Czy kultura tradycyjna i historia wynalazku, jakim był samolot, mają coś wspólnego? Okazuje się, że tak. Słowo-klucz do tej zagadki zdradził nam znakomity skrzypek, Witold Broda. O swoim odczuwaniu tradycji, serdeczności płynącej z pieśni, szukaniu "kąta" dla siebie i potrzebie poczuciu smaku opowiedział nam podczas Jarmarku Jagiellońskiego.
Ilka Gumowska: Zastanawiamy się jak dziś przekazywać tradycję, jak o niej opowiadać, czy ją cytować dosłownie, a może przetwarzać w dowolny sposób. Jak Pana zadaniem najlepiej dziś obchodzić się z tradycją?
Witold Broda: Tak jak zawsze, nie ma na to żadnej recepty, czy ją przetwarzać, czy jej nie przetwarzać, czy ją cytować. Jedni cytują, drudzy przetwarzają, to się dzieje samo. Podobnie kiedy na początku XX w. bracia Wright wymyślili samolot, oderwali się od ziemi, a później, po wojnie, latały już odrzutowce. A oni żyli cały czas. To przyspieszenie jest dziś większe niż kiedykolwiek, dlatego pojawiają się takie pytania. Myślę, że wszystko zależy od indywidualnych przemyśleń o muzyce, od tego co w niej znajduję. To jest chyba podstawowe pytanie, czy w tej muzyce jest coś ważnego i wartościowego. Dziś skończyły się konteksty, na przykład weselne. Podczas wesela nie obcina się już dziewczynie warkocza, więc grać jej pieśń, która mówi o obcinaniu włosów jest pewnym nieporozumieniem. Ale z drugiej strony nie ma się co sprzeciwiać, jeśli pojawiają się ciekawe pomysły muzyczne.
A Kapela Brodów? Co Wy chcecie zrobić z tradycją muzyczną?
W.B.: Po prostu chcemy grać muzykę, która nas zachwyca przez całe życie. Ja nie mam żadnych pytań jak to robić, żadnych. Na wsi spotkałem się z takimi ludźmi, którzy mnie zachwycili. Ta muzyka mnie zachwyca. Nie stawiam pytań co z nią robić. Ja gram ją i tak inaczej, bo nie jestem dziadkiem, który grał, orał pole, miał całkiem inny obraz rzeczywistości. Sama faktura muzyczna jest dla mnie na tyle ciekawa i jest w niej mnóstwo wolności dla każdego muzyka do wygrania. Obojętnie czy jest jazzmanem, czy klasykiem, czy kimkolwiek innym. Gram ją tak jak czuję. Na pewno jest to dużo bardziej w zgodzie z tradycją, taką jaką zastałem i usłyszałem. Ale gram też z innymi ludźmi, z jazzmanami, z klasykami, i dla nich jest bardzo ciekawe "ograniczyć" się do pewnej formy. Bo właśnie w tej formie jest mnóstwo improwizacji. Jest w niej miejsce do wyżycia się dla każdego muzyka. To wszystko zależy od podejścia do tego co się słyszy. Może jest to także związane z tym na ile ta muzyka rzeczywiście kogoś dotknęła. Gdybym ja nie spotkał tych ludzi na wsi tak twarzą w twarz, a usłyszałbym tylko nagrania, to byłoby coś zupełnie innego.
Czy Pan ma swoich mistrzów?
W.B.: Nie.
Nie?
W.B.: Właśnie nie. Jeździłem do mnóstwa muzykantów, wciąż jeżdżę i nagrywam. Natomiast nie było wśród nich takiego, od którego bym się uczył. Sam nauczyłem się grać na skrzypcach i staram się to pielęgnować, gdyż dla mnie jako muzyka, używanie czyjejś formuły byłoby bolesne.
A uczniów?
W.B.: Pierwsze co im mówię, to żeby znaleźli swój sposób wyrażania siebie. To jest dla mnie podstawa. Ja mogę im tylko przekazać pewne reguły, które są dla mnie najważniejsze: że nie ma nut, że każda następna fraza jest zagrana inaczej. To są pewne oczywistości najważniejsze w strukturze tej muzyki, w jej wyrazie. Jeśli zaś chodzi o znalezienie w niej "kąta" dla siebie - to już trzeba robić po swojemu. Na przykład w mikroregionie, do którego jeżdżę i który bardzo lubię, na Rzeszowszczyźnie, jest załóżmy dwudziestu skrzypków, którzy grają ten sam utwór, a robią to kompletnie inaczej, choć mieszkają od siebie o pięć kilometrów dalej. O to mi chodzi w muzyce.
Podczas jutrzejszego koncertu na Jarmarku Jagiellońskim wykonacie pieśni maryjne. Czego możemy się spodziewać? Co jest charakterystyczne dla polskiego repertuaru maryjnego?
W.B.: Jest wiele rzeczy specyficznych. Pieśni maryjne to część wielkiej kultury, pewnego rodzaju kultu, który przetrwał w domu. W kościele oczywiście śpiewa się pieśni i nabożeństwa maryjne. Ale dla mnie specyfiką tych pieśni religijnych, katolickich jest fakt, że śpiewało się je przy kapliczce, w domu i właśnie nieczęsto w kościele. Podobnie wiele z pieśni wielkopostnych czy na przykład pogrzebowych. Kolędy, tak uwewnętrznione, i tak bliskie sercu. To są bardzo serdeczne pieśni. A jednocześnie dotyczą Matki Boskiej, są więc bardzo namiętne, kobiece. Choć nie zawsze, ponieważ repertuar ten jest bardzo różnorodny. Zdarzają się hymny, opowieści apokryficzne. Ja wielką słodycz czuję w tych pieśniach i intymność, którą na koncertach aż trudno wyśpiewać.
