Jak Bruce został folkowcem

Jedną z najbardziej gorących (i chyba nigdy niezakończonych) dyskusji w środowisku folkowym jest (była?) próba ustalenia granic gatunku - stylistycznych, mentalnych, etc., etc. Nie wiem, czy dziś dla zbiorowej świadomości albo tożsamości podobne kwestie mają jeszcze jakieś znaczenie, na ile istotne pozostają dla twórców i słuchaczy. Pewnie nie są to jednak problemy bez znaczenia. Zwłaszcza że wobec nieostrości dotychczasowych granic, pod hasłem "folk" były prezentowane (w mediach, na festiwalach, na płytach) różne, czasem zaskakujące rzeczy...

Niełatwo byłoby definiować stylistyczną kondycję polskiego folku na przykład wobec nurtu world music. I to nie tylko dlatego, że ów termin jest jeszcze bardziej "mgławicowy", publicystyczny, popmedialny, a przez to tym bardziej nieokreślony. Kłopot mielibyśmy nawet sięgając do autorytetu listy World Music Charts Europe - na pozór jednego z najbardziej obiektywnych źródeł informacji o tym, co w Europie postrzega się jako world music. I to tę najlepszą, najbardziej godną uznania - i posłuchania. Oczywiście, muzykę ze swej natury będącą przetworzeniem źródłowych tematów, ale też pozostającą z tymi źródłami w istotnym kontakcie.

Zajrzyjmy na przykład do lipcowego wydania wspomnianej listy. Odnajdziemy na niej najnowsze krążki klasyków gatunku, choć tak różnych jak Toumani Diabate (tym razem na czele własnej afrykańskiej orkiestry!), Mercan Dede czy Afel Bocoum. Odnajdziemy album dobrze znanej łotewskiej formacji Ilgi oraz Peruwianki Susany Baca - nagrywającej dla wytwórni Luaka Bop Davida Byrne'a. Baca może w największym stopniu spośród wymienionych artystów pojawia się w rejonach pop, ale przecież jej obecność na tej liście nie może dziwić. Jeśli jednak wczytamy się dalej, odnajdziemy popetniczną Natachę Atlas, ale także traktujące źródłowe inspiracje jeszcze bardziej pretekstowo - Ojos De Brujo czy Senor Coconut. Oba, jako sympatyk szeroko pojętej sceny niezależnej, cenię, ale nie zaryzykowałbym lokowania ich dokonań w kręgu world music/folk. Tym bardziej zaś nagrań formacji… Gotan Project, która też znalazła się wśród dwudziestki najlepszych krążków world music sprzedawanych w Europie.

Oczywiście, owa szeroka rozpiętość stylistyczna jest stałym elementem listy - takoż muzycznych festiwali, etc. Gdy dla sprawdzenia powyższego zajrzymy na listę World Music Charts Europe dwa miesiące późniejszą, czyli z września 2006, cóż zobaczymy? Wśród nowości minionych dwóch miesięcy, ostatnie, pośmiertne dzieło wielkiego mistrza, jakim był Ali Farka Toure. Jest nowa, znów świetna (choć mniej chropowata niż niektóre poprzednie) płyta słynnej Laponki Mari Boine, jest nowy krążek jakże dobrze nam znanego Tomasa Kocko i nowa płyta Druziny. Ale pośród nich odnajdziemy też najnowsze dzieło… Bruce'a Springsteena. Tak! Owszem, słynny Boss wydał udaną płytę z nagraniami legendy amerykańskiego folku Pete'a Seegera. Czy jednak stał się przez to wykonawcą folkowym? Albo inaczej: czy płyta może być folkowa, a wykonawca nie? To pytanie to trochę żart. Ale z drugiej strony, przy odrobinie uporu możemy dojść do wniosku, że śpiewając swój słynny hymn "Born in the USA" Springsteen też był artystą folkowym, wszak jakoś odwoływał się do swej tradycji (to też żart).

Gdzie jest więc granica? Chyba znów każdy musi sobie sam odpowiedzieć. I czy włączanie potężnych elementów pop, rocka czy innych gatunków jest rozrzedzaniem folku czy wręcz przeciwnie - dodawaniem mu nowych sił? Czy odnajduje się w ten sposób nową publiczność, czy tylko traci starą? Ryzykowałbym przypuszczenie, że o znaczeniu może decydować ostateczna jakość artystyczna. Ale jakże to względne i relatywne. Czy wobec takiej perspektywy można liczyć na jakiekolwiek porozumienie? Mówienie jednym językiem?

Zresztą być może zagłębiam się tu w problemy zupełnie nieistotne. W marcu tego roku zmarł wspomniany powyżej Ali Farka Toure - jeden z największych i najwspanialszych twórców afrykańskich, jeden z największych i najwspanialszych wykonawców odwołujących się do muzycznych źródeł. Jeśliby sugerować się tym, jakie echo wywołała Jego śmierć w naszym kraju, to… niemalże go nie było. Może więc to wszystko naprawdę nie ma już większego znaczenia? Może w kulturze istotne jest już, na przykład, tylko to, czy posłanka, która ponoć złamała prawo dostając się do parlamentu, wystąpi w programie wokalistki, która ponoć (jeszcze?) nie potrafi śpiewać? Może wszystko inne jest marnowaniem cennego czasu?

Skrót artykułu: 

Jedną z najbardziej gorących (i chyba nigdy niezakończonych) dyskusji w środowisku folkowym jest (była?) próba ustalenia granic gatunku - stylistycznych, mentalnych, etc., etc. Nie wiem, czy dziś dla zbiorowej świadomości albo tożsamości podobne kwestie mają jeszcze jakieś znaczenie, na ile istotne pozostają dla twórców i słuchaczy. Pewnie nie są to jednak problemy bez znaczenia. Zwłaszcza że wobec nieostrości dotychczasowych granic, pod hasłem "folk" były prezentowane (w mediach, na festiwalach, na płytach) różne, czasem zaskakujące rzeczy...

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!