Monidło

Fotografię traktuje jako narzędzie do przyglądania się światu oraz do zabawy z rzeczywistością. Jest twórcą i koordynatorem Pracowni Fotografii i Galerii NN w Ośrodku "Brama Grodzka-Teatr NN" w Lublinie. W jego pracach odnajdujemy folklorystyczne motywy: wigor, kolor, erotyzm, którymi emanują zespoły tańca ludowego. Jest współautorem pionierskiej wystawy, która dowartościowuje obecne niemal w każdym domu udoskonalone portrety - monidła. Z pszczołami łączy go nie tylko pracowitość. Z Marcinem Sudzińskim, współtwórcą wystawy "Monidło. Wstępna próba rehabilitacji" - o podglądaniu świata i zabawach z rzeczywistością rozmawia Magdalena Wójtowicz.

Zajmujesz się fotografią tradycyjną. Co to oznacza? Jakie metody wykorzystujesz?
Wykorzystuję klasyczną materię fotograficzną, to znaczy klisze, procesy fotochemiczne, wszystko, co ma związek z tradycyjnym sposobem zapisu obrazu. Jeśli jednak chodzi o twórcze wykorzystanie, interesuje mnie właśnie materia fotografii - zapis światła na związkach srebra ukrytych w emulsji, czy to w kliszy celuidowej, szklanej czy na papierze. Swoją przygodę zacząłem od aparatów tradycyjnych, chociaż wtedy zaczęły pojawiać się tzw. cyfrówki, które z roku na rok były coraz bardziej zaawansowane. Ja zostałem przy kliszy czarno-białej, bowiem miałem niemal całkowity wpływ na to, co się z tą kliszą dzieje, jak naświetlam, w jaki sposób wywołuję i jak to będzie wyglądać w efekcie końcowym. Podobało mi się, że jest to manualny proces absorbujący mnie zupełnie - trzeba pójść do ciemni, trzeba się skupić, oderwać od rzeczywistości. Później odkryłem kolejne zalety technik tradycyjnych, różne możliwości aparatu i szedłem w naturalny sposób za tym, czego oczekiwałem od obrazu: plastyczności, jakości, sposobu zapisywania światła w drobinach srebra. Przechodziłem stopniowo do coraz większych klisz. To jednocześnie szło w parze z moimi fascynacjami różnymi fotografami, na których się wzorowałem, którzy byli dla mnie ważni.

Jacy fotografowie Cię fascynowali, inspirowali?
Bogdan Konopka był taką postacią, która w pewnym momencie mnie zafascynowała i polubiłem jego fotografie. U nikogo nie widziałem tego typu zdjęć, wrażliwości. W jego zdjęciach odnalazłem kawałek siebie. Jego fotografowanie polegało na odchodzeniu od ludzi, wybierał miejsca opuszczone, w których mało kto się zatrzymywał. Chodziło o fotografowanie tego, co pozostało po człowieku. Są to przede wszystkim fotografie miast i opuszczonych miejsc. Później spotkałem się z nim osobiście i miałem okazję zapoznać się z jego wizją fotografii i widzenia świata. Utrzymujemy kontakt do dziś.

Jak przebiegała Twoja edukacja, jaki miała wpływ na to, co teraz robisz?
Po ukończeniu studiów mogłem zdobywać wiedzę w Akademii Fotografii w Warszawie. Tę uczelnię wybrałem z premedytacją, bo wiedziałem, że tam dowiem się tego, czego sam musiałbym się dowiadywać wiele lat, że oni pokażą mi coś, co usprawni i ulepszy proces zdobywania wiedzy technicznej i pewną świadomość z zakresu fotografii.

Technikum pszczelarskie wybrałem bardzo intuicyjnie. Nie przemyślałem, czy chcę to robić, czy mam jakichś pszczelarzy w rodzinie, poczułem, że tam będzie mi dobrze. Technikum w Pszczelej Woli zostawiło we mnie wyraźny ślad, tam byłem blisko natury. Nagle okazało się, że kiedy zaczynasz poznawać tajniki świata przyrody, wpływać na nią - bo przecież pszczelarstwo to nic innego jak kierowanie rojem za pomocą wiedzy o mechanizmach, którymi rządzą się pszczoły - zaczynasz nabierać szacunku do świata. Na studiach starałem się wykorzystywać tę wiedzę. Licencjat na animacji kultury pisałem nie o pszczołach, ale o zespole folklorystycznym Aspis, w którym udzielałem się w szkole. Kiedy poszedłem na kulturoznawstwo, napisałem licencjat pod kierunkiem prof. Adamowskiego, dotyczący wizerunku pszczelarza, zawodu pszczelarza w kulturze polskiej. A kiedy przyszedł czas na magisterkę, pisałem o rysunku Bruegla "Pszczelarze", który podsunął mi prof. Scholz.


