O-Polska szansa?

Wciąż aktualne wydaje się pytanie czy popularność kilku estradowych wykonawców, odwołujących się (bardziej czy mniej świadomie) do muzycznej tradycji, jest dla folkowej sceny szansą czy zagrożeniem? Czy ma ona określać się jakoś wobec tego zjawiska? Czy może się wobec niego nie określić? Są to wszystko pytania o tożsamość i – jakkolwiek by to nie zabrzmiało – odpowiedzialność. Z jednej strony: czy można budować wspólnotowy przekaz w hermetycznym środowisku, w poczuciu „oblężonej twierdzy”? Z drugiej strony: czy da się wejść w dialog z tą drugą (dla ułatwienia powiedzmy – komercyjną) stroną i nie być przez nią „zjedzonym”? To pytania aktualne zarówno w kontekście obecnej sytuacji na polskim rynku muzycznym, jak też festiwali „Nowa Tradycja” i ...Opole.

Tegoroczna „Nowa Tradycja” pozwala z optymizmem patrzeć w folkową przyszłość. Jeszcze wszak nie „skonsumowały” swych wcześniejszych sukcesów Sarakina, Lautari czy Ania z Zielonego Wzgórza. To znaczy każdą z tych formacji wciąż można zaliczyć do prawdziwych nadziei, z optymizmem wyczekując tego, w którą stronę podążą ich – tak ciekawie rozpoczęte – artystyczne drogi. Już pojawiły się jednak nowe grupy, prezentujące dojrzałe, oryginalne projekty. Projekty, bo póki co zdefiniowały one swój styl czy naszkicowały go. To jednak, co już pokazały Swoją Drogą czy Stilo, a także Jarosław Adamów pozwala ze spokojem (choć i niecierpliwością) oczekiwać dalszych efektów ich pracy. A przecież i inni uczestnicy konkursu prezentują interesujące poszukiwania. Można to powiedzieć i o Rybce i Przyjaciołach (jeśli nie uciekną w stronę wspomnianej estrady), o Hajlanderach (którzy mają wszelkie dane, by grać piękną muzykę, byle trochę mniej gęsto) o Kontraburgerze (którego eklektyzm może stać się siłą), o Roksanie Vikaluk (choć pytanie o zespół towarzyszący jest tu pytaniem otwartym), o grupie Chutir czyniącej wszak stałe postępy. Nie chodzi zresztą o cenzurki, tylko o pospieszne wskazanie kilku nowych ciekawych wykonawców. Na ile im jednak starczy determinacji? Nawet nie pomysłów, ale sił na walkę w ramach chorego polskiego szoł-biznesu?

Ciągiem dalszym tych pytań jest przygoda folku na festiwalu opolskim. Sam festiwal, ten z amfiteatru, stał na żenującym poziomie, co wszyscy telewidzowie o mocnych nerwach mogli sami zobaczyć i – co gorsza – usłyszeć. Jak jednak jest z folkiem, który pojawił się tam podczas koncertu towarzyszącego imprezie? Oczywiście jeden koncert nie zmieni świata, ale... Fakt zaproszenia tam kilku folkowych zespołów oznacza, że tzw. branża zainteresowała się zjawiskiem. Może je odrzuci, może zechce skonsumować. Czy można z nią pertraktować, wejść na muzyczny rynek na swoich prawach? Bo przecież nie ulega wątpliwości, że każdy – również folkowy – artysta wychodzi na scenę, by mówić do ludzi. Skoro do tej pory media – generalnie – nie udostępniały swych łamów tej muzyce (bo obowiązuje jeden typ rozrywki kreowany, dyktowany przez komercyjne radiofonie i koncerny), to dlaczego teraz miałoby się to zmienić? A jednak pokusa jest i jest zrozumiała. Bo może uda się i w mediach, pod szyldem dużej wytwórni mówić do ludzi własnym językiem? Tylko kto da dziś taką pewność?

Piszę to słuchając koncertowych nagrań (sami muzycy nie chcą, by nazywać je płytą demo) zespołu Lautari. I żal mi, że tak wartościowych nagrań nie mogę słuchać z nagranej w studiu płyty. A jeśli ona się pojawi to nie będzie miała szansy, by pojawić się w radio, bo... no właśnie – dlaczego? I nie dowie się o niej prawie nikt, a wielu by zapewne zachwyciła. Wielu, którzy nie wiedzą o tym, że jest taki (czy inny – bo rzecz dotyczy przecież wielu wykonawców) zespół. Powiecie, że trzeba szukać, by znaleźć. Może.Tymczasem nadal ukazują się płyty piękne i ważne. I nadal pozostają one dla wtajemniczonych. Ot choćby „Budemo wesnu spiwaty”. Albo znakomity „Ethnocore 3 : Vak” Karpat Magicznych. Chyba jednak nie usłyszymy ich w radiu. Szkoda.

Skrót artykułu: 

Wciąż aktualne wydaje się pytanie czy popularność kilku estradowych wykonawców, odwołujących się (bardziej czy mniej świadomie) do muzycznej tradycji, jest dla folkowej sceny szansą czy zagrożeniem? Czy ma ona określać się jakoś wobec tego zjawiska? Czy może się wobec niego nie określić? Są to wszystko pytania o tożsamość i – jakkolwiek by to nie zabrzmiało – odpowiedzialność. Z jednej strony: czy można budować wspólnotowy przekaz w hermetycznym środowisku, w poczuciu „oblężonej twierdzy”? Z drugiej strony: czy da się wejść w dialog z tą drugą (dla ułatwienia powiedzmy – komercyjną) stroną i nie być przez nią „zjedzonym”? To pytania aktualne zarówno w kontekście obecnej sytuacji na polskim rynku muzycznym, jak też festiwali „Nowa Tradycja” i ...Opole.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!