(Folk a sprawa polska)

...pod powierzchnią

Mniej uważny obserwator życia muzycznego mógłby stwierdzić, że scena muzyczna przełomu wieków jest wtórna, nudna i nieciekawa. Tak przynajmniej kreują ją media - zarówno telewizja, jak i komercyjne stacje radiowe czy kolorowe czasopisma. To, co tam widać i słychać, przyprawia - w zależności od samopoczucia - o śmiech lub rozpacz. Tymczasem "pod powierzchnią gra cygańska muzyka", jak śpiewał przed laty bynajmniej nie folkowy zespół Variete. Mnogość zjawisk, które tu i ówdzie rozkwitają, nie znajduje swego odzwierciedlenia w mediach. Twórcy folkowi czy yassowi, artyści z kręgu awangardy czy rockowego offside'u kontynuują swe poszukiwania, choć zazwyczaj milczą o tym media. Jedną z ważnych prób łączenia "niezależnych" z różnych stron muzycznego rynku, który jest wszak realną alternatywą dla rynku "zależnego", jest internetowa witryna (i sklep) www.terra.pl

Na powierzchni zaś pojawiają się inne nowe zjawiska. Takim jest, na przykład, proponowany od niedawna przez hipermarkety system sprzedaży płyt na wagę (podobnie zresztą jak książek) będący dowodem na to, że kultura znalazła się w szczególnym miejscu. Kultura lub to, co próbuje ją udawać. Doświadczenie uczy bowiem, że oferta hipermarketów pod względem artystycznym pozostawia wiele do życzenia. Tym niemniej problem pozostaje. Problem spychania na margines wszystkiego, co zmusza do niewielkiego chociaż wysiłku umysłowego.

Recenzenci muzyczni jako normę przyjmują już płyty kolejnych "wyprodukowanych" dziewcząt lub chłopców, których zadaniem jest po prostu być gładkimi i ślicznymi prezentując nijaki repertuar, proponując już tylko błahą, nudną tapetę. Jakich wartości poszukują i jakie prezentują tzw. gwiazdy u źródeł nowego milenium? Recenzent Gazety Wyborczej na chłodno analizuje nowy album piosenkarki Lopez: "pozbawiona cech szczególnych, ryzyka i najdrobniejszych chropowatości (...). Nie może zwracać uwagi, frapować, zastanawiać bo odwróciłaby uwagę odbiorcy skupioną na prowadzeniu samochodu, czytaniu gazety, gotowaniu kartofli, obsłudze komputera"...etc. Zaiste, swoisty to minimalizm. To redukowanie siebie, które ma w podtekście również redukowanie (niestety nie reedukowanie) słuchacza, który już nawet nie musi "być", byle zapłacił za płytę.

Oczywiście razi mnie konstatacja, że "taka już jest muzyka naszych czasów". Razi mnie też recenzencka filozofia "małych kroczków": skoro publiczność ma dziś takie oczekiwania, to nie stawiajmy jej zbyt wielkich wymagań, nie pokazujmy jej zbyt trudnych artystów, niech wystarczą ci "pół-plastikowi". Bo wszechobecny wyścig o klienta (od hipermarketów po stacje radiowe i czasopisma) nakazuje takie zaniżenie poziomu, żeby wszyscy rozumieli. A pokazanie owego "pół-plastikowego" (niby folkowego, czy niby rockowego czy niby jazzowego - smooth) artysty potraktujemy jako spełnianie misji kulturotwórczej. Niedobrze jest traktować swoich słuchaczy (czytelników) jako głupszych od siebie, którym można - z łaski - coś pokazać albo nie. Niedobrze jest oszukiwać (siebie i innych), że fałszywa twórczość po stokroć zareklamowana nabierze raptem cech arcydzieła.

Piszę to słuchając po raz kolejny przepięknej płyty Julii Doszny. I szczerze współczuję piosenkarce Lopez, że nigdy nie będzie jej dane zaznać takiej wrażliwości, takiej subtelności, że nigdy już pewnie nie przestanie być niczym więcej niż tylko "produktem". A Julia Doszna jest na ten sam czas przełomu wieków i tysiącleci jawnym, dotykalnym dowodem, że dzieła rewelacyjne i poruszające są nadal możliwe. Prostota, kameralność, a zarazem głębia i wielowymiarowość każdej z tych zaśpiewanych a capella dziewiętnastu łemkowskich piosenek pozwala zapomnieć o pop-dance'owych koszmarach. Oczywiście, płyty Julii nie znajdziecie w sklepie za rogiem, ani nie usłyszycie w radiu - może dlatego, że nie ułatwia obierania kartofli... Właśnie ze względu na ową kameralność, a zarazem finezyjność i głębię oraz specyficzny klimat płyta Doszny przypomina mi znakomity, jeden z najbardziej niedocenionych albumów wydanych w ostatnich latach w naszym kraju, "Kytytsi" Switłany Nianio. Gatunkowo to rzeczy bardzo odległe, ale pewien sposób myślenia, szacunek dla dźwięku (i ciszy), niespieszność pozwalają zestawić je ze sobą. I cieszyć ich pięknem. Bo "pod powierzchnią gra...".

Trudno w tym miejscu pisać o Orkiestrze p.w. św. Mikołaja i nie być podejrzanym o stronniczość czy chęć schlebiania gospodarzom. A jednak spróbuję. Jest bowiem najnowsza płyta Orkiestry jeszcze jednym dobrym znakiem naszego czasu. Dowodem, że rozwój nie musi oznaczać schlebiania komercyjnym gustom, ani powtarzania raz wymyślonej koncepcji. Muzyka "Mikołajów" zmienia się, dojrzewa wraz z nimi i dziś - również dzięki walorom aranżacyjnym i instrumentalnym - osiąga swoiste apogeum. "Z dawna dawnego" to bowiem nie tylko najlepsza z płyt Orkiestry, ale i jedna z najlepszych w całej dyskografii polskiego folku.

Tymczasem na powierzchni... Pojawiają się co i raz zabawne "okołofolkowe" zdarzenia. Oto na przykład młody człowiek robiący (a w każdym razie chcący robić) wrażenie inteligentnego, prowadzący w telewizji program dla dzieci i młodzieży jest wyraźnie zaskoczony tym, że tradycja irlandzka i szkocka mają wspólne źródło w kulturze celtyckiej. Może więc trzeba myśleć o edukacji - i to na najbardziej podstawowym szczeblu? Może jednak warto próbować?

Skrót artykułu: 

Mniej uważny obserwator życia muzycznego mógłby stwierdzić, że scena muzyczna przełomu wieków jest wtórna, nudna i nieciekawa. Tak przynajmniej kreują ją media - zarówno telewizja, jak i komercyjne stacje radiowe czy kolorowe czasopisma. To, co tam widać i słychać, przyprawia - w zależności od samopoczucia - o śmiech lub rozpacz.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!