Czy teraz robisz jakieś zdjęcia związane z pszczelarstwem, czy kontynuujesz tę tematykę?
Zaczynam właśnie taki projekt, już zrobiłem parę zdjęć na temat pszczelarstwa, pszczelarzy i pszczół. Po pierwsze jest to świat dosyć tajemniczy. Już od starożytności snują się wokół tego różne wierzenia. Pszczoły są tajemniczymi stworzeniami, w tradycji uznawanymi za owady święte czyli łączone z bóstwami. Wokół tego narosło wiele obrzędów i obyczajów pszczelarskich, czasami bardzo dziwnych, na przykład wynoszenia w ustach Hostii i wkładania do ula.

Masz za sobą kilka indywidualnych i zbiorowych wystaw. Czy możesz o nich opowiedzieć? Co chcesz przekazać za pomocą fotografii?
Pierwszą wystawę, małą, ale ważna dla mnie, zrobiłem z Edwardem Romańczukiem, fotografem mieszkającym wiele lat w Lublinie. Zrobiliśmy wystawę: Lublin - miejsce rzeczywiste, miejsce wyobrażone. Razem prezentowaliśmy prace - on w kolorze swoją techniką, ja czarno-białe powiększenia. Później miałem różne epizody, na przykład w Tekturze. Następnie - wystawy w Rozdrożach, m.in. spora wystawa na otwarcie Stop! Galerii. Przyjechali moi nauczyciele z Akademii - Paweł Żak i Wiktor Nowotka. Potem bardzo ważna dla mnie wystawa w Łodzi w 2010. Były to fotografie mojego ojca. Zajmuję się także portretami. Teraz pracuję nad kolejnymi projektami, ale jest to coraz trudniejsze, niełatwo jest zrobić ważne zdjęcie. Jeśli chcesz coś dobrze opracować to potrzebny jest czas, wysiłek towarzyszący zarówno aspektowi technicznemu jak i intelektualnemu w powstawaniu obrazu.

Wystawa "Folklor egzotyczny" ujawniła twoje folklorystyczne zainteresowania i inspiracje. Skąd one się biorą, czy ma to związek z uczestnictwem w zespole tańca ludowego?
To były zainteresowania na pewnym etapie. Znalazłem się w zespole ludowym, co było zabawą, gdyż tak naprawdę z folklorem nie miałem nic wspólnego kiedy pojawiłem się w tym zespole. Grałem tam na bębnie, śpiewałem. Siłą rozpędu, kończąc szkołę w Pszczelej Woli, znalazłem się w Zespole Tańca Ludowego u Leszczyńskiego. W zespole jeszcze przez krótki czas pobyłem i tak się moja przygoda z graniem muzyki ludowej skończyła. W pewnym momencie przeniosłem to na grunt fotografii. Później, kiedy zacząłem fotografować, wymyśliłem sobie taką zabawę w związku z tym, że w Chatce Żaka moja ciemnia była dwa piętra nad magazynem strojów zespołu tańca UMCS. Zacząłem na początku nielegalnie wypożyczać stroje. Później zapraszałem moich przyjaciół, znajomych i robiliśmy inscenizacje. Oni się przebierali w stroje, ja prosiłem, żeby odgrywali różne sytuacje, które odtwarzaliśmy, czerpiąc je niekiedy z moich prywatnych zdjęć, z występów zespołu Apis w Pszczelej Woli. Oni odgrywali sceny, ja fotografowałem starym aparatem z lat 20. Później to powiększałem, powstawała czarno-biała odbitka, którą ręcznie kolorowałem. Ta technika ciekawie wpisywała się w samą ideę zespołów folklorystycznych, które są w pewnym sensie podkolorowane. Treści prezentowane przez te zespoły są wielokrotnie przetworzone, coś wyraźnie zgubiło się po drodze. Jest to jakby nie było estrada, pewne pozy są wypracowane, wystudiowane. Idealnie mi to odpowiadało. Ten krzykliwy kolor, mieszanie barw, które działo się na papierze, wpisało się w ideę. I tak powstał cykl Folklor Egzotyczny.