Instrumentarium, które wykorzystujecie, czyli cymbały wileńskie, skrzypce, lira, to chyba dość nietypowe zestawienie jeśli chodzi o kapelę ludową?
W.B.: Nie lubię słowa "ludowe". Wystrzegam się go, bo kojarzy mi się z PRL-em i z zespołami pieśni i tańca, z sojuszem chłoporobotniczym. Nie chcę, żeby to zostało źle zrozumiane. Jest to słowo powszechnie używane. Ja się przed nim bronię, bo uważam, że ta muzyka nie jest ludowa. Na przykład pieśni maryjne. Dziewięćdziesiąt procent z nich ułożyli mieszczanie, mnisi, szlachta, a lud je tylko przechował do dzisiejszych czasów, gdyż w przypadku pieśni religijnej panował większy konserwatyzm niż w przypadku innej muzyki. Cały czas jest to jednak katolicki naród i dlatego te pieśni przetrwały dłużej niż inne. "Muzyka ludowa" to jest bardzo umowne określenie. Uważam, że "tradycyjna" jest dużo bliższym słowem. Tradycja jest zarówno mieszczańska jak i każda inna, ogólnie, nie tylko tradycja wiejska. Myślę, że w muzyce tanecznej również bardzo się to przenikało. Przecież kapele grały i na dworze i na wsi, na weselu. Nam dwór kojarzy się dziś z kandelabrami, z żabotami, ale tak naprawdę normalny zaścianek nie różnił się prawie niczym od chłopskiej chaty. Muzyka także się tam przenikała. Dlatego my dziś jeszcze bardziej powielamy pewne schematy, a kiedyś wcale się to tak nie różniło.
Z repertuaru świeckiego wykonujecie i pieśni dziadowski i ballady... Czy są wśród nich takie, do których Pan najchętniej wraca?
W.B.: Oczywiście, mam pewien ulubiony repertuar, który jednak zmienia się co jakiś czas. Wciąż poznajemy nowe utwory. Cały czas jeżdżę po wsiach, nagrywam nowe rzeczy, itd., itd. Tego są setki, tysiące, więc to się zmienia.
No właśnie, czy dużo jest jeszcze utworów przechowanych w pamięci mieszkańców wsi?
W.B.: Nie wiem jak to określić, czy dużo, czy mało. Jeżeli na przykład przez rok, dwa lata temu, nagrałem kilkaset pieśni religijnych i kilkaset utworów tanecznych, to nie wiem, czy jest to mało, czy dużo. Spędziłem nad tym rok. Z jednej strony jest to mało, bo może powinno być tego dwadzieścia tysięcy, ale z drugiej strony jest to dużo. Póki ci ludzie żyją, to funkcjonuje i jest z czego czerpać. Ja myślę, że to jest bardzo ważna droga, jeśli spotka się kogoś na wsi. Płyta, nagranie, nigdy nie zastąpi spotkania z człowiekiem, który po prostu jest z tamtego świata. To jest bardzo ważne dopowiedzenie tej historii.
A co Pan myśli o zderzaniu kultury tradycyjnej z nowoczesnością, z wszelką technologią, elektroniką?
W.B.: Ona musi się zderzyć, nie ma innego wyjścia ani innych szans. Zależy tylko z jakim smakiem się to zrobi. Przecież Chopin...
Też był zderzeniem.
W.B.: Był zderzeniem, ale robił to w piękny sposób. To chyba właśnie o to chodzi, o talent.
I poczucie smaku?
W.B.: Tak.
Wczoraj graliście pograjkę razem z Kapelą Niwińskich. Czy w Lublinie są dobrzy tancerze do oberka?
W.B.: Oczywiście, przez moment było widać, że dużo ludzi tańczy. Jeden robi to lepiej, drugi gorzej, ale wszyscy wiedzą o co chodzi i w którą stronę się obracać. (śmiech) Było bardzo miło. Szkoda tylko, że padał deszcz, bo w jurcie nie wszyscy się zmieścili. Ale bardzo mi się podobało. Momentami było bardzo wzruszająco.
A w Lublinie bywacie często?
W.B.: Bardzo rzadko. (śmiech)
Czemu?
W.B.: Nie wiem, przyjeżdżamy gdy nas ktoś zaprosi na granie. Mamy oczywiście bliski kontakt z Muzyka Kresów, tam wiele lat przyjeżdżaliśmy. Teraz trochę rzadziej, choć ja grałem na skrzypcach ostatnio podczas festiwalu Kody. A więc okazuje się, że to było niedawno, a teraz jestem drugi raz. Ta muzyka przemawia do ludzi i tu jest takie środowisko osób, które tego potrzebują, lubią to.
Dziękuję pięknie za rozmowę.
W.B.: Dziękuję.
Czy kultura tradycyjna i historia wynalazku, jakim był samolot, mają coś wspólnego? Okazuje się, że tak. Słowo-klucz do tej zagadki zdradził nam znakomity skrzypek, Witold Broda. O swoim odczuwaniu tradycji, serdeczności płynącej z pieśni, szukaniu "kąta" dla siebie i potrzebie poczuciu smaku opowiedział nam podczas Jarmarku Jagiellońskiego.