… kiedy Ziemia na zakręcie

[folk a sprawa polska]

„Świat jaki jest każdy widzi po swojemu / Dlatego miej odwagę lękać się tylko wtedy, gdy nie jesteś sobą / Porzuć strach w przedsionku wagonu / Który wiezie cię do celu niewyraźnie sprecyzowanego” – pisał w jednym ze swych współczesnych wierszy Adam Ziemianin.
Los sprawił, że miałem swego rodzaju „lato z Ziemianinem” – jego twórczość często mi w tym czasie towarzyszyła. Zgrabnie też i trafnie wpisuje się ona w opowieść o lipcowym wyjeździe na Podlasie. Tak, do Czeremchy. Nie, nie byłem na festiwalu Z Wiejskiego Podwórza po raz pierwszy, ale po raz kolejny się w nim zakochałem – w panującej tam atmosferze, w serdeczności ludzi organizujących tę imprezę, w zgoła niezwykłych „okolicznościach przyrody”. A wszystko było jak w wierszu poety z Muszyny: pociąg, który był jednym wielkim przedsionkiem, zapełnionym, przepełnionym pasażerami, wiózł nas ku niepewnej przyszłości, zwłaszcza w obliczu potężnej burzy nad głowami. A na festiwalu? Mnóstwo ludzi – po obu stronach scenicznej rampy (i nie tylko tam), którzy nie musieli „mieć odwagi, by się lękać”. Ludzi naturalnych, uśmiechniętych, otwartych…
Jest tam też przecież – znów jak w wierszu Ziemianina: „Nad torami kładka / Przerzucona zręcznie / Przez robotników / W pomidorowych kamizelkach / Tak powstał nasz wiadukt / Z bożej łaski i władzy kolejowej / Z desek surowych / Taras widokowy dla ubogich / Ale z bogatą wyobraźnią”. Poeta pisze pewnie o Muszynie, ale co tam! Przecież to samo, tak samo jest w Czeremsze: kładka kolejowa z widokiem na festiwal…
W tym roku naprawdę potężne przeżycia artystyczne zapewnili doświadczeni, cenieni i lubiani krajowi artyści w towarzystwie świetnych wykonawców z innych krajów, a więc Trebunie-Tutki i Urmuli z Gruzji oraz gospodarze – Czeremszyna ze wsparciem ukraińskiej Horyny i Białorusina czującego się u nas jak u siebie – Todara. Zagrali też inni polscy wykonawcy: Kapela Brodów, Dikanda, Sharena, The Bumpers, Konopians oraz goście zagraniczni, wśród których byli Los Fuegos z Danii, Zdob Si Zdub z Mołdawii, Pasztor Hora z Węgier. Do tego czwarty już turniej piłki błotnej (coś takiego tylko tam!), a jednocześnie projekcja absolutnie przejmującego filmu „Bieżeńcy 1915–1922”. A dalej: kiermasze, warsztaty, spotkania, przegląd artystów grających melodie rozmaite na harmonijce ustnej, a wreszcie pełen uroku i wzruszający koncert zespołów śpiewaczych ze wsi Czeremchy, Dobrowody i Wólki Terechowskiej, czyli promocja wydawnictwa „Pieśni nie tylko święte. Tradycja muzyczna Podlasia”. Całe to piękne zamieszanie dzięki wysiłkowi organizatorów – Barbary Kuzub-Samosiuk, Mirosława Samosiuka i sztabu ludzi, którzy z nimi współpracują – w miejscowości, o której Wikipedia pisze, że jest „osadą liczącą 2640 mieszkańców”!
Warto było obserwować to piękne tegoroczne wzrastanie, rozwijanie się, rozkręcanie się festiwalu i chwytające za serce, późnoniedzielne „składanie się”: zamykanie kramików, powolne znikanie publiczności. Ten jakże namacalny, boleśnie, melancholijnie piękny – choć tak zwykły – czas przechodzenia do rzeczywistości pofestiwalowej. Czas przechodzenia od przeżywania święta do codzienności. Roztkliwiam się nad tym nieco sentymentalnie, bo jednak czymś odmiennym, zdecydowanie mniej dojmującym, jest kończenie się festiwalowego klimatu w szumie, pośpiechu, migotliwości dużego miasta. W mniejszym ośrodku – w osadzie – jest to wszystko zupełnie inne, kiedy namacalnie rozpływa się w powietrzu (choć zostaje w pamięci)…
W końcu jest prawdopodobnie i tak, jak w jeszcze innym wierszu Ziemianina – Bluesie o poranku – być może bardziej znanym, bo funkcjonującym również w formie piosenki: „Tego przespać nie można – bracie / Bo cię później zapytam w niebie / Czy złapałeś do bluesa ptaki / Które wtedy wypuściłem dla ciebie / Ucz się od nich od wiatru od deszczu / Tej modlitwy najprostszej na świecie / Przecież jakoś dogadać się trzeba / Kiedy Ziemia jest na zakręcie”.
Zatem na koniec pojawił się i element, który można postrzegać z perspektywy „politycznej” czy „społecznej”, czego jednak bać się nie należy. Wszak rzeczywiście „jakoś dogadać się trzeba”. A folk – czy jak tam sobie nazwiemy muzykę, o której tu opowiadamy, a której można posłuchać np. w Czeremsze – ma w sobie wszystko, czego potrzeba. Ma niebywały wręcz walor integrujący (niezależnie od statusu, wieku, poglądów słuchaczy oraz wykonawców), uważnie patrzy w przeszłość i z rozsądkiem snuje współczesną opowieść.
Tak jest też – jako się rzekło – w Czeremsze, która ma jeszcze ów szczególny atut położenia na wschodzie Polski, blisko granicy z Białorusią i Ukrainą. To wszystko nadaje podlaskiemu festiwalowi dodatkowe symboliczne znaczenie. Choć nie sprowadzajmy wszystkiego do symboli. Warto po prostu w lipcu przyjechać do Czeremchy, zasłuchać się w muzykę, pobyć z ludźmi, którzy także na festiwal przybywają. Naprawdę warto!

Tomasz Janas

Skrót artykułu: 

„Świat jaki jest każdy widzi po swojemu / Dlatego miej odwagę lękać się tylko wtedy, gdy nie jesteś sobą / Porzuć strach w przedsionku wagonu / Który wiezie cię do celu niewyraźnie sprecyzowanego” – pisał w jednym ze swych współczesnych wierszy Adam Ziemianin.
Los sprawił, że miałem swego rodzaju „lato z Ziemianinem” – jego twórczość często mi w tym czasie towarzyszyła. Zgrabnie też i trafnie wpisuje się ona w opowieść o lipcowym wyjeździe na Podlasie. Tak, do Czeremchy. Nie, nie byłem na festiwalu Z Wiejskiego Podwórza po raz pierwszy, ale po raz kolejny się w nim zakochałem – w panującej tam atmosferze, w serdeczności ludzi organizujących tę imprezę, w zgoła niezwykłych „okolicznościach przyrody”.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!