Może wystawa powinna nosić tytuł "Folklor erotyczny"?
Czeski fotograf - Jan Saudek - był postacią, która mnie wtedy inspirowała. Tworzy on, mówiąc w bardzo dużym skrócie, zdjęcia o erotycznym charakterze, kolorując je ręcznie. Podobało mi się to co robi. To było prowokacyjne, ale pasowało też do zespołów folklorystycznych, które mają w sobie wigor, jurność. Przecież ludzie, którzy biorą w nich udział to kilkunastoletnie młode osoby, które są ciągle w bezpośrednim kontakcie, także przebierając się gdzieś wspólnie w koedukacyjnych "garderobach". To wszystko ma lekko erotyczne zabarwienie, dlatego te zdjęcia też miały taki charakter.

Monidło jest określane jako poprzednik photoshopa. Czy jest w tym stwierdzeniu racja?
Monidło jest określeniem fotografii, portretu, który powstał na bazie zdjęcia, ale w większości jest dorysowany ludzką ręką. Naniesione są fragmenty postaci, czy ubrania, zwykle są to również bukiety kwiatów, dorysowane welony, krawaty i naniesione kolory, na taką półfotografię. To zjawisko pojawiło się nie tylko w Polsce, ale chyba wszędzie tam gdzie fotografia zawitała. To była tęsknota za kolorem, próba naśladowania malarstwa. Widziałem takie fotografie pochodzące z Kuby, Brazylii, Rosji. Na Lubelszczyźnie, która była "monidłowym zagłębiem" największy rozkwit tego typu portretów przypadł na lata 70. i 80, wytwarzano je wtedy niemalże fabrycznie. Była zorganizowana grupa ludzi, która zbierała zamówienia, później w pracowniach wyświetlano fragmenty oryginalnych zdjęć na papier fotograficzny, a inni je kolorowali. Sprzedawano je łącznie z wysyłkami do Chicago, najpewniej dla Polonii. Spółdzielnia Zorza produkowała od 1,5 do 2 tys. monideł miesięcznie. Z fotografią ma to wiele wspólnego. Punktem wyjścia jest przecież zdjęcie. Ta praktyka z photoshopem ma tyle wspólnego, że podobne zabiegi robi się dziś w komputerze, ulepsza się, modyfikuje rzeczywistość.

Skąd pomysł na wystawę Monidło, prezentowaną w Stop! Galerii (w Ośrodku Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych Rozdroża)?
Rok temu Jan Bernard z Ośrodka Rozdroża w Lublinie zasugerował, że może warto byłoby zrobić taką wystawę, pokazać monidła. Dowiedziałem się, że nie było ekspozycji, która prezentowałaby tego typu fotografie. Zacząłem o tym myśleć i rozglądać się kto współcześnie wykorzystuje tę technikę. Okazało się, że są młodzi artyści, którzy bawią się tym tematem. Ja również takie monidła robiłem, na przykład ze znalezionych negatywów z pudełka ze zdjęciami ojca. Nie czułem się na siłach, aby samodzielnie przygotować tę wystawę. Potrzebowałem kogoś z doświadczeniem, kto potrafi szerzej o tym napisać, kogoś kto wniesie w ten temat więcej niż ja mogę. Taką osobą okazał się Andrzej Różycki, który jest jednocześnie fotografem, filmowcem, ale też etnografem, stąd jego zainteresowania oscylują wokół kultury ludowej. Poprosiłem go o to, żebyśmy zrobili to wspólnie. Myślę, że to ważna wystawa, o ile mi wiadomo - pionierska. Nikt nie przygotował takiej wystawy wcześniej, żadne muzeum etnograficzne. To pozostawało poza obiektem zainteresowań jako element kiczu, jako coś czym nie warto się zajmować. Można to widzieć w kategorii kiczu, jednak z czasem, kiedy tych fotografii zostaje mniej, nabierają one wartości i mówią o pewnych potrzebach ludzi, którzy takie monidła robili.

O czym opowiadają nam udoskonalone portrety?
Choćby o tym, że kiedy w czasie wojny ludzie tracili wszystko, tracili także w pewnym sensie swoją tożsamość. Okazywało się, że dobrze byłoby mieć np. fotografię ślubną z mężem, który nie wrócił z wojny. Chcieli mieć takie fotografie, które potwierdzały to, co było dla nich ważne. Zostawało czasem tylko jakieś jedno malutkie zdjęcie, na którym były te postaci. To było punktem wyjścia do zrobienia portretu. Przyjeżdżał komiwojażer, brał zdjęcie i kopiował z niego. Tworzono monidło - obraz, który w rzeczywistości nigdy nie zaistniał przed obiektywem.

Z jakich lat pochodzą fotografie, które znalazły się na wystawie w Rozdrożach?
Fotografie prezentowane w Rozdrożach pochodzą z lat' 40 aż do roku 2010. Jest to więc przekrój przez kilka dekad.

