Jak Pan Jezus chodził po świecie

Gawęda żywiecka

Fot. z arch. J. Michniuk

Mój Dziadek urodził się i wychował w niewielkiej beskidzkiej wsi Wieprz, niedaleko Żywca. Razem z ósemką rodzeństwa, matką, ojcem i babką mieszkali w jednej izbie. Jego dom rodzinny znajdował się pod górą Grojec, która jest obecna w wielu lokalnych legendach i podaniach. Dziadek zdobył zawód stolarza i pracował w nim do emerytury. Jako mała dziewczynka spędzałam z nim dużo czasu, gdy przy wykonywaniu codziennych prac opowiadał mi o swoim dzieciństwie. Pewna szczególna historia utkwiła mi w pamięci, ponieważ Dziadek często ją powtarzał. Kilka miesięcy temu usłyszałam ją ponownie, świętując jego dziewięćdziesiąte urodziny.

Dziadek siedzi w swoim pokoju i patrzy przed siebie. Jest zamyślony i jakby nieobecny. Słoneczny, czerwcowy dzień nagle stał się szary, za sprawą ogromnych czarnych chmur, które zagościły na dotąd niebieskim niebie. Dziadek milczy i upija łyk czarnej kawy. Patrzy na zgromadzonych wokół niego gości i się uśmiecha. Prosimy go, żeby nam coś opowiedział. Także tym razem była to dobrze znana nam gawęda, o pewnym szczególnym dniu w życiu całej jego rodziny. Dziadek jest dziś melancholijny. Uśmiecha się do swoich dwóch prawnuków i zaczyna swoją opowieść:
„Ostatnio często myślę o mojej matce… Musiała sobie poradzić z dziewięciorgiem dzieci i pracą na gospodarstwie. Nie wiem, jak ona to robiła… To były ciężkie czasy, a my, jak i inni, nie mieliśmy wiele. Kiedy byłem małym chłopcem, nasza liczna rodzina posiadała tylko jedną krowę. Nigdy jednak nie dawała dobrego, tłustego mleka, tylko chude, z którego nie dało się zebrać śmietany. Pewnego upalnego dnia do naszych drzwi zapukał nieznajomy starzec z długą, siwą brodą. Był głodny i spragniony i poprosił o coś do jedzenia. Moja matka zaprosiła go do środka i dała wodzionki, czyli zupy z chleba, którą mieliśmy na obiad. Starzec usiadł przy stole i z apetytem zjadł ten skromny posiłek. Potem rozejrzał się po kuchni i powiedział:
– Wiem, że wasza krowa daje złe mleko. Ktoś rzucił na nią urok. Jeśli chcecie, mogę wam powiedzieć, jak ten czar odczynić.
Matka w milczeniu kiwnęła głową.
– Weźcie dwa głębokie talerze i połóżcie je na siebie, tak, żeby była między nimi przestrzeń. Owińcie je w czyste, białe prześcieradło, a potem w jakąś starą szmatę. Połóżcie tak przygotowany tobołek pod progiem domu. Ja będę się za was modlił, a potem zobaczycie, co się stanie.
Jak kazał starzec, tak zrobiła moja matka, a tymczasem on odprawiał modły, wzywając imienia Boga. Po godzinie modlitw starzec kazał wyciągnąć tobołek spod progu. Między talerzami znaleźliśmy kości oraz kłaki krowie. Starzec kazał nam wrzucić je do ognia. Następnie nieznajomy powiedział:
– Jutro, chociaż jest niedziela i nie powinno się pracować, przyjdzie do was sąsiadka pożyczyć masielnicę. Pod żadnym pozorem jej nic nie pożyczajcie, bo to ona jest wiedźmą.
– Co chcecie jako zapłatę za waszą pomoc? Nie mamy wiele, ale chętnie wam się odwdzięczymy – zapytała moja matka.
– Dajcie mi kawałek słoniny, co wisi u was na strychu, bo niedawno biliście świnię.
Popatrzyliśmy na siebie. Tego nie mógł znikąd wiedzieć! Daliśmy mu kawałek słoniny i odszedł, aby nigdy więcej się nie pojawić. Wszystko, co przepowiedział, się wydarzyło. Staruszek polecił nam też kupić kozy, ponieważ ich nie da się zaczarować – bo to diabelskie nasienie. Kupiliśmy więc parę kózek i rzeczywiście od tamtego czasu mieliśmy już zawsze dobre, tłuste mleko. Jestem przekonany, że odwiedził nas wtedy sam Pan Jezus pod postacią tego głodnego starca, ponieważ – jak uczyła nas moja matka – Pan Jezus chodził po świecie.
Kiedy umarła nasza sąsiadka – czarownica – jej dzieci wyrzuciły z piwnicy wszystkie śmieci, których wcześniej używała do praktyk magicznych. Były to zwierzęce kłaki, kości, pióra ptaków, zasuszone zwłoki kretów itd. Ponieważ niedaleko była rzeka, wrzuciły wszystkie te przedmioty do Soły. Przyglądaliśmy się temu jako dzieci z uwagą, ale i przerażeniem. Śmieci nie tonęły bowiem, ale utrzymywały się na powierzchni wody i wydawały z siebie nieopisane dźwięki; piszczały i głośno zawodziły, płynąc z nurtem”.
Dziadek kończy opowieść i bawi się kawałkiem tortu urodzinowego na swoim talerzu. Spuszcza wzrok, a my w milczeniu czekamy, co jeszcze powie. Powoli podnosi widelczyk z ciastem do ust. Patrzy na nasze ciekawskie twarze i dodaje:
„Nigdy tego nie zapomnę! Byłem wtedy małym chłopcem, a dziś mam dziewięćdziesiąt lat, ale doskonale przypominam sobie tamten dzień. Pamiętajcie proszę o tej historii, kiedy mnie już nie będzie…”.

Justyna Michniuk

 

Sugerowane cytowanie: J. Michniuk, Jak Pan Jezus chodził po świecie, "Pismo Folkowe" 2021, nr 152-153 (1-2), s. 16.

Skrót artykułu: 

Mój Dziadek urodził się i wychował w niewielkiej beskidzkiej wsi Wieprz, niedaleko Żywca. Razem z ósemką rodzeństwa, matką, ojcem i babką mieszkali w jednej izbie. Jego dom rodzinny znajdował się pod górą Grojec, która jest obecna w wielu lokalnych legendach i podaniach. Dziadek zdobył zawód stolarza i pracował w nim do emerytury. Jako mała dziewczynka spędzałam z nim dużo czasu, gdy przy wykonywaniu codziennych prac opowiadał mi o swoim dzieciństwie. Pewna szczególna historia utkwiła mi w pamięci, ponieważ Dziadek często ją powtarzał. Kilka miesięcy temu usłyszałam ją ponownie, świętując jego dziewięćdziesiąte urodziny.

Fot. z arch. J. Michniuk

Dział: 

Dodaj komentarz!