„... a co szlachetne – zachowujcie”

Muzyka dawna

W Jarosławiu odbył się Festiwal Muzyki Dawnej „Pieśni Naszych Korzeni”. Jubileuszowe, dziesiąte spotkanie, odbyło się tego roku w dniach 18-25 sierpnia. To jednocześnie największe i najpopularniejsze w Polsce wydarzenie poświęcone interpretacjom muzyki dawnej było niezwykłe pod każdym względem. Aby zrozumieć, czym są „Pieśni Naszych Korzeni”, należałoby wspomnieć o wszystkich płaszczyznach składających się na niecodzienną atmosferę festiwalu. I choć każda z nich oddzielnie stanowi wartość samą w sobie, to dopiero wszystkie razem tworzą mieszankę wręcz wybuchową. Każdy festiwal, według zamysłu dyrektora artystycznego, którym jest Marcin Bornus-Szczyciński, ma swoje motto. W tym roku był to cytat z „I Listu św. Pawła do Tesaloniczan” (1 Tes, 5:21) – „Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie”.

Miejsce. Jarosław – miasto niezwykłe, niecodzienne, trochę zapomniane, w przeszłości było bardzo ważnym ośrodkiem handlowym Europy Wschodniej. Z czasów świetności zachowała się wspaniała architektura kamienic przy rynku, kościołów, opactw, cerkwi, synagogi. Podczas festiwalu w tych właśnie miejscach odbywały się koncerty, warsztaty, spotkania z muzykami, tańce.

Uczestnicy. Najwspanialsi pod słońcem! Jeśli nie dla koncertów to dla nich warto tu przyjechać. Amatorzy i profesjonaliści, muzycy i osoby zdolności muzycznych nieposiadające, etnolodzy i dziennikarze, farmaceuci i ekonomiści – ich wszystkich można w Jarosławiu poznać. To oni tworzą najbardziej nieuchwytną część atmosfery. W równym stopniu przyjeżdżają dla muzyki, co dla bycia ze sobą.

Koncerty. ...były najważniejszą częścią festiwalu. Wokół nich wszystko się rozgrywało – warsztaty, spotkania, dyskusje. Każdego dnia odbywał się jeden koncert (z wyjątkiem soboty). W odróżnieniu od większości festiwali folkowych, gdzie koncert goni koncert, a zespoły zmieniają się jak w kalejdoskopie, w Jarosławiu jest czas na refleksję. Nikt się nie spieszy (może oprócz wiecznie zabieganego dyrektora), jest czas na zadumę i otrząśnięcie się z szoku – pozytywnego, rzecz jasna – wywołanego koncertami. Festiwal otworzył występ Orkiestry Antycznej. Działająca od roku grupa kontynuuje prace nad rekonstrukcją muzyki antycznej Grecji rozpoczęte przez Ośrodek Praktyk Teatralnych „Gardzienice”. Muzycy rekonstruują antyczne instrumenty: monochord, buccina, wodne organy, kitara. Próbują czytać nuty wykute w kamieniu, zapisane na strzępie papirusu... Z różnym skutkiem. Na koncercie znalazło się kilka perełek, które tryskały życiem. Z drugiej strony część utworów zabrzmiała mało przekonująco. Niektóre, w zamyśle dramatyczne, pieśni brzmiały bez wyrazu tylko dlatego, że zostały zaśpiewane zbyt teatralnie. Szkoda, bo w zespole drzemią duże możliwości. Można było je usłyszeć, gdy już po koncercie, na luzie, muzycy zaczęli śpiewać wielogłosowe pieśni ukraińskie i bałkańskie.

