Zespoły pieśni i tańca - za czy przeciw?

Małgorzata Jędruch

Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Sztuka jest czymś wyjątkowym, czymś niewymiernym, trudno poddającym się ocenie. Ten sam artysta-muzykant, podczas kolejnych swoich występów na scenie, zupełnie inaczej zagra tego samego oberka. Gdy obejrzymy zarejestrowane na taśmie występy zespołu pieśni i tańca podczas ostatniego koncertu i koncertu sprzed dwóch tygodni, też możemy zauważyć zmiany. Jakie? Któraś z tancerek nie potknęła się w tym samym miejscu, któryś z tancerzy mniej się uśmiechał. Niezmienne pozostały: układ koncertu, choreografia, muzyka. I koniecznie niezmiennie uśmiechnięte dziewczęta o białych zębach i czerwonych ustach. Gdy obejrzymy ten sam zespół sprzed dziesięciu lat, zauważymy może inne twarze – ale niezmiennie młode, uśmiechnięte, o białych zębach i czerwonych ustach, a poza tym może w programie koncertu kierownictwo zespołu postanowiło umieścić prezentację innego regionu.

Zakończę słowami (to przeniesienie myśli, a nie cytat) Olgi Emiliańczyk (antropolog z Uniwersytetu w Połowcach na Białorusi), prowadzącej zajęcia podczas ostatnio zorganizowanych we Wrocławiu Warsztatów Pieśni Tradycyjnych – to taka „suwenirna” kultura, melodyjna, prosta, radosna, czyli niewymagająca jakiejkolwiek aktywności, zaangażowania jej odbiorcy. Ja sama wybieram tę trudniejszą drogę.


prof. Piotr Dahlig

Zakład Historii i Teorii Muzyki IS PAN

Zespoły, w których kultywuje się ludowe tańce i śpiew, budują wśród swoich uczestników więzi lokalne, wyrabiają świadomość kulturową, uczą pewnego sposobu zachowania wobec innych, dają możliwość czynnego uczestnictwa w kulturze – i to jest sprawą najważniejszą. Istnieje duża szansa, że młodzi, którzy związali się z ruchem folklorystycznym, w pewnym momencie zaczną bardziej interesować się źródłami, obudzi się w nich zrozumienie tradycji. O tym, że zespoły takie spełniają ważną funkcję, niech poświadczy przykład Kaszub – terenu, gdzie rodziny nie są tak silną ostoją tradycji lokalnej jak południowe czy wschodnie obszary Polski. Na Kaszubach tradycja żyje już właściwie tylko w regionalnych zespołach ją kultywujących, więc są one tam jedyną formą ciągłości kulturowej.

Tego typu formy sceniczne rozkwitły już w dwudziestoleciu międzywojennym. Przez komunistów zostały wykorzystane jako propaganda nowych czasów. W 1935 roku Sowieci przywieźli do Anglii zespół tańców ludowych w strojach robotników. Z takiej społeczno-ideologicznej zaszłości bierze się niechęć czy pewna wstrzemięźliwość wielu środowisk, które dążą do zastąpienia zespołów folklorystycznych czymś innym.

Zespoły folklorystyczne mają duże znaczenie dla środowisk lokalnych. Inaczej patrzy się na nie z punktu widzenia wielkiego miasta, a inaczej ze wsi, dla której mają rangę wizytówki i emblematu. Uważam, że wszystko, co w kulturze nie jest komercyjne – warte jest poparcia. Jest miejsce dla różnych form scenicznych nawiązujących do tradycji. Powinny się one wspierać i być atrakcyjne wobec tego, co płynie z zewnątrz.


Marcin Sudziński

Przez pięć lat należałem do jednego z zespołów folklorystycznych. Był to zespół przy technikum pszczelarskim. Do „Apisu” wstąpiłem dlatego, że od dziecka kochałem muzykę (był to dziwny czas – wyłączając Metallikę szedłem na próbę ludowego zespołu, grając tam na bębnie i śpiewając – trudno mi to dziś zrozumieć). Jednym słowem moje zainteresowania folklorem przed przystąpieniem do zespołu w Pszczelej Woli równe były zeru. Po roku gry w zespole zacząłem rozumieć, że to, co robię, jednak mi się podoba.

Oprócz pozytywnych aspektów zjawiska istnieje szereg zagrożeń, które powodują przekłamania. Można zaobserwować wiele absurdów. Jednym z takich niech będzie choćby tańczenie kolęd. Innym, często spotykanym przekłamaniem jest mieszanie regionalnych strojów czy instrumentów (proszę przypomnieć sobie scenę z „Kochaj albo rzuć”, kiedy to na lotnisku w Chicago gra kapela górali podhalańskich, a jeden z nich ma piękny, biały akordeon, na którym wygrywa tak charakterystyczne dla Podhala akcenty przeznaczone w rzeczywistości wyłącznie dla instrumentów smyczkowych – akordeon w tradycyjnej muzyce tego regionu zupełnie nie funkcjonuje). Takich nieautentyczności jest na pewno więcej i często przez niewiedzę albo ignorancję dyrektorów artystycznych, choreografów, przez ich własne „widzimisię” popularyzowany jest niewłaściwy obraz dziedziny kultury ludowej, którą chce się przedstawiać bez odniesienia do rzeczywistości.


