Wbrew sceptycyzmowi

[folk a sprawa polska]

Pod koniec września odbyła się kolejna edycja Tzadik Poznań Festival. Do najlepszych koncertów, które odbyły się w jego trakcie, należały folkowe występy zespołu Sztetl Quartet oraz Kapeli Brodów. Oba były fascynujące, pełne emocji, rozwibrowanego pulsu muzyki, swoistej transowości i bezpretensjonalności. Roztańczone i niebanalne.

A przecież spora reprezentacja artystów „tego kręgu” pojawiła się też na sierpniowym Off Festivalu w Katowicach. Grali tam m.in. Lautari, Sutari, Hańba! czy Kwadrofonik z Adamem Strugiem. Zachwyty dokonaniami folkowych artystów pojawiają się też w różnych zakątkach internetu, w radiowych audycjach, zazwyczaj stroniących od tego typu dźwięków.

Jakiś czas temu muzyka folkowa zdawała się być „tym gorszym” gatunkiem, nie dostrzeganym przez dziennikarzy oraz organizatorów wielu imprez. Mniejsza o rozmaite – i jakże liczne – tandetne, komercyjne w każdym rozumieniu tego słowa przedsięwzięcia. Gorzej, że folkowa ścieżka rozmijała się również z ważniejszymi, ambitnymi, godnymi uwagi festiwalami. Dziś już tak nie jest. Artyści szeroko (a nawet bardzo szeroko) pojętego kręgu folkowego, reprezentanci etno czy world music znajdują dla siebie miejsce nie tylko – co oczywiste – na tych najważniejszych folkowych właśnie festiwalach: od Nowej Tradycji przez Ethno Port, Z Wiejskiego Podwórza, Rozstaje i Skrzyżowanie Kultur po Mikołajki Folkowe (w kolejności kalendarzowej). Znajdują zainteresowanie organizatorów – i publiczności! – również wielu innych imprez. I to nie tylko najwięksi klasycy, jak Kapela Ze Wsi Warszawa, Trebunie-Tutki czy Orkiestra św. Mikołaja. Również Kapela Maliszów, Lautari, Sutari i inni budzą entuzjazm w tzw. mediach społecznościowych oraz w bardziej poważnych, refleksyjno-recenzenckich obszarach internetu.

O korzyściach z takiej sytuacji nikogo nie trzeba chyba przekonywać. Artyści mają więcej okazji do grania, a ich muzyka dociera do nowej, szerszej grupy słuchaczy. Ludzie otwierają się na nowe, często nieznane im wcześniej, artystyczne doznania. Rośnie nie tylko siła i jakość polskiego folku, ale również świadomość publiczności, czym ta muzyka jest i jak bardzo może być fascynująca.

I niech nikt nie mówi, że to działania niepotrzebne, bo „jak ktoś chce, to do folku sam dotrze”. Otóż nic bardziej mylnego. W dzisiejszych czasach, kiedy ludziom ze wszystkich stron szumi nad głowami – i w głowach – popowa i coraz bardziej usypiająca muzyczka, trzeba pokazywać im mądrą alternatywę. A taką jest niewątpliwie folk. Artyści skwapliwie korzystają zatem z nadarzających się okazji do zagrania przed nową publicznością. Po pierwsze – trudno im się dziwić, po drugie – należy im tylko przyklasnąć oraz życzyć powodzenia.

W tym kontekście trudno nie zwrócić uwagi na wielką w ostatnich miesiącach fonograficzną aktywność folkowych wykonawców. Ukazało się albo właśnie ukazuje w czasie, gdy piszę te słowa, sporo znakomitych płyt. Takich, które z jednej strony potwierdzają potencjał czołowych artystów kojarzonych z tą sceną, z drugiej – mają wszelkie podstawy ku temu, by spodobać się i innym, „nowym” słuchaczom. Myślę o wybitnych płytach Lautari i Kapeli Maliszów, które znamy już od lata. O nawet nieco wcześniejszych krążkach Adama Struga: z Kwadrofonikiem i Wojciechem Waglewskim. O nowych albumach Karoliny Cichej i zespołu Chłopcy Kontra Basia. O fascynujących polsko-senegalskich brzmieniach świeżego wydawnictwa Marii Pomianowskiej. O premierowych nagraniach Shareny i zespołu nazwanego Projekt.Kolberg. O kolejnej, jakże wyczekiwanej płycie Kapeli Ze Wsi Warszawa i wciąż jeszcze, gdy to piszę, zapowiadanych na najbliższy czas albumach Čači Vorby oraz Orkiestry św. Mikołaja. A zapewne nie wszystkich w tej pospiesznej wyliczance wymieniłem.

Skoro jednak padły na koniec nazwy lubelskich grup i skoro w tym numerze „Pisma Folkowego” mowa jest o Lublinie, to trudno nie pomyśleć o czymś jeszcze. O tym, jak bardzo naiwne i nieżyciowe musiałyby się wydawać wizje takiego folkowego bogactwa 24 lata temu, gdy powstawały Mikołajki Folkowe, albo kilka lat później, gdy startowały „Gadki z Chatki”. Kto mógł wtedy pomyśleć, że polska scena folkowa będzie tak różnorodna i mocna? No dobrze, może byli tacy. Ja do nich nie należałem, dlatego – mimo niesłabnącego sceptycyzmu w różnych sprawach – niezwykle cieszę się rolą i pozycją muzyki folkowej w naszym kraju. I mam świadomość, bo trudno jej nie mieć, jak wielki wkład wniosło tu, skrótowo mówiąc, środowisko lubelskie. Bo bez niego cała ta historia wyglądałaby zupełnie inaczej i wiele ważnych rzeczy pewnie by się nie wydarzyło….

Skrót artykułu: 

Pod koniec września odbyła się kolejna edycja Tzadik Poznań Festival. Do najlepszych koncertów, które odbyły się w jego trakcie, należały folkowe występy zespołu Sztetl Quartet oraz Kapeli Brodów. Oba były fascynujące, pełne emocji, rozwibrowanego pulsu muzyki, swoistej transowości i bezpretensjonalności. Roztańczone i niebanalne.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!