polemiką – protestem wobec pisanych przeze mnie recenzji. Pretekstem do jego powstania była zaś moja niepochlebna recenzja występu jednej z poznańskich grup jazzowych. Jedna z głównych (choć niesformułowanych wprost) tez była zaś taka, że nie należy pisać źle o tutejszych muzykach (bo – dopowiadając – jeśli nie my będziemy dobrze pisać, to kto?). Rzecz oczywiście jest zamierzchłą, mało interesującą historią i jeśli do niej dziś powracam to dlatego, że jest z jednej strony anegdotką, która trafnie opisuje pewne mechanizmy „społecznego odbioru muzyki”, z drugiej strony dlatego, że sam jej temat co i raz powraca do mnie, gdy obserwuję tak zwany rynek muzyczny.

Abstrahując od wspomnianego przykładu, pozostańmy przy kluczowym i dramatycznym pytaniu „kto ma więc dobrze pisać o naszych muzykach?”. Odpowiedź jest oczywiście banalna. Dobrze powinni pisać wszyscy, jeśli zespół jest dobry. Nikt, jeśli zespół jest słaby. Podobnie rzecz powinna się mieć z wykonawcami „nie naszymi”. Kategorie narodowe, regionalne, ideowo-środowiskowe i im podobne są śmieszne, jeśli mają być jedynym czy zasadniczym kryterium oceny dzieła sztuki, czy tak zwanych wytworów kultury. To naturalnie potworne truizmy... ale czyż nie są to również „życiowe przypadki”, które każdy z nas dostrzega?

Jeśli docieramy tu do kluczowej opozycji „swój – obcy”, to przede wszystkim w takim sensie, że o „obcych” niech się martwią ich recenzenci, ich publiczność, oni sami. My martwmy się o „naszych”. Ale jak będzie trzeba, to w obronie naszych (albo i prewencyjnie) możemy „przyłożyć”. Prawdziwa katastrofa następuje, gdy to „martwienie się o naszych” zaczyna się raptem coraz bardziej zawężać. To mogą być nasze zespoły, nasi koledzy, nasze poglądy – które traktujemy nagle (beztrosko instrumentalnie) jako rycerską chorągiew, by nią trochę poirytować innych. Oczywiście podobne historie zdarzają się i w folkowym środowisku.

Czytam tu i tam, czytam w Internecie i „na papierze”, recenzje oraz omówienia płyt czy koncertów – znaczone niechęcią. Refleksje, których zadaniem jest przywalić tak, żeby zabolało – zgodnie z wcześniej założonym celem. I wtedy, gdy zamiast rzeczowych, umotywowanych argumentów pojawiają się większe czy mniejsze złośliwości, pytam sam siebie, o co chodzi? Daleki jestem od przyjmowania, jako wstępnych, założeń spiskowej teorii dziejów, że na przykład (folkowy) Lublin nie lubi (folkowej) Warszawy, czy odwrotnie, że Warszawa nie lubi Zakopanego czy Poznania, etc. Ale może jednak? Może to jest jakiś klucz? A może topografia bezinteresownej (?) niechęci nie pokrywa się z tradycyjną geografią?

Oczywiście najgorzej jest samemu się „upupić” i zgnuśnieć w opowiadaniu sobie bezpiecznych, okrągłych zdań i powtarzaniu jacy to jesteśmy wszyscy wspaniali. Jednak między tym stanem a niechęcią jest dużo miejsca na rozmowę i pozbawioną złych emocji twórczość.

Że warto, przekonuje sukces Kapeli ze Wsi Warszawa i Kroke – nominowanych do nagrody BBC Radio 3 Awards. To przede wszystkim obiektywne i niezależne od polskich środowisk potwierdzenie znakomitej klasy obu zespołów. To fakt, który potwierdza sens i wartość ich artystycznych wyborów, który powinien krzepiąco wpłynąć na całą polską folkową scenę. Na marginesie: podczas konferencji prasowej przed swoim poznańskim koncertem Peter Gabriel mówił, że teraz bardzo interesuje się muzyką europejską, ale nie zna polskiej muzyki ludowej ani folkowej (a chętnie by poznał!). Muzyka „stąd” jest z całą pewnością za mało znana. Może sukces („naszych”, ale przede wszystkim, obiektywnie znakomitych artystów) Kapeli ze Wsi Warszawa oraz Kroke i w tym pomoże?

Tomasz Janas – absolwent polonistyki UAM. Recenzent muzyczny „Gazety Wyborczej” w Poznaniu, członek redakcji „Czasu Kultury”; publikował m.in. w „Jazz Forum”. Ma na swoim koncie współpracę z Radiowym Centrum Kultury Ludowej oraz poznańskim „Rock Radio”. Uczestnik rady artystycznej festiwalu „Poznań Jazz Fair”. Juror festiwali folkowych – „Nowa Tradycja”, „Mikołajki Folkowe”, „Folkopranie” / „Ethnosfera”, a także konkursu na Folkowy Fonogram Roku. Laureat stypendium artystycznego Miasta Poznania za rok 1999.
Skrót artykułu: 

Przed kilkoma laty przyszedł do poznańskiego oddziału „Gazety Wyborczej” list. Podpisany przez kilkanaście osób z kręgu tutejszego środowiska muzycznego, był polemiką – protestem wobec pisanych przeze mnie recenzji. Pretekstem do jego powstania była zaś moja niepochlebna recenzja występu jednej z poznańskich grup jazzowych. Jedna z głównych (choć niesformułowanych wprost) tez była zaś taka, że nie należy pisać źle o tutejszych muzykach (bo – dopowiadając – jeśli nie my będziemy dobrze pisać, to kto?). Rzecz oczywiście jest zamierzchłą, mało interesującą historią i jeśli do niej dziś powracam to dlatego, że jest z jednej strony anegdotką, która trafnie opisuje pewne mechanizmy „społecznego odbioru muzyki”, z drugiej strony dlatego, że sam jej temat co i raz powraca do mnie, gdy obserwuję tak zwany rynek muzyczny.

Dział: 

Dodaj komentarz!