Agnieszko, Bogdanie, Kasiu, Sławku!


Mówię wam! Niechętnie to piszę, bo dużo, bardzo dużo w Waszych recenzjach ciekawych i trafnych uwag, na temat samej muzyki i jej nagłośnienia. Jedynym usprawiedliwieniem może być to, że idzie o nasz pierwszy w życiu koncert w tym miejscu, z tym akustykiem. Wchodzimy co drugi miesiąc do nowego miejsca, po sześciu latach w coraz bardziej za małym OKO. Poza tym dużo uwag bardzo słusznych o publiczności i o celowości i w ogóle aby jak najwięcej takiej pomocy, ale idąc od końca tekstu Sławomira (Browkina "GzCH" n 22)- uważam, że idzie o uraz z nieporozumienia przy wejściu. Otóż tamtego popołudnia Sławomir wpisany jest własnoręcznie przeze mnie na listę gości (wraz z osobą tow. - Kasia), a dwa metry od bramki pilnuje jej wicedyrektor Małgosia Bocheńska oraz Sławek Gołaszewski. Wystarczy mocniej chcieć do tej listy dotrzeć, ale Sławek nie dociera, bo bramka jest uprzedzona o dwójce dziennikarzy z Lublina i na hasło Lublin - wpuszcza bez gadania.

Obstawiam (tysiąc do jeden), że idzie o ten właśnie uraz, gdy Sławek dostrzega jedynie "około 150 osób", bo samych biletów sprzedane jest 280 sztuk, a wpuszczonych gości jeszcze minimum pięćdziesiąt osób (mam do wglądu wykaz biletów z księgowości i swoją część listy gości). Poza tym Sławek słusznie narzeka na alkohol, którego na naszych Otwartych Próbach w ogóle się nie sprzedaje ani kropeleczki, a jeśli się jakiś pojawia, to wniesiony przez polską młodą publiczność, w której hipokryzja świata... polityki... czy jak - owocuje hipokryzją jednoczesnego odczytania z plakatu, że impreza jest bezalkoholowa i jednoczesnego trzymania w ręku wniesionej butelki z piwem lub winem. I tak jest wszędzie, tyle, że u nas niejako przewidujemy to już na plakacie. Można też jeszcze zauważyć, że wnoszących butelki powinna ścigać ochrona, ale to już całkiem nie nasza praca. Sama zaś ONZ (przyrzekam, można robić nam badania) - przystępuje do Muzyki na absolutnym zerze z wyjątkiem nikotyny u dwóch osób (do koncertu zawsze przystępujemy także bez konopi). Co innego po graniu, gdy pijemy małe piwko, albo ktoś tam czasem gdzieś delikatnie pociąga dymka. ALE NIE PRZED MUZYKĽ.

No i jeszcze o muzyce: my nie gramy Reggae.

Bicie na dwa jest starsze niż Reggae, jest tak stare jak bicie na raz (np. marszowe). My rzeczywiście bardzo lubimy dużo grać na dwa, ale fakt, że ostatnio bicie na dwa przypominają nam także głównie muzycy a Jamajki, nie znaczy, że my gramy Reggae, bo to na pierwszy słuch nie prawda, nie mówiąc już o rozumieniu (bo gdzie u nas o cysorzu Haileselasie i rastafarii) i nie mówiąc już o patrzeniu (bo gdzie u mnie dready). To trochę tak jakby o całej muzyce Orkiestry św. Mikołaja pisać na trzech szpaltach i w tytule, że to jest muzyka marszowa (bo na raz). Oczywiście nie wyrzekamy się inspiracji muzyką Reggae, tak jak nie uciekaliśmy od inspiracji tutejszą muzyką tzw. "ludową" i w ogóle wszelką jaką kochamy.

No nic, ale reszta w obu artykułach jest bardzo dla nas cenna. Aha jam session ma to do siebie, że czasem nawet gospodarze nie wiedzą jak się nazywa ta osoba, co właśnie gra na scenie i w tym cały urok Sławku, ale za brak pisemnego, ramowego programu na holu - przepraszamy.

Mówię Wam! Niechętnie to piszę, to jest list przede wszystkim do Waszej Czwóreczki. Zróbcie z tym, co chcecie. Na publikację wcale tak bardzo nie nalegam, bo znam i stosuję, na ile się da, dalekowschodnie przysłowie I CHING:

"Lansowanie argumentów jest uprawianiem katastrofy"


ściskam i pozdrawiam Wszystkich

Skrót artykułu: 

Mówię wam! Niechętnie to piszę, bo dużo, bardzo dużo w Waszych recenzjach ciekawych i trafnych uwag, na temat samej muzyki i jej nagłośnienia. Jedynym usprawiedliwieniem może być to, że idzie o nasz pierwszy w życiu koncert w tym miejscu, z tym akustykiem.

Autor: 

Dodaj komentarz!