Marek Styczyński

Projekt Karpaty Magiczne

Zespoły „pieśni i tańca” (ZPiTy) trwają od niepamiętnych czasów... Są bardzo różne, ale mają podstawowe cechy wspólne. Wszystkie odwołują się do Tradycji regionalnej, a ich działalność ma dwa cele: teoretyczny (oficjalny) i praktyczny (nieoficjalny). Wszystkie ZPiTy mają sponsorów i mniejsze lub większe poparcie aktualnych władz. Z perspektywy czasu widać, że ZPiTy przydadzą się każdej władzy.

Odwołanie do Tradycji (przez duże T), łączone z deklaracją światopoglądową, działa tak silnie, że nikt nie śmie już zastanawiać się nad procesem, konstruowaniem tej Tradycji. Wiadomo, że to, co gra i śpiewa ZPiT musi być prawdziwą Tradycją. Tradycja ta jest jednocześnie regionalna i ogólnopolska. Aby osiągnąć ten paradoksalny stan ZPiTy muszą być podobne (różnią się strojami, czasem gwarą zaprezentowaną jako przerywnik i trochę choreografią). Najdziwniej wygląda ta sztuczna unifikacja w muzyce: wszyscy grają na klarnetach, kontrabasach i skrzypcach oraz akordeonach. Pierwszym (oficjalnym) celem ZPiT jest kultywowanie stworzonej przez siebie Tradycji.

Trochę mniej atrakcyjny jest dziś inny z powodów, dla których ZPiTy powstawały zazwyczaj zarówno w dorosłym, jak i dziecięcym wydaniu. Tym oczywistym, ale nieoficjalnym powodem była możliwość darmowego podróżowania „za granicę”. Kolorowy, sponsorowany (a potem własny) autobus wiózł naszą Tradycję hen daleko... Obecnie tego rodzaju autobusy (tyle że wygodniejsze) wiozą w kierunku Brukseli, gdzie Europejczycy mogą zobaczyć na własne oczy „dzikich” zza żelaznej kurtyny w kierpcach i wełnianych serdakach, zapijających gorzałką swoje historyczne sukcesy i porażki do wtóru skocznych lub smętnych melodii.

Mnie osobiście ZPiTy nie przeszkadzają i byłoby smutno, gdyby z serwowanych nam przez władze (wsi, miast, powiatów, województw i kraju) propozycji kulturalnych pozostały już tylko pokazy sztucznych ogni, beczka piwa i barwne korowody niby-teatrów ulicznych...

Remigiusz Mazur-Hanaj

Warszawski „Dom Tańca”; kwartalnik „Wędrowiec”

Kiedyś w rozmowie z poznanym właśnie skrzypkiem wiejskim, użyłem terminu „muzyka ludowa” odnośnie do jego grania. Zdumiał się niezwykle: „Ja nie gram muzyki ludowej! Muzykę ludową to grają w... (tu wymienił nazwę pobliskiego miasteczka), w zespole pieśni i tańca”. Na pytanie, jak w takim razie nazwać muzykę, którą grał przez całe życie na weselach i zabawach, nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Po dłuższym zastanowieniu odrzekł: „No... to jest po prostu muzyka”.

Uwielbiam muzykę, nie cierpię muzyki ludowej, chociaż tym terminem, jak widać, zdarza mi się posługiwać. Podobnie jest z tańcem. Na świecie istnieje wiele dziwactw, istnieją też zespoły pieśni i tańca, są przecież tacy, którzy odnajdują w nich coś ważnego dla siebie.

Agnieszka Kościuk

„Gadki z Chatki”

Pośrodku. Zespoły pieśni i tańca, jak wiele innych bytów w przyrodzie, mają swoje jasne blaski i ponure cienie. Rażą mnie w nich doczepiane warkocze, ostre makijaże, rozpisane matematycznie kroki, brak jakiejkolwiek improwizacji. A blaski? Swego czasu byłam w Krzemieńcu na Ukrainie, na Kresach. Istnieje tam, przy polskiej parafii, zespół tańca ludowego grupujący polską młodzież. Mniej ważna jest tu idealna równość kroków i piękne stroje. W zamian – jednocząca radość i dobra zabawa.

Oczywiste, że dla wielu, szczególnie w średnim i starszym wieku, występy zespołów folklorystycznych są zrozumiałe i jasne, a nawet powodują, że łezka w oku się zakręci. Młodsi duchem bracia w tradycji – muzycy folkowi, goszczą na swoich koncertach głównie młodzież, starszym nijak nie kojarząc się z folklorem. Rodzice koleżanki, usłyszawszy Kapelę ze Wsi Warszawa, podsumowali ją krótko – „psychodelka”. Łatwo wybuchnąć zarzutem, że zespoły pieśni i tańca deformują to, co niesie w sobie tradycja ludowa. Jeszcze łatwiej zapomnieć, że folk także jest wtórny. Znany jest mi przypadek, gdy niemiecka publiczność polskiego folku uległa długotrwałemu złudzeniu, że oto słucha autentycznej polskiej muzyki ludowej. Oburącz podpisuję się pod stwierdzeniem naszego redakcyjnego kolegi – wszyscy jesteśmy folklorystami.

Bywam na występach zespołów pieśni i tańca, bo mnie ciekawią sobie właściwą egzotyką, bo są widowiskowe i bardzo sceniczne, bo stanowią pewną propozycję możliwą do zaakceptowania. Są jak film kina familijnego albo kolorowe pismo przeglądane w pociągu. Jednak - można obejrzeć, posłuchać, ale trudno się nasycić. Na taki głód, po powrocie do domu trzeba włożyć do odtwarzacza płytę Kroke, Lautari, Dikandy...

Dział: 

Dodaj komentarz!