Jak gromadziłeś monidła?
Jak się okazuje, gdyby dobrze się przyjrzeć, każdy ma monidło w domu! Po prostu powiedziałem znajomym, że poszukuję takich zdjęć, byłem u kilku fotografów, którzy dali mi namiary do ludzi, którzy się tym zajmują. Miałem sam kilka swoich zdjęć, fotografię dziadków, która później stała się materiałem do plakatu promującego wystawę. Było to zniszczone zdjęcie, które znalazłem w domu moich dziadków.

Jakie stawiasz sobie cele jako twórca i koordynator Pracowni Fotografii i Galerii Teatru NN?
W momencie kiedy przyszedłem do Ośrodka pojawiły się rozmaite możliwości, powstała nowa przestrzeń. To moja pierwsza profesjonalna pracownia, którą mogłem zaprojektować od początku do końca, łącznie z tym gdzie będę miał kran, gdzie będą moje narzędzia do suszenia zdjęć, jak to będzie rozmieszczone. Ta pracownia sąsiaduje z galerią, gdzie można wystawiać. To był milowy krok, cieszę się, że mogłem się tu znaleźć. A z drugiej strony, zetknąłem się z ważnymi fotografiami Lublina, które mam okazję przywoływać, czyli kopiować z negatywów. Czasem są to obrazy nieznane nikomu. Mam negatywy niepublikowane, na których jest Lublin nieoglądany dotąd na żadnych reprodukcjach. Nie wiem czy w ogóle ktoś zrobił odbitki z tych negatywów.

Moje działania naturalnie muszą iść w parze z celami jakie ma przed sobą Ośrodek Brama Grodzka. Muszę pamiętać, że znalazłem się w miejscu, gdzie dba się o pamięć o miejscach, pamięć o ludziach, o historii miasta. W galerii prezentuję twórców, ludzi, którzy zajmują się konkretnymi problemami w zakresie fotografii. Pojawiają się bardzo zróżnicowane tematy. Z drugiej strony chcę pokazywać zdjęcia dotyczące historii miasta, ludzi i miejsc, których już nie ma, a które warto przywoływać. To są fotografowie, którzy tu byli, funkcjonowali, ale też ludzie, którzy byli związani z Lublinem, którzy tworzyli historyczny krajobraz miasta, jak np. rodzina Hessów, założycieli Lubelskiej Fabryki Wag - mamy ciekawe materiały dotyczące ich obecności tutaj.


Jaka jest według Ciebie filozofia fotografii?
Fotografia jest świetnym narzędziem do przyglądania się temu co mnie otacza. Po pierwsze fotografia ma swój charakter dokumentalny. To medium jedyne w swoim rodzaju, medium milczące, nieruchome, tak samo uwieczniające jak uśmiercające. Po drugie - jest w niej duży potencjał twórczy, można ją przetwarzać, można się nią bawić i opowiadać dzięki niej o świecie i samym sobie. Czasem są to czyste formy, czasem, tak jak w przypadku mokrej płyty kolodionowej, której zacząłem używać, bardziej osobiste, wewnętrzne wędrówki. Zetknięcie się z tradycją alchemiczną, z czarnoksięskimi wręcz praktykami. To, że zajmuję się tradycyjnymi metodami, pracuję dużymi kamerami i potężnymi szkłami z początków fotografii, daje ogromną satysfakcję. To proces długotrwały, wymagający cierpliwości, dyscypliny, odtwarzania często zapomnianej już wiedzy. Nie jest to fotografia migawkowa, tylko taka, której opracowanie trwa kilka dni. Ciekawe, że pozwala mi ona z jednej strony otwierać się na rzeczywistość, a jednocześnie izoluje mnie od niej, zamykając w ciemnościach pracowni.

Wystawa "Monidło. Wstępna próba rehabilitacji", Ośrodek Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych "Rozdroża", 24 luty - 25 marca 2011.
Skrót artykułu: 

Fotografię traktuje jako narzędzie do przyglądania się światu oraz do zabawy z rzeczywistością. Jest twórcą i koordynatorem Pracowni Fotografii i Galerii NN w Ośrodku „Brama Grodzka-Teatr NN” w Lublinie. W jego pracach odnajdujemy folklorystyczne motywy: wigor, kolor, erotyzm, którymi emanują zespoły tańca ludowego. Jest współautorem pionierskiej wystawy, która dowartościowuje obecne niemal w każdym domu udoskonalone portrety – monidła. Z pszczołami łączy go nie tylko pracowitość. Z Marcinem Sudzińskim, współtwórcą wystawy „Monidło. Wstępna próba rehabilitacji” - o podglądaniu świata i zabawach z rzeczywistością rozmawia Magdalena Wójtowicz.

Dział: 

Dodaj komentarz!