Dnia kolejnego, we wnętrzu cerkwi greckokatolickiej, mogliśmy podziwiać gruziński chór Anczischati. Obco brzmiąca, acz fascynująca dla ucha zachodniego, przyzwyczajonego do jednogłosowego chorału gregoriańskiego, liturgia gruzińska została niemalże cudem ocalona przed wpływem Cerkwi Rosyjskiej. Uzupełnieniem trzygłosowych pieśni liturgicznych była wiązanka utworów ludowych, głównie wielogłosowych, z oszczędnym akompaniamentem gruzińskiej lutni. Z powodu wypadku jednego z muzyków na festiwal nie dotarł niemiecka grupa Taurus. Publiczność miała za to możność wysłuchania Kapeli Brodów z towarzyszeniem Adama Struga i Janusza Prusinowskiego. Koncert piękny, doskonale wpisujący się w atmosferę festiwalu. Były to jak najdosłowniej „pieśń naszych korzeni”, a składały się na nie pieśni religijne oraz kilka tańców jako przerywniki. Brodowie to pierwsza liga w odtwarzaniu tradycji w Polsce. Może by tak więcej zespołów poszło w ich ślady?

W środę nastąpił zwrot ku muzyce renesansu. Zespół Circa 1500 z Anglii dosłownie urzekał zwiewnymi kompozycjami włoskiego i hiszpańskiego odrodzenia. Flecistka z towarzyszeniem gambistki i lutnisty zaprezentowali muzykę dawną w bardziej tradycyjnym wykonaniu, lecz z użyciem kunsztownej XVI-wiecznej sztuki improwizacji. Duże kontrowersje wzbudziło Duo Cortesia z Francji występujące w czwartek. Dwóch muzyków zaprezentowało w formie recitalu zarówno pieśni trubadurów, jak i utwory znanego kompozytora Guillaume de Machaut’a w we własnej interpretacji. Właściwie można ten występ określić mianem najbardziej „folkowego” na całym festiwalu. Dosyć swobodne podejście do instrumentarium (od arabskiego po dworskie) mogło osoby obeznane z muzyką dawną przyprawić o drżenie rąk.

Natomiast w ścisłym związku z występem Orkiestry Antycznej był piątkowy koncert doskonale znanego już w Jarosławiu kantora greckiego Likurgosa Angelopulosa, który wraz z mnichem Spiridonem ze Świętej Góry Atos oraz trzema innymi kantorami, wystąpił z programem będącym hołdem zmarłemu wielkiemu kantorowi – ojcu Dionizosowi Firfirisowi z góry Atos. Fragmenty bizantyjskiej liturgii, psalmy, pieśni śpiewane w czasie jutrzni i nieszporów były bez wątpienia największym wydarzeniem festiwalu. Szkoda, że koncert trwał tylko nieco ponad dwie godziny...

W sobotę odbyły się dwa koncerty. Pierwszy – organowy recital Jana Tomasz Adamusa, był nieporozumieniem. W zasadzie muzyka organowa XIX wieku dla ucha przez kilka dni obcującego z tradycją zgoła odmienną, brzmiała jak nieprzyjemny zgrzyt. Gdzież najwspanialszym harmoniom organowym do prostoty i piękna śpiewu melizmatycznego?... Zwieńczeniem festiwalu były pieśni pielgrzymów z XIV wieku ze Szkarłatnej Księgi (Llibre Vermell), wykonane przez zespół włoski Micrologus wraz z uczestnikami prowadzonych warsztatów. Jako że brałem w koncercie udział jako grający, nie wypada mi się na jego temat zbyt wiele wypowiadać. Nadmienię tylko, że dostaliśmy brawa na stojąco, bisów było cztery lub pięć, a publiczność zaczęła śpiewać z zespołem. Przeżycie niezapomniane. W niedzielę odbyła się msza celebrowana przez biskupa przemyskiego Adama Szala z towarzyszeniem Schola Gregoriana Silesiensis. Był to koniec festiwalu.

Seminaria... czyli nie tylko forma jest ważna. Odbywające się dzień po koncercie spotkania z muzykami były doskonałą okazją pogłębienia wiedzy na temat muzyki, wymiany myśli, niekiedy zażartej dyskusji. Podczas seminariów można było wrażenia estetyczne wyniesione z koncertu obudować w informacje dotyczące praktyk wykonawczych, przeszłości czy konstrukcji usłyszanej muzyki. Oczywiście nie obywało się bez śpiewu. Można było usłyszeć poezję Homera wykonywaną z akompaniamentem kitary, czy też zapoznać się z modusami (skalami – choć jest określenie nieprecyzyjne) muzyki bizantyjskiej. W pamięci pozostanie bez wątpienia odśpiewana przez całe audytorium wraz z Kapelą Brodów wyliczanka „A ty żaczku nauczony...”. Podejście zgoła inne niż na dwu- trzydniowych festiwalach, gdzie słuchający nie zawsze jest świadom tradycji, z którą obcuje.

Warsztaty. W tym roku było w czym wybierać. Kto chciał, mógł uczyć się śpiewać nieszpory, uczęszczać na naukę tańców dawnych, prowadzoną przez Romanę Agnel lub też wziąć udział w warsztatach zespołu Micrologus. Osoby uczące się nieszporów miały co dzień okazję do praktyki podczas nabożeństwa, tancerze zaś każdego wieczora tworzyli wielkie kręgi na podwórzu klubu festiwalowego (o nim za moment), wykonując przy akompaniamencie młodych muzyków skomplikowane figury branli, gavotów i innych tańców. Bardzo ciekawie wyglądały przygotowania z zespołem Micrologus. Pięciu członków zespołu utworzyło trzy grupy robocze: wokalną, instrumentów dętych drewnianych oraz pozostałych instrumentów (strunowych, perkusyjnych i in.). Będąc fantastycznymi muzykami okazali się równie sympatycznymi pedagogami. Ostateczne wspólne zgranie się trzech oddzielnie pracujących grup przebiegło bez większych trudności.

Klub festiwalowy. Każdego wieczoru (z wyjątkiem piątku) wszyscy festiwalowicze spotykali się w kamienicy przy rynku. Kto chciał, przynosił instrumenty. Wspólne jamowanie rozpoczęło się już pierwszego wieczoru. Pojawiły się tańce, te dawne, dworskie, jak i te zupełnie współczesne, ludowe, grane przez Kapelę Brodów. W obu przypadkach wszyscy bawili się wyśmienicie. W klubie pojawiali się oczywiście muzycy. Prym wiódł niezastąpiony Micrologus. Gdzie tylko się pojawili, tam przynosili muzykę – bez znaczenia czy były to tańce hiszpańskie grane na dudach gaita, czy irlandzkie reele grane na średniowiecznej fideli. Jako że słońce wstaje coraz później, do białego rana szaleństw nie było, ale też prawdą jest, że po wyczerpującym sobotnim koncercie muzycy Micrologus potrafili grać nawet do czwartej nad ranem.

I taki był cały festiwal. Pełen niespodzianek, przeżyć trudnych do opisania, doskonałych koncertów i fantastycznych ludzi. Mam nadzieję, że za rok również się spotkamy.

Skrót artykułu: 

W Jarosławiu odbył się Festiwal Muzyki Dawnej „Pieśni Naszych Korzeni”. Jubileuszowe, dziesiąte spotkanie, odbyło się tego roku w dniach 18-25 sierpnia. To jednocześnie największe i najpopularniejsze w Polsce wydarzenie poświęcone interpretacjom muzyki dawnej było niezwykłe pod każdym względem. Aby zrozumieć, czym są „Pieśni Naszych Korzeni”, należałoby wspomnieć o wszystkich płaszczyznach składających się na niecodzienną atmosferę festiwalu. I choć każda z nich oddzielnie stanowi wartość samą w sobie, to dopiero wszystkie razem tworzą mieszankę wręcz wybuchową. Każdy festiwal, według zamysłu dyrektora artystycznego, którym jest Marcin Bornus-Szczyciński, ma swoje motto. W tym roku był to cytat z „I Listu św. Pawła do Tesaloniczan” (1 Tes, 5:21) – „Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie”.

Dodaj